wtorek, 29 listopada 2011

"Traktat Machiavellego" - Allan Folsom

Wydawnictwo: Albatros, 2009.
Liczba stron: 520.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 14.11.2011.
Zakończenie lektury: 29.11.2011.
Moja ocena: 8/10.

Allan Folsom to amerykański pisarz, scenarzysta i producent filmowy, którego dorobek telewizyjny nie jest jakoś szczególnie znany w Polsce, a z kolei dorobek literacki nie należy do ogromnych. Do tej pory wydał pięć powieści, z czego cztery zostały przetłumaczone na język polski. Folsom specjalizuje się w thrillerach i tematyce sensacyjnej.

"Traktat Machiavellego" to powieść o właśnie takiej tematyce, powstała w 2006 roku i jest kontynuacją, choć przede wszystkim ze względu na głównego bohatera, "Tożsamości" z 2004 roku. "Traktat Machiavellego" charakteryzuje się niesamowitym tempem akcji, skomplikowanymi intrygami i spiskami w kręgach najwyższych przywódców poszczególnych krajów świata.

Głównym bohaterem owej książki jest były policjant, Nicholas Marten. Z pracą w policji pożegnał się on jeszcze w powieści "Tożsamość". Dla ratowania życia swojego i swojej siostry musiał opuścić Stany Zjednoczone i schronić się w Anglii, zmieniając nazwisko i pracę. Tych, którzy nie czytali "Tożsamości", zachęcam do zapoznania się z jej treścią w celu nie tylko przybliżenia sobie początkowych losów Nicholasa Martena, ale też reszty fabuły, krążącej wokół licznych pościgów, zabójstw i intryg społeczno-politycznych.

Wracając do "Traktatu Machiavellego", wspomniany wyżej bohater podejmuje tym razem na własną rękę dochodzenie w sprawie niewyjaśnionej śmierci swojej dawnej narzeczonej, Caroline Parsons. To dla tej sprawy opuszcza Anglię i przylatuje do USA, jednak tropy pozostawione przez napotkane po drodze ważne podejrzane osobistości prowadzą aż do Hiszpanii. Jednocześnie z wątkiem dotyczącym Nicholasa Martena rozwija się kilka innych, które później, jak łatwo się domyślić, zgrabnie się ze sobą połączą. W Barcelonie na drodze głównego bohatera staje nagle sam prezydent USA, John Henry Harris, uciekający przed członkami własnego Gabinetu, planującymi zdobycie władzy poprzez zamordowanie przywódców Francji i Niemiec, a także samego prezydenta USA. Od tej pory Marten i Harris działają razem, odkrywając coraz to dziwniejsze i makabryczne spiski i zbrodnie. Rodzi się między nimi przyjaźń i rzetelna współpraca.

Do języka i stylu pisarskiego Allana Folsoma zdążyłam już przywyknąć podczas czytania dwóch innych jego książek. Autor pisuje dość obszerne powieści, ale robi to całkowicie zrozumiale i interesująco, trzymając czytelnika w napięciu. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że ponad pięćset stron książki to dość sporo, ale jeśli utwór jest napisany właśnie stylem Folsoma, te pięćset stron nagle okazuje się drobnostką i chciałoby się czytać więcej i więcej.

Akcja "Traktatu Machiavellego" toczy się przez zaledwie dziewięć dni, które są jednocześnie głównymi rozdziałami książki. Rozdziały te składają się z krótkich podrozdziałów, zazwyczaj opatrzonych nazwą aktualnego miejsca akcji, a także godziną. To bardzo precyzyjny, ale nieprzeszkadzający w lekturze zabieg. Narracja zawsze jest prowadzona w trzeciej osobie liczby pojedynczej i ukazana jest naprzemiennie z perspektywy kilku bohaterów.

Jeśli chodzi o wydanie tejże książki, to oprócz dosłownie kilku literówek znalezionych w trakcie jej czytania, nie mam mu nic do zarzucenia. Wydawnictwo Albatros od dłuższego czasu jest moim ulubionym wydawnictwem i w dalszym ciągu podtrzymuję tę opinię.

"Traktat Machiavellego" to powieść, która bardzo długo spoczywała na półce w mojej domowej biblioteczce, i po którą sięgnęłam dopiero po lekturze dwóch innych książek Allana Folsoma. Zrobiłam to niemalże natychmiast po przebrnięciu przez poprzednie lektury, co świadczy o tym, że byłam bardzo ciekawa treści kolejnego utworu tego autora. Jak już wspomniałam wcześniej, sposób, w jaki Folsom buduje tempo akcji i napięcie, sprawia, że ja jako czytelniczka, wtapiam się w fabułę całkowicie i niejednokrotnie mam wrażenie, że tu czy tam znajduję się tuż obok głównego bohatera, przeżywając z nim tę niespotykaną, szaloną i niebezpieczną przygodę. Zwykły obywatel i prezydent Stanów Zjednoczonych działający razem w celu ratowania świata przed wypełnieniem się tytułowego przymierza Machiavellego? Sytuacja rzeczywiście szalona, wręcz niewiarygodna, ale też intrygująca. Wszelkie nieznane mi zjawiska, które pojawił się w treści powieści, sprawiły, że z ciekawości musiałam zasięgnąć informacji o nich chociażby w Internecie, by przekonać się, w jakim stopniu Allan Folsom balansował na granicy rzeczywistości i absurdu, pisząc ten utwór. Całość bowiem i powaga sytuacji opisywanych w "Traktacie Machiavellego" może wydawać się mało realistyczna, ale ja jestem fanką tego typu thrillerów. Książki Folsoma przypominają mi książki Dana Browna, a te lubię, więc owo zamiłowanie mogę śmiało przypisać również powieściom tego pierwszego.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o polskich akcentach, jakie pojawiły się w tej książce. Troszkę zaskoczyły mnie one swoją "obecnością", gdyż nie spodziewałam się ich pośród akcji osadzonej głównie w USA i Hiszpanii. A tymczasem Folsom wspomina o Warszawie, Oświęcimiu, a nawet wykreowanej przez siebie postaci polskiego prezydenta. Odpowiedź na pytanie dlaczego i w jaki sposób to robi, czytelnik znajdzie w opisywanej przeze mnie książce.

"Traktat Machiavellego" należy do udanych powieści autorstwa Allana Folsoma. Na ogromny plus zasługuje przede wszystkim rozbudowana, nieco zagmatwana fabuła, ale za to bardzo trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Jestem miłośniczką thrillerów i sensacji z zawiłymi intrygami i nieoczekiwanymi zwrotami akcji, dlatego mnie ta książka się podobała. Polecam ją wszystkim fanom Folsoma, a także gatunku sensacji. Sama natomiast biorę się za poszukiwanie w celu kupna "Dnia spowiedzi", jeszcze jednej powieści tego autora wydanej w Polsce, oraz z niecierpliwością będę wyczekiwać polskiego wydania "The Hadrian Memorandum".

"Pojutrze" - Allan Folsom

Wydawnictwo: Albatros, 2005.
Liczba stron: 544.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 05.11.2011.
Data zakończenia: 12.11.2011.
Moja ocena: 8/10.

Nie mogę uwierzyć, że ta książka Folsoma spoczywała nietknięta w mojej domowej biblioteczce niemalże przez rok czasu. Chyba za bardzo odpychała mnie jej spora objętość, a poza tym opis z okładki sugeruje, że "Pojutrze" może i jest sensacją, ale ściśle związaną z polityką krajów europejskich. Obawiałam się właśnie, że tych działań politycznych będzie zbyt dużo, przez co powieść może okazać się mało interesująca. A tymczasem czekało mnie spore zaskoczenie, bo książka wciągnęła mnie maksymalnie już od pierwszych stron.

Fabuła tego thrillera krąży głównie wokół Stanów Zjednoczonych, Francji i Niemiec, popełnianych na terenach tych krajów morderstw i stale rosnącej liczby zagadek z nimi związanych. Główny bohater, chirurg Paul Osborn, chcąc odkryć przyczynę zabójstwa swego ojca przed wieloma laty, podejmuje na własną rękę działania mające na celu odnalezienie prawdy z przeszłości. Przy okazji wdaje się w pewien romans, a także współpracę z amerykańskim detektywem. Śledztwo prowadzi do nieoczekiwanych rezultatów i wyjaśnień, jakie nie pojawiłyby się nikomu w najśmielszych snach.

"Pojutrze" to powieść napisana ciekawym stylem. Folsom potrafi trzymać czytelnika w napięciu przez cały czas, wzbudza jego zainteresowanie przytaczanymi faktami historycznymi, ale nie tylko. Wszystko jest zgrabnie i szczegółowo opisane, przez co książka jest dość obszerna, ale nie ma w niej miejsca na nudę, ciągle coś się dzieje. To świetna pozycja dla miłośników sensacji, którą pod względem napięcia, akcji, wszelkich spisków i zabójstw można porównać do utworów Dana Browna. Polecam.

poniedziałek, 28 listopada 2011

"Pokój" - Emma Donoghue

Wydawnictwo: Sonia Draga, 2011.
Liczba stron: 408.
Oprawa: półtwarda.
Data rozpoczęcia: 03.11.2011.
Data zakończenia: 04.11.2011.
Moja ocena: 9/10.

Emma Donoghue to z pochodzenia Irlandka, obecnie mieszkająca w Kanadzie pisarka, historyk literatury i dramaturg. Jest autorką zaledwie kilku powieści, ale i laureatką wielu nagród literackich. W swych utworach porusza tematy trudne i kontrowersyjne. Największą popularność zyskała jej najnowsza książka, "Pokój". Na początku tego roku pisarka zapowiedziała, że jej kolejną powieścią będzie powieść historyczna oparta na faktach.

Teraz, po przeczytaniu "Pokoju" w ciągu kilku godzin, wręcz nie mogę uwierzyć, że odkładałam jego lekturę na później. I to przez ostatnie dobre parę miesięcy. Być może za bardzo nastawiałam się na nie do końca zgrabnie opowiedzianą przez dziecko historię. Jakąś bełkotliwą plątaninę dziecięcych i dorosłych wyrażeń. Niezbyt interesującą, a przez to nudną. Nieważne, że od dłuższego czasu książka ta szczyci się wysokimi ocenami i pozytywnymi opiniami czytelników; są przecież gusta i guściki, prawda? I takim myśleniem wprowadziłam samą siebie w błąd. Ogromny błąd. Bo zakochałam się w tej powieści od pierwszej strony. Po tym, jak sięgnęłam po nią w ramach odskoczni od lubianych przeze mnie kryminałów i thrillerów.

"Pokój" to opowieść o bezgranicznej miłości matki - Mamy - do syna - Jacka - która rozwinęła się w niecodziennych warunkach życiowych, chociaż właściwie określenie "niecodziennych" można odnieść tylko do bohaterki Mamy, która kilka lat wstecz została porwana i uwięziona w sekretnej szopie przez Starego Nicka. To właśnie w tej szopie, dwa lata po porwaniu, przyszedł na świat jej syn. Od tamtej pory kobieta robi więc wszystko, by zapewnić mu przyzwoite życie, wpajając wymyślone przez siebie zasady i powinności rządzące światem. Światem, którym w przypadku tej dwójki bohaterów jest tylko i wyłącznie więzienna cela, tytułowy Pokój. A więc cała rzeczywistość i "normalność" chłopca.

Pierwsza połowa książki zafascynowała mnie ogromnie, ale dalsze losy Mamy i Jacka okazały się równie interesujące. Momentami smutne, przerażające, a innym razem radosne i wzruszające. A wszystko to za sprawą stylu, w jakim została napisana ta powieść. Opowiada ona o losach głównych bohaterów tylko i wyłącznie z perspektywy małego chłopca. Język tego kilkuletniego dziecka jest tak uroczy i ciepły, że aż zarazem poruszający. Pełno w nim wyrazów pochodnych i słów utworzonych w jego dziecięcej wyobraźni. To sprawiło, że czytałam "Pokój" wolniej niż inne książki, by dokładnie przeanalizować wypowiedzi narratora, co czasami było to konieczne, zwłaszcza na początku utworu, gdy dopiero oswajałam się z jego językiem.

Donoghue w "Pokoju" przytoczyła opisy kilku dni z życia bohaterów podczas ich pobytu w niewoli. Zrobiła to w taki sposób, że ja, jako czytelniczka, nie tylko byłam pod ogromnym wrażeniem determinacji i kreatywności Mamy, ale wręcz przeniosłam się w wyobraźni do tytułowego Pokoju, wiedząc dokładnie, co i gdzie się w nim znajduje i jak wygląda. Przerażająco realistycznie wykonana praca autorki. Niesamowicie opisała też ona relacje łączące matkę i syna, ich wspólne rozmowy, zwyczaje, obowiązki i zabawy. Wszystkie te czynności ukazywały tyle pomysłowości, że zaczęłam się zastanawiać, czy ja, jako ewentualnie przyszły nauczyciel wychowania przedszkolnego i wczesnoszkolnego, potrafiłabym wykazać się taką kreatywnością w pracy w przedszkolu czy szkole. I nie chodziłoby tutaj o maksymalne wykorzystanie różnorodnych przyrządów i zabawek, lecz praktycznie zrobienie "czegoś z niczego" i posługiwanie się minimum, a zarazem wszystkim, co może znaleźć się w posiadaniu człowieka.

Życie kilkuletniego Jacka wydawałoby się beztroskie i całkiem zwyczajne. Być może w ten sposób dziecko postrzegało wszystko to, co się wokół niego działo, bo tak zostało nauczone i tak miało być. Ale wraz z upływem kolejnych miesięcy i kolejnych urodzin, pytań małego Jacka odnośnie świata i tego, co można zobaczyć w telewizji, przybywało, i Mama zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że za chwilę Pokój po prostu nie wystarczy. Nie wystarczy nie tylko dla coraz to dojrzalszego chłopca, ale i dla zszarganej psychiki Mamy, wykorzystywanej seksualnie przez porywacza Starego Nicka. Aż nadchodzą takie dni, gdy bohaterka musi co nieco wyjaśnić synowi, niezależnie od tego, czy mu się to podoba, czy nie, a także obmyślić z nim plan ucieczki z okropnego więzienia...

Przez "Pokój" przetoczyła się wichura moich emocji. Różnorakich. Historii Jacka i Mamy nie zapomnę. Nie da się jej zapomnieć. Wstrząsnęła mną i poruszyła mnie do głębi, aż do przepłukania oczu łzami. Jestem pod wielkim wrażeniem dzieła Emmy Donoghue. Polecam w stu procentach.

"1Q84 t.2" - Haruki Murakami

Wydawnictwo: Muza, 2011.
Liczba stron: 416.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 31.10.2011.
Data zakończenia: 01.11.2011.
Moja ocena: 7/10.

Mimo że to już drugi tom "1Q84", ze względu na ciągle rozwijającą się akcję i niejasne zakończenie bardziej pasuje tutaj określenie "dopiero" aniżeli "już". Powieść ta od samego początku kryje w sobie mnóstwo zagadkowych zdarzeń i postaci. Drugi tom może i co nieco wyjaśnia, ale ogromna ciekawość czytelnika nadal nie zostaje zaspokojona. Cieszę się, że dopiero teraz sięgnęłam po tę część "1Q84", bo dzięki temu nie muszę długo czekać na ostatni tom. A trzeba przyznać, że już niecierpliwię się z powodu braku tego tomu w mojej domowej biblioteczce...

Muszę też przyznać, że drugi tom powieści Murakamiego udało mi się przyswoić łatwiej i szybciej. Zainteresował mnie bardziej aniżeli tom pierwszy. Na pewno z tego względu, iż wiele wątków zostało rozwiniętych. I to w bardzo ciekawy, wręcz trzymający w napięciu sposób. Wokół głównych bohaterów, Tengo i Aomame, ciągle coś się dzieje. Ich rzeczywistości z roku 1984 przeplatają się z tytułowym rokiem 1Q84, a to wszystko ma związek z fantastycznym światem opisanym w "Powietrznej poczwarce", powieści stworzonej przez dyslektyczną 17-latkę i Tengo.

W czasie lektury usatysfakcjonowało mnie to, iż tym razem autor zawarł w utworze mniej odpychających scen erotycznych, a także zrezygnował z przydługich opisów związanych z przeszłością Japonii czy poszczególnych bohaterów. Czytelnik, tak jak główni bohaterowie, nadal balansuje w świecie pełnym niewyjaśnionych zjawisk. Little Poeple w dalszym ciągu dają się we znaki, a także nic nie wskazuje na to, by jeden z dwóch księżyców miał opuścić niebo. Nie przepadam za fantastyką, ale to, co Murakami stworzył w "1Q84", jest tak dziwne i intrygujące, że nie potrafiłam oderwać się od lektury. Zwłaszcza drugiego tomu. Mam nadzieję, że równie interesujący, a może nawet bardziej, okaże się ostatni tom tej powieści.

"Zaklinacz" - Donato Carrisi

Wydawnictwo: Albatros, 2011.
Liczba stron: 480.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 29.10.2011.
Data zakończenia: 30.10.2011.
Moja ocena: 10/10.

Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z opisem tej powieści, a także porównaniem jej do takich filmów, jak "Milczenie owiec", "Szósty zmysł" i "Siedem", od razu nabrałam pewności, że ją przeczytam, gdyż obok zawiłych thrillerów i kryminałów nie potrafię przejść obojętnie. Opis z okładki książki zwrócił moją uwagę na coś jeszcze - opisywane w niej śledztwo dotyczące znalezienia kilku dziecięcych rąk momentalnie skojarzyło mi się z jeszcze jednym filmem z gatunku thrillera, o tytule "Dłonie". W pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy Donato Carrisi w jakiś sposób nie wzorował się na powyższym filmie, tym bardziej, że jest on m.in. scenarzystą, ale wraz z kolejnymi stronami powieści podczas jej lektury utwierdzałam się w przekonaniu, że oba utwory po prostu przedstawiają różne historie o seryjnych mordercach. Stety albo niestety, nie potrafiłam nie przypisać głównej bohaterce, Mili Vasquez, twarzy Ally Walker, aktorki, która w podobną rolę wcieliła się właśnie w "Dłoniach". Zwyczajnie nie mogłam odpędzić obrazu jej postaci podczas czytania "Zaklinacza", cóż na to poradzić?

"Zaklinacz" stał się jedną z moich ulubionych książek. Jej treść pochłonęła mnie bez reszty już od pierwszych stron. Carrisi nie bawił się w pisanie długich, nudnych wstępów, tylko od razu rzuca czytelnika na głęboką wodę - wprost do czeluści okrutnych działań seryjnego mordercy dziewczynek. Z każdym kolejnym rozdziałem wzrasta liczba pytań bez odpowiedzi, a także osób, które może okażą się być powiązane z prowadzonym śledztwem. Przeczytałam już dość sporo kryminałów i thrillerów, zatem mój umysł nie pozostawił suchej nitki niemalże na każdym z bohaterów, także tych głównych, jeśli chodzi o różnorakie podejrzenia. Wydaje mi się, że już nigdy nad tym nie zapanuję.

Thriller ten zaskakuje. Myślę jednak, że tych zaskakujących fragmentów byłoby wiele więcej, gdyby nie opis umieszczony na okładce książki, który zdradza czytelnikowi przebieg treści więcej niż połowy tej powieści! Bardzo, ale to bardzo poczułam się tym faktem rozczarowana. Oprócz napięcia, jakie towarzyszyło mi podczas lektury "Zaklinacza", dały się we znaki różne emocje, takie jak złość, niedowierzanie, smutek, ale też radość i wzruszenie. Ponadto książka zainteresowała mnie pod względem nie tylko zawikłanej fabuły i wychodzących na jaw okrutnych faktów, ale też informacji z dziedziny kryminologii. Carrisi, będący absolwentem prawa ze specjalnością w kryminologii i behawiorystyce, zapoznaje czytelnika z wiadomościami na temat strategii działań seryjnych morderców oraz zespołów śledczych. Nie przywołuje jednak tych wiadomości "byle gdzie", byle żeby tylko je gdzieś wtrącić; nie są tez one suchymi, nudnymi i długimi wręcz wykładami ze studiów, lecz zgrabnie łączą się z treścią fabuły, wzbudzając ciekawość czytelnika.

Mimo że książka jest pełna okrucieństw, jakie miały, mają lub mogą mieć miejsce także w rzeczywistym świecie, warta jest przeczytania; a już na pewno będzie to nie lada gratka dla miłośników kryminałów oraz filmów przytoczonych na początku tejże opinii, bo bez wątpienia "Zaklinacz" może być do nich porównywany, chociażby pod "jakimś tam" względem. Polecam.

"Ciężar milczenia" - Heather Gudenkauf

Wydawnictwo: Mira, 2010.
Liczba stron: 368.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 03.10.2011.
Data zakończenia: 04.10.2011.
Moja ocena: 8/10.

"Ciężar milczenia" to niesamowicie wciągająca historia o miłości, przyjaźni, nienawiści, przeplatana mnóstwem rodzinnych tajemnic bohaterów. Pod kilkoma względami utwór ten skojarzył mi się z nie tak dawno czytanym "Jasperem Jonesem", a także "Rzeką tajemnic".

Powieść trzyma w napięciu już od pierwszej strony. Pewnie dlatego, iż rozpoczyna się fragmentem odległej fabuły, którą czytelnik pozna i zrozumie dopiero po przeczytaniu więcej niż połowy książki. Zatem już od samego początku w mojej głowie zaczęły kłębić się pytania typu co? kto? gdzie? dlaczego?, tym bardziej, że opis z okładki książki również wzbudził moje zainteresowanie lekturą.

To thriller psychologiczny, opowiadający o losach dwóch rodzin, których dotknęło okropne przeżycie, a mianowicie zaginięcie siedmioletnich córek, Calli i Petry. Traf chciał, że obie zniknęły tej samej nocy. Obie były najlepszymi przyjaciółkami. Jedna z nich, Calli, nie potrafiła mówić. Nie od urodzenia, ale od trzech lat. Wraz z rozpoczęciem poszukiwań przez rodziny dziewczynek, a także policję i służby specjalne, czytelnik stopniowo poznaje bliżej każdego z bohaterów. Autorka "Ciężaru milczenia" każdy rozdział opisuje z perspektywy innego bohatera, dzięki czemu można wczuć się w sytuację, w jakiej dana osoba się znalazła, a także odkryć sekrety z jej życia. Nie tylko te miłe i radosne, ale też smutne, niekiedy wręcz przerażające.

Z każdą kolejną stroną powieści dowiadujemy się czegoś nowego, zaskakującego, jesteśmy świadkami psychicznych przeobrażeń niektórych bohaterów, ich miłości, rozpaczy, a tymczasem liczba pytań odnośnie fabuły utworu ciągle wzrasta. Krąg osób podejrzanych, czyli związanych ze zniknięciem Calli i Petry, również się poszerza - podejrzewać można niemalże każdego bohatera. Wśród tych postaci znalazły się nie tylko takie, do których wręcz pałałam nienawiścią, ale też takie, które w jakiś sposób mnie urzekły swoją osobowością i postępowaniem.

"Ciężar milczenia" to książka naprawdę godna polecenia i przeczytania. Jest napisana prostym i przyjemnym językiem, składa się z bardzo krótkich rozdziałów, dlatego czyta się ją bardzo szybko. Ponadto nie sposób się od niej oderwać - trzyma w napięciu do ostatnich stron (choć sama domyśliłam się bardzo szybko, kto jest osobą odpowiedzialną za "to i owo"), czasem przeraża, a czasem wzrusza. Mamy tu przecież do czynienia z okrutnymi doświadczeniami zaledwie siedmioletnich dziewczynek; w głowie się nie mieści, z czym i kim musiały mieć one do czynienia...

"Obietnica kłamstwa" - Howard Roughan

Wydawnictwo: Albatros, 2006.
Liczba stron: 400.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 15.09.2011.
Data zakończenia: 18.09.2011.
Moja ocena: 8/10.

Bardzo ciekawa i wciągająca książka. Ciekawa przede wszystkim pod tym względem, iż w dużej mierze przypomina dramat sądowy. Rozprawy sądowe, prokuratura, obrona, morderstwo, winny czy niewinny - to coś, co lubię. Ponadto styl pisarski Roughana bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu. Po raz pierwszy miałam okazję przeczytać książkę, której jest on jedynym autorem, i stwierdzam, że lepiej wypada w takowej sytuacji, przynajmniej w porównaniu z powieściami, które Roughan napisał z Pattersonem.

"Obietnica kłamstwa" trzyma w napięciu niemalże od początku aż do końca. Mamy do czynienia z bohaterem-psychoterapeutą, który zostaje wplątany w zabójstwo przez jedną ze swoich pacjentek. Intryga została paskudnie i perfekcyjnie zaplanowana, toteż David Remler zostaje oskarżony o morderstwo i postawiony przed sądem. Z biegiem czasu na jaw wychodzą coraz to nowsze i ciekawsze informacje, osoby i sytuacje. Poznajemy interesujących bohaterów - prawników, sędziów, detektywów i podejrzanych. W kryminalnej atmosferze powieści jest też miejsce na wątek miłosny oraz pełne humoru dialogi.

Koniec książki zaskakujący, aczkolwiek mógłby być jeszcze bardziej ciekawy. Może spodziewałam się trochę innego obrotu wydarzeń, bardziej przekonujących motywów itp. Mam wrażenie, że przeczytałam już dość sporo książek w tematyce thrillerów i kryminałów, dlatego teraz jestem coraz bardziej wymagająca, i każdy kolejny utwór będzie musiał mnie naprawdę, ale to naprawdę pozytywnie zaskoczyć ;). Wracając do "Obietnicy kłamstwa", uważam, że to naprawdę bardzo dobry thriller. Spodziewałam się średniej lektury, a okazała się ona dużo lepsza. Polecam miłośnikom gatunku.

"Kim byłbym bez ciebie?" - Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros, 2011.
Liczba stron: 360.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Data rozpoczęcia: 03.09.2011.
Data zakończenia: 09.09.2011.
Moja ocena: 7/10.

Do tej pory miałam styczność z tylko jedną powieścią Musso, a mianowicie "Ponieważ cię kocham". Utwór ten tak mnie zainteresował, że musiałam pochłonąć go w parę godzin. W dodatku okazał się być bardzo zaskakujący, dzięki czemu od razu wiedziałam, iż obok kolejnych książek tego autora nie przejdę obojętnie.

"Kim byłbym bez ciebie?" to bardzo dobra pozycja, może już nie tak zaskakująca jak "Ponieważ cię kocham", ale równie wciągająca. Mam wrażenie, że twórczość Musso przeplatana jest niesamowitą magią. Pisarz nie posługuje się skomplikowanym językiem, czasami miałam wrażenie, że wręcz banalnym, co wcale nie znaczy, że pojawiają się w nim perełki w postaci pięknych cytatów i życiowych myśli. W książce tej Musso łączy ze sobą tematykę miłości i śmierci. To dramat, a może melodramat, choć na początku powieści akcja toczy się w sposób niemalże charakterystyczny dla kryminałów.

Czytelnik poznaje fragmenty historii kilku bohaterów trzynaście lat wcześniej, a także w czasach teraźniejszych. Właśnie, są to fragmenty historii, a więc coraz to ciekawszych informacji na ich temat dowiadujemy się wraz z kolejnymi stronami książki. Nie było mi dane przeczytać tego utworu za jednym zamachem, zatem co wieczór wręcz katowałam się niepewnością co do dalszej fabuły powieści. Był moment, że zachowanie bohaterki Gabrielle strasznie mnie zirytowało, ale mimo tego, uważam "Kim byłbym bez ciebie?" za bardzo udaną lekturę. Musso w interesujący sposób przedstawia wizję śmierci, która oczywiście ma ogromny związek z miłością i dobrem ludzkim, a także byt człowieka na granicy życia i śmierci. Opisywane w powieści takie wartości, jak miłość, rodzina, szczęście, pomoc i przebaczenie sprawiają, że wzruszenie chwyta czytelnika za gardło.

Bardzo polecam twórczość Musso. Dla mnie ten pan jest czarodziejem, który sprawia, że jego książki na długo pozostają w mojej pamięci ze względu na to, że mają w sobie to "coś". Nie są tylko pięknymi historiami o miłości, ludzkim szczęściu czy niedoli, ale zawierają też elementy przepełnione magią i niezwykłością, niemalże sięgającą fantastyki. Styl Musso jest nietypowy i urzekający, nic dziwnego, że pisarz stał się bardzo popularny, a zainteresowanie jego książkami ciągle wzrasta.

"Jasper Jones" - Craig Silvey

Wydawnictwo: Rebis, 2011.
Liczba stron: 400.
Oprawa: twarda.
Data rozpoczęcia: 16.08.2011.
Data zakończenia: 18.08.2011.
Moja ocena: 7/10.

Opis książki, a także fakt, iż jej autorem jest bardzo młody pisarz, zaintrygowały mnie do tego stopnia, iż musiałam tę powieść zakupić. Historia w niej ukazana okazała się być niesamowita, poruszająca, a jednocześnie okrutna i przerażająca. A opowiedziana jest z perspektywy jednego z bohaterów, Charliego Bucktina, mieszkającego w niczym niewyróżniającym się miasteczku australijskim.

Ten kilkunastoletni bohater wymyka się pewnej nocy z Jasperem Jonesem do buszu, by zobaczyć coś strasznego - ciało nieżyjącej dziewczynki. Z miejscem, w którym ją znaleziono, bardzo zżyty jest tytułowy Jasper, ale chłopak, mimo że jest uważany za zakałę miasteczka, upiera się, że nie popełnij tej okropnej zbrodni. A Charlie mu wierzy, zatem obaj chłopcy postanawiają wziąć sprawę w swoje ręce i znaleźć prawdziwego mordercę dziewczynki. Ich działania przynoszą wręcz nieprawdopodobne efekty. Czytelnik ma do czynienia z kilkunastoletnimi bohaterami, a więc jeszcze dziećmi, dlatego wydają się one jeszcze bardziej szokujące.

Ale nie tylko na śmierci Laury Wishart koncentruje się ta opowieść, bowiem porusza ona też takie kwestie, jak miłość i przyjaźń wśród młodych bohaterów, a także ich życie wśród dorosłych, które wcale nie jest takie proste, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Ta ostatnia tematyka szczególnie mnie dotknęła - ze względu na swój okrutny i smutny przebieg. Kontrastem natomiast jest tutaj kwestia przyjaźni, szczególnie widoczna na przykładzie relacji Charliego z Jeffreyem Lu. To prawdziwa przyjaźń, w dodatku niepozbawiona dobrego humoru, dzięki czemu niejednokrotnie w czasie lektury pojawiał się uśmiech na mej twarzy.

Ogólnie rzecz biorąc, książka pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodobał mi się styl pisarski młodego autora. Silvey bardzo dokładnie opisał przemyślenia Charliego i, choć mogły one czasem przynudzać, robiły imponujące wrażenie. Wrażenie dorosłego myślenia. Czasami wydawało mi się, iż mali bohaterowie powieści wykazywali się większą trzeźwością umysłu i wyobraźnią aniżeli ich rodzice. Niekiedy jednak ich zachowania typu przeklinanie, palenie papierosów i picie alkoholu wydały mi się, no cóż, za bardzo dorosłe, ale przyjmijmy, że przymykałam na to oko ;). Książka jest naprawdę dobra i polecam ją każdemu, bez względu na wiek.

"Ghostwriter" - Robert Harris

Wydawnictwo: Albatros, 2009.
Liczba stron: 400.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 13.08.2011.
Data zakończenia: 15.08.2011.
Moja ocena: 8/10.

Wiedząc, że jest to thriller polityczny, podeszłam do jego lektury z dużą rezerwą, gdyż polityka to nie coś, za czym przepadam. Jednak wraz z kolejnymi stronami "Ghostwritera" utwierdzałam się w przekonaniu, iż powieść ta to typowa sensacja z udziałem ważnych osobistości państw, ale nieprzytłaczająca nadmiarem informacji politycznych.

Narratorem książki jest tytułowy ghostwriter, czyli tzw. murzyn, mający za zadanie pomóc byłemu premierowi Wielkiej Brytanii, Adamowi Langowi, w napisaniu i opublikowaniu jego autobiografii. Pomyślałam sobie, że "zawód" murzyna to zawód nietypowy. W końcu tego rodzaju pisarz praktycznie odwala całą robotę za prawdziwego autora danej książki. Jest niemalże anonimowy, choć jego nazwisko może pojawić się w podziękowaniach itp., a przez to też nie tak sławny jak pisarz z prawdziwego zdarzenia. Ciekawi mnie, ile osób - autorów dzieł literackich korzysta z pomocy ghostwriterów. Czytelnik pewnie nie raz nie zdawał sobie sprawy, czyjego autorstwa tak naprawdę czytał książkę. Z określeniem murzyna w kontekście owego "zawodu" również się jeszcze nie spotkałam, dlatego była to dla mnie ciekawostka. Podobnie jak wszystkie myśli Andrew Croftsa, zawarte na początku każdego rozdziału tejże książki. Jeszcze jedna interesująca rzecz, na którą zwróciłam uwagę podczas lektury, to taka, iż po raz pierwszy spotkałam się z bezimiennym głównym bohaterem. Autor tak sprytnie skonstruował fabułę, że do samego końca tożsamość tytułowego ghostwritera nie jest znana. Można więc powiedzieć, że to prawdziwy duch ;).

Sama fabuła okazała się być dość ciekawa i wciągająca, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Ani trochę się nie nudziłam podczas lektury. Z niecierpliwością wyczekiwałam przypływu kolejnych informacji i tajemnic z życia Adama Langa i osób z nim związanych. W powieści tej mamy do czynienia z morderstwami, intrygami oraz ciekawym i zaskakującym zakończeniem. A skoro z książką już się zapoznałam, teraz kolej na obejrzenie filmu o tym samym tytule, chociażby dla porównania ;).

"Infekcja" - Tess Gerritsen

Wydawnictwo: Albatros, 2010.
Liczba stron: 408.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 11.08.2011.
Data zakończenia: 12.08.2011.
Moja ocena: 9/10.

Była to moja pierwsza przygoda z utworem Tess Gerritsen. Dotychczas, jeśli chodzi o thrillery medyczne, miałam okazję zetknąć się z twórczością Cooka i Palmera, dlatego zanim sięgnęłam po "Infekcję", ciekawość mnie dosłownie zżerała ;). Tym bardziej, że noty i opinie nie tylko czytelników, ale też pisarzy, na temat książek Gerritsen sięgały i nadal sięgają wysokiego poziomu.

Nastawiłam się zatem na ciekawą i wciągającą powieść i taka też ona była. Spodobał mi się styl pisarski Gerritsen. Autorka bez cienia nudy zapoznaje czytelnika z tajemniczymi wydarzeniami w świecie medycyny, które później łączą się ze sobą w logiczną całość. Fabuła na wysokim poziomie cały czas trzyma w napięciu. Mimo iż jest to thriller medyczny, autorka nie przytłacza czytelnika nadmiarem informacji i terminologii medycznej, a jeśli takowe się pojawiają, są odpowiednio wyjaśnione i dzięki temu zrozumiałe. "Infekcja" to przeplatanka okrutnych eksperymentów związanych z ludzkimi mózgami i płodami oraz morderstw, wśród której pojawia się wątek typowo detektywistyczny, a także miłosny.

Świetna lektura na jedną noc, bo czyta się naprawdę szybko. Tak jak podejrzewałam, twórczość Gerritsen polubiłam bez dwóch zdań i na pewno sięgnę po jej kolejne powieści.

"Charlie St. Cloud" - Ben Sherwood

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2010.
Liczba stron: 232.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Data rozpoczęcia: 10.08.2011.
Data zakończenia: 11.08.2011.
Moja ocena: 6/10.

Mimo że już wcześniej kusiło mnie, by obejrzeć film o tym samym tytule, to jednak najpierw sięgnęłam po książkę. Nastawiłam się na piękną, a przede wszystkim wzruszającą historię miłosną, tym bardziej, że według mojej mamy, film o takowej właśnie opowiadał. Niestety dla mnie ta miłość była po prostu nietypowa i niedostatecznie szczegółowo opisana.

Powieść zaczyna się dość interesująco. Autor dokładnie opisuje sytuację, w jakiej znaleźli się dwaj młodzi chłopcy, dwaj bracia - wypadek samochodowy, w którym ginie młodszy, Sam, a starszy, Charlie, zostaje cudem uratowany. Ten cud zapoczątkował kolejny, a mianowicie dar, jaki zyskał chłopiec, czyli dar widzenia ludzi i zwierząt umarłych. Czytając dalej, przenosimy się w przyszłość - 13 lat później - i raz jeszcze poznajemy Charliego, który już jako młody mężczyzna, zajmuje się pracami związanymi z działaniem cmentarza. A oprócz tego, codziennie widuje się z duchem zmarłego brata i spędza z nim czas.

Duchy w utworze Sherwooda nieznacznie różnią się od swoich pierwotnych postaci, czyli ludzi czy zwierząt. Można ich dotknąć, poczuć, a ponadto potrafią one wykonywać wiele typowo życiowych czynności, a także wybrać miejsce swego istnienia. Chodzi tutaj o "pomiędzy" oraz "drugi brzeg" i to właśnie o tych miejscach w dużej mierze opowiada ta książka. Autor snuje refleksje na temat życia i śmierci człowieka. To od niego zależy, w jakim świecie i po jakim czasie znajdzie się on po śmierci.

Natomiast wracając do kwestii miłości, owszem, nie da się ukryć, że była ona niewiarygodna (zarówno ta między braćmi, jak i ta między Charliem i Tess), ale szkoda, że tak "nie do końca" opisana. Zabrakło mi emocji, ciepła, wzruszeń (a wzruszam się bardzo łatwo); już sam główny bohater nie przypadł mi do gustu - był mało wyrazisty, taki jakby odległy, nie mogłam się do niego przekonać. O wiele bardziej podobała mi się postać Tess - barwna, żywa, energiczna.

Do tych bardziej negatywnych stron powieści zaliczyłabym jeszcze niepotrzebne przydługie opisy w niektórych sytuacjach oraz pewne kwestie związane z miłością i funkcjonowaniem duchów, ale nie będę tutaj przytaczać szczegółów, by nie zepsuć lektury innym czytelnikom. Mam naprawdę mieszane uczucia po przeczytaniu tego utworu - trochę rozczarował, a jednocześnie dał do myślenia. I teraz jestem bardzo ciekawa filmu - być może jakieś jego obrazy wywołają łezkę w moim oku ;).

"W potrzasku. Thriller o miłości i innych uzależnieniach" - Matt Richtel

Wydawnictwo: Albatros, 2009.
Liczba stron: 352.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 03.08.2011.
Data zakończenia: 10.08.2011.
Moja ocena: 6/10.

Zapowiadało się świetnie - jak na prawdziwy thriller przystało. Tajemniczy wybuch bomby w kawiarni? Cudem uratowany główny bohater? Od samego początku mamy do czynienia z zagadkami do rozwiązania, w dodatku przeplatanymi wspomnieniami z przeszłości Nathaniela Idle'a. To pewne, że przeszłość odegra ważną rolę z dziwnymi sytuacjami dziejącymi się w teraźniejszości. Z biegiem czasu na jaw wychodzą rozmaite sekrety zarówno te ciekawsze, jak i mniej interesujące.

To rzeczywiście powieść o uzależnieniach, aczkolwiek te związane z użytkowaniem komputera wydały mi się aż niewiarygodne. Pewien recenzent tej książki napisał, że po jej przeczytaniu rozstrzelał swój komputer. No cóż, ja się go nie pozbyłam i nie zrobię tego, widocznie na mnie ta powieść zbyt mocno nie oddziałuje ;). Końcowa fabuła "W potrzasku..." nie jest jakoś bardzo zaskakująca. Niektóre wyjaśnienia zagadek dręczących czytelnika są wciśnięte na szybko; działania głównego bohatera tak samo. Samo zakończenie też nijakie. Przez jakąś połowę czy nawet ponad książka wciągała i trzymała w napięciu, natomiast reszta okazała się słabsza. Ale nie jest źle, na pewno znajdą się miłośnicy tego utworu, chociażby ze względu na gatunek i zainteresowanie komputerami. Trochę szkoda, że ta powieść jest mało znana.

niedziela, 27 listopada 2011

"Jutro 2. W pułapce nocy" - John Marsden

Wydawnictwo: Znak, 2011.
Liczba stron: 272.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 29.07.2011.
Data zakończenia: 02.08.2011.
Moja ocena: 10/10.

Tak jak podejrzewałam, nie było mi dane nie sięgnąć po tę książkę zaraz po przeczytaniu jej pierwszej części. A ponadto lektura "Jutro 2. W pułapce nocy" minęła mi tak szybko, że aż się nie mogłam nadziwić. Za szybko, rzecz jasna. Za szybko.

Cieszę się, że powieść nadal utrzymuje wysoki poziom fabuły, a co za tym idzie, zainteresowania nią czytelnika. Można powiedzieć, że ta druga część jest bardziej mroczna, przerażająca, a zarazem niosąca nadzieję na poprawę sytuacji, w jakiej znaleźli się główni bohaterowie. A nie mają oni lekko. Długie ukrywanie się w dziczy przed obcymi najeźdźcami wyczerpuje ich psychicznie, dlatego próbują odnaleźć choć garstkę rodaków będących w podobnym położeniu, co oni. Niestety, działania nastoletnich bohaterów przynoszą niekorzystne efekty w postaci coraz bardziej zaciętej wojny. Są świadkami brutalności, śmierci i sami muszą się do niej przyczyniać, przez co wręcz boją się samych siebie.

Ale mimo okropieństw, których doświadczają ci młodzi ludzie, w książce odnajdujemy też wątek miłości, szczególnie między dwojgiem bohaterów. Nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa, jak on się rozwinie. To była taka zabawna i miła odskocznia od sensacyjnej fabuły utworu.

Bardzo polecam serię książek "Jutro". Opowiadają one o niezwykłych wydarzeniach wojennych, jakie dotknęły grupkę nastolatków. Muszą oni działać na własną rękę. Są bardzo odważni, walczą z wrogim wojskiem za pomocą nietypowych metod. Podejmują decyzje, z którymi nawet dorośli mieliby problem, zatem stają się dorosłymi ludźmi. Tak jak w dzieciństwie bohaterowie narzekali na "rządy" dorosłych, tak teraz zaczyna im ich brakować. Są świadkami przeobrażeń nie tylko swego kraju, ale też własnych charakterów. Seria "Jutro" naprawdę ma w sobie to coś i nie sposób się oderwać od jej lektury.

"Jutro. Kiedy zaczęła się wojna" - John Marsden

Wydawnictwo: Znak, 2011.
Liczba stron: 272.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 28.07.2011.
Data rozpoczęcia: 28.07.2011.
Moja ocena: 10/10.

Zaintrygowały mnie nie tylko pozytywne opinie i oceny tej książki, ale również stwierdzenie, iż okazała się ona być światowym bestsellerem. Także opis z okładki wydaje się być interesujący, a już na pewno niecodzienny. Spodziewałam się po nim utworu z elementami fantastyki. Opowieść o wojnie? Już sobie wyobrażałam tajemnicze porwania ludzi, nadprzyrodzone zdolności, siły, życie pozaziemskie itd. Tymczasem pan Marsden zaskakuje czytelnika i pisze o wojnie w świecie rzeczywistym. O inwazji obcych wojsk na Australię.

To właśnie w jednym z miasteczek australijskich toczy się akcja "Jutra". Główni bohaterowie to nastolatkowie, którzy cudem uniknęli znalezienia się w samym środku rozpętanej wojny. Problem w tym, że ich rodziny zostały uwięzione, na dodatek miasto jest pilnie strzeżone przez wrogich żołnierzy, zatem w grę w chodzi ukrywanie się bądź działanie na własną rękę w celu... No właśnie, w jakim celu? Grupka nastolatków próbuje w jakiś sposób dowiedzieć się czegokolwiek o inwazji, o uwięzionych rodzinach, o sposobach działania żołnierzy, stosując jednocześnie własne metody obrony i ataku, jakie narodziły się w ich nastoletnich głowach.

Bohaterowie z dnia na dzień stają się wręcz dorośli. Żyją przeważnie się ukrywając i to tak, jakby od nich zależała cała przyszłość ich kraju. Podejmują ważne decyzje, ryzykują życie, a gdy tylko jest okazja, starają się milej spędzić czas, chociażby odkrywając tajemnice kryjówki - Piekła, a nawet się zakochując.

Historia opisana w pierwszej części "Jutra" jest po prostu niesamowita. Wciąga tak, że aż brak słów. Nie ma czasu na nudę. I rzeczywiście można stwierdzić, że może ją przeczytać każdy, niezależnie od wieku. Strasznie mnie korci, by sięgnąć po drugą część książki, która już spoczywa na mej półce, ale co potem? Obawiam się, że z wielkim trudem będę oczekiwać kolejnej i jeszcze kolejnej części...;).

"Dziewczyna, która pływała z delfinami" - Sabina Berman

Wydawnictwo: Znak, 2011.
Liczba stron: 232.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 27.07.2011.
Data zakończenia: 27.07.2011.
Moja ocena: 4/10.

Do kupna i przeczytania tej książki zachęciły mnie wysokie noty i pochlebne opinie użytkowników chociażby tego portalu. Pozycja ta nie należy do obszernych, zatem jej lektura zajęła mi jeden wieczór. Nigdy wcześniej nie miałam "do czynienia" z osobą autystyczną zarówno w świecie rzeczywistym, jak i literackim czy filmowym, dlatego moja ciekawość wzrosła do wysokiego stopnia. Bo ten utwór opowiada właśnie o dziewczynce/dziewczynie/kobiecie cierpiącej na tę chorobę.

Owszem, poznałam niektóre zachowania głównej bohaterki, jej sposób bycia, przemyślenia itd., ale ciągle czułam jakiś niedosyt. Spodziewałam się, że obszerniej zostanie opisane dzieciństwo Karen Nieto i jej "stawanie się" człowiekiem, czego uczyła ją ciotka. Tymczasem bardzo zniechęcała mnie tematyka wodno-rybna, że jak to ujmę, jaka towarzyszy czytelnikowi niemalże na każdej stronie. Rzeczywiście, zamiast tytułowych delfinów dominują tutaj tuńczyki, także Karen była dziewczyną, która pływała raczej z tuńczykami. Żyła otoczona nimi. Była ich "matką", choć ta metafora pewnie rozzłościłaby główną bohaterkę ;).

Cieszę się natomiast, że w powieści pojawiały się elementy humorystyczne (choć były i takie, które mnie zwyczajnie nudziły lub irytowały) lub takie, które były wręcz ciekawostkami dla czytelnika. Ale ogólnie rzecz biorąc, zawiodłam się trochę na tej książce, bo (jak dla mnie) za mało w niej było uczuć (nie twierdzę, że to "wina" autystycznej bohaterki), wzruszenia, zaskoczenia. Za to ryby, ryby i jeszcze raz ryby.

"Trzy oblicza zemsty" - James Patterson, Andrew Gross

Wydawnictwo: Albatros, 2006.
Liczba stron: 320.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 27.07.2011.
Data zakończenia: 27.07.2011.
Moja ocena: 6/10.

Do tej pory tylko raz miałam okazję zapoznać się z przygodami Kobiecego Klubu Zbrodni - sięgając po "Czwarty lipca". "Trzy oblicza zemsty" to powieść poprzedzająca tę wymienioną wyżej. Jak to z utworami Pattersona bywa, książkę czyta się szybko. Bardzo krótkie rozdziały i szybkie tempo akcji sprawiają, że czytelnik ani się obejrzy, a już dobiega końca lektura książki.

Tak jak wcześniej czytana część przygód Lindsay Boxer i jej przyjaciółek bardzo mi się podobała, tak ta nieco mnie rozczarowała. Przede wszystkim ze względu na jawność terrorystów, o jakich była mowa w tej właśnie powieści. Nieliczni byli bohaterowie, o których mogłam powiedzieć "O kurczę, nie spodziewałabym się tego po nim" itp. Mało niespodzianek, mało zaskakujący finał książki. Na plus natomiast zasługuje szybka akcja, okrutne zabójstwa, przebieg śledztwa, a nawet wątek romansu. Mam nadzieję, że następne opowieści Kobiecego Klubu Zbrodni, po które sięgnę, będą znacznie lepsze.

"Na gorącym uczynku" - Harlan Coben

Wydawnictwo: Albatros, 2011.
Liczba stron: 480.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 25.07.2011.
Data zakończenia: 26.07.2011.
Moja ocena: 9/10.

Uwielbiam twórczość Cobena, dlatego do lektury jego kolejnej powieści przystąpiłam bardzo chętnie. Utwory tego autora mają to do siebie, że nie mogę się powstrzymać i muszę "połknąć" każdy jeden w ciągu jednego dnia. Jednego popołudnia. Jednej nocy. Tak też było w przypadku "Na gorącym uczynku".

Cieszyłam się, że nie jest to powieść poświęcona przygodom Myrona Bolitara, bo po "Ostatnim szczególe" nieco się rozczarowałam, ale za to Coben nawiązał tutaj do innych postaci występujących w pozostałych jego utworach, chociażby do słynnego Wina czy Hester Crimstein. Akcja książki toczy się bardzo szybko, już od samego początku zaciekawia i wzbudza napięcie w czytelniku. Mamy do czynienia z tajemniczymi zaginięciami, pedofilią i morderstwami. A co za tym idzie - poszukiwaniem prawdy i odkrywaniem sekretów przez główną bohaterkę, Wendy Tynes. Jak to w utworach Cobena bywa, wydarzenia teraźniejsze należy powiązać z dziejącymi się w przeszłości, a to bardzo lubię. Mimo wielu bohaterów, wielu nazwisk, obok których nie można przejść obojętnie, jeśli chodzi o podejrzenia różnego rodzaju, i mimo mnóstwa pełnych napięcia sytuacji, nie da się nie połapać w fabule lub czegoś nie zrozumieć. Wszystko zostaje klarownie, a przy okazji zaskakująco wyjaśnione.

Oceniam na 9/10 ze względu na troszkę przesadzony ilością wydarzeń koniec. Moim zdaniem, mógłby on być mniej "zakręcony" ;).

Prawdziwa gratka nie tylko dla fanów Cobena, ale też tych, którzy nie potrafią przejść obojętnie obok thrillerów i kryminałów z pełną niewyjaśnionych wydarzeń fabułą.

"Absolwentka" - Emily Cassel

Wydawnictwo: Amber, 2010.
Liczba stron: 232.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 24.07.2011.
Data zakończenia: 25.07.2011.
Moja ocena: 6/10.

Książka niewymagająca od czytelnika jakiegoś wielkiego skupienia; po prostu lekka opowieść o absolwentce anglistyki, która boryka się z problemami związanymi ze znalezieniem pracy w ulubionej branży. Powieść nie jest obszerna, zawiera dużo dialogów, przez co czyta się ją bardzo szybko. Nie jest też jakimś odkryciem wśród utworów przygodowo-obyczajowych, gdyż podobnych historii życiowych i romantycznych istnieje mnóstwo zarówno w świecie literatury, jak i filmu.

Historia głównej bohaterki jest prosta, począwszy od jej niemożności znalezienia odpowiedniej pracy, przez kłopoty ze zwariowaną rodzinką, wieloletnią przyjaźń, przelotny romans i znalezienie prawdziwej miłości. Nic nowego, dlatego sięgając po "Absolwentkę", należy nastawić się na powtórkę z rozrywki, ale też przy okazji zapomnieć na chwilę o codziennych problemach i zabić nudę. Dla miłośników lekkich powieści obyczajowo-romantycznych pozycja jak znalazł. Na podstawie "Absolwentki" powstał film o tym samym tytule, zatem w najbliższym czasie na pewno się z nim zapoznam, by poczynić porównania między nim a książką. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę szału na widok rodzinki Malbych i ich szalonych zachowań, bo takowe potrafią nieźle podziałać na moje nerwy ;).

"Kobieta na Marsie, mężczyzna na Wenus" - Alix Girod de l'Ain

Wydawnictwo: Świat Książki, 2010.
Liczba stron: 240.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 23.07.2011.
Data zakończenia: 24.07.2011.
Moja ocena: 6/10.

Kilka miesięcy temu zapoznałam się z filmem o tym samym tytule. Spodobał mi się, taki w sam raz na niedzielne popołudnie, lekki i przyjemny, ale na jakaś rewelacja. Nie miałam wówczas pojęcia o istnieniu książki, na podstawie której powstała ta komedia. Do czasu aż nie zobaczyłam znanej mi okładki w sklepie na półce z książkami.

Fabuła zatem była mi w dużej mierze znana i wiedziałam, czego się spodziewać podczas lektury. Z początku wydawało mi się, że nie strawię języka, jakim została napisana ta powieść (dużo opisów, szczegółowych informacji i... cudzysłowów), ale szybko się przyzwyczaiłam i dalej czytanie szło jak z płatka. Książka nie należy do obszernych, a rozdziały odzwierciedlają poszczególne miesiące podczas trwania jednego roku. Najciekawsza akcja (moim zdaniem) ma miejsce od miesiąca kwietnia do sierpnia, kiedy to w małżeństwie Marsiaców następują wszelkie przeobrażenia związane ze zmianą tożsamości głównych bohaterów.

Już sama zamiana ról męża i żony sugeruje nam, że książka należy do pozycji humorystycznych, i faktycznie tak jest. Aczkolwiek może się wydawać, iż sytuacja małżeńska, przez którą przechodzili Ariana i Hugo, jest niemalże nierealna (chociażby ze względu na charakter prac podejmowanych przez bohaterów), dlatego należy podejść do tej powieści na luzie i nastawić się na rozrywkę. Przy okazji oczywiście, można dowiedzieć się co nieco na temat kobiet i mężczyzn ze strony psychologicznej. Na plan zmieniający męża w żonę, a żonę w męża, wpadła Ariana Marsiac, będąca zmęczona dotychczasowym trybem życia. Hugo Marsiac przystał na jej prośbę i wkrótce oboje rozpoczęli prace nad swoimi nowymi osobowościami. Nie obyło się więc bez zabawnych sytuacji, bo czy kobieta może poradzić sobie w firmie typowo męskiej, a mężczyzna w sprzedaży biżuterii, opieką nad dziećmi i zajmowaniu się domem? Książka ta pokazuje, że to wszystko jest możliwe, ale nie zawsze przynosi dobre skutki. Były momenty, w których bardzo denerwowała mnie postać Ariany i jej zachowanie. Toż to ona wymyśliła cały ten plan z zamianą ról, bo to jej nie odpowiadało życie, jakie prowadziła, a gdy sprawy zaczęły się układać i Hugo znakomicie radził sobie w roli matki i żony, wtedy Arianie znów się odwidziało i zaczęła robić wszystko, by ich życie rodzinne wróciło do dawnej normalności. Zirytowało mnie jej egoistyczne podejście do tych wszystkich spraw. Miałam wrażenie, że zazdrościła mężowi, który potrafił odnaleźć się w rolach obojga rodziców. Owszem, Hugo trochę zbyt dosłownie wcielił się w kobietę, ale przynajmniej jego postępowanie powodowało uśmiech na mej twarzy.

Jak zakończyła się powieść, tego zdradzać nie będę, ale mniej więcej takiego obrotu spraw się spodziewałam. Książka przyjemna, czyta się ją szybko, można się przy niej zarówno pośmiać, jak i poirytować (jak było w moim przypadku), ale dla zabicia wolnego czasu w sam raz.

"Jack i Jill" - James Patterson

Wydawnictwo: Albatros, 2010.
Liczba stron: 456.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 12.07.2011.
Data zakończenia: 23.07.2011.
Moja ocena: 8/10.

Jeśli chodzi o sensacyjną fabułę i jej zawrotne tempo, książka jest podobna do "W sieci pająka" i "Kolekcjonera". Nic dziwnego, w końcu opowiada o dalszych losach Alexa Crossa i w jakimś tam małym stopniu powieści łączą się ze sobą. Tę pozycję jednak oceniłam niższą notą, ponieważ mimo ciekawej akcji z tajemniczymi morderstwami, miałam wrażenie, że niektóre elementy czy po prostu ten lub tamten wątek był jakby wciśnięty na siłę i można by było się obejść bez niego. Koniec książki zarówno zaskakuje, jak i pozostawia po sobie pewien niedosyt. Być może co nieco zostaje wyjaśnione w kolejnej powieści z Crossem, no ale o tym pozostaje mi tylko przekonać się wkrótce. Zastanawia mnie jeszcze fakt, czy w każdej książce z Alexem Crossem głównemu bohaterowi wpada w oko jakaś kobieta. Jak do tej pory, we wszystkich trzech historiach tak było, więc jak tak dalej pójdzie, zacznie się robić coraz bardziej monotonnie. Dlatego jestem ciekawa imnych przygód owego bohatera, więc na pewno sięgnę po następne utwory Pattersona.

"W sieci pająka" - James Patterson

Wydawnictwo: Albatros, 2007.
Liczba stron: 432.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 11.07.2011.
Data zakończenia: 12.07.2011.
Moja ocena: 9/10.

Nic dziwnego, że właśnie ta pozycja stała się międzynarodowym hitem Pattersona i przyniosła mu wielką sławę w świecie pisarskim - naprawdę trudno o powieść z tak zakręconą fabułą i mnóstwem podejrzanych, jaką jest właśnie książka "W sieci pająka". Tym bardziej, gdy spojrzymy na datę jej powstania - 1992 rok. Jak na tamte czasy, jest to fantastyczna przeplatanka grozy, morderstw i tajemniczych zagadek. Ekranizacja tej powieści również nie jest mi obca, ale zapoznałam się z nią wiele lat temu, dlatego z miłą chęcią sięgnęłam po książkę - nie pamiętałam dosłownie niczego z fabuły! A wiadomo, że filmy zawsze odbiegają w jakimś stopniu od akcji książek, więc w najbliższym czasie zamierzam przypomnieć sobie obraz z Morganem Freemanem w roli głównej, chociażby po to, by porównać go z dziełem Pattersona.

Książka wciąga już na początku. Patterson od razu wprowadza czytelnika na głęboką wodę, zapoznając go z okrutnymi morderstwami i nieuchwytnym zabójcą. Do samego końca czytelnik zastanawia się, kto, co, gdzie, jak, kiedy. Wkraczamy w świat niepoprawnego myślenia mordercy i porywacza, w świat śledztwa, więzienia, sądu. Poznajemy wielu bohaterów, z których nie każdy jest czysty jak łza. Zagadka goni zagadkę, myślimy, że wszystko już się wyjaśniło, a tu niespodzianka - autor przygotował dla nas jeszcze coś ciekawego. To właśnie lubię. Napięcie towarzyszące czytelnikowi przez cały czas, by dopiero na końcu utworu mogło z niego wyparować. Mnóstwo podejrzanych i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Brak czasu na nudę. Rewelacja.

"Zmiłuj się" - Jean-Christophe Grange

Wydawnictwo: Albatros, 2010.
Liczba stron: 520.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 09.07.2011.
Data zakończenia: 11.07.2011.
Moja ocena: 9/10.

Kolejny fantastyczny thriller francuskiego mistrza tego gatunku. Książka wciąga już od pierwszych stron - nic dziwnego, bo już na początku mamy do czynienia z tajemniczym morderstwem. Dalsze śledztwo i rozwiązywanie zagadek przez dwóch "nieoficjalnych" policjantów - emerytowanego Kasdana i walczącego z nałogiem narkotykowym Volokine'a - przynoszą nie tylko nieoczekiwane rezultaty w postaci nie tylko kolejnych morderstw, ale też wychodzących na jaw faktów z życia obu mężczyzn.

Zagadka goni zagadkę, ofiar przybywa, narzędzie zbrodni jest trudne do określenia, tak samo zabójca. Padają podejrzenia, że może być nim dziecko, ba, nawet kilkoro z nich, co jest wręcz niewyobrażalne, tym bardziej, że zabójca pozostawia po sobie okrutne ślady, związane z określonymi wierzeniami religijnymi. Akcja toczy się dalej, a tajemniczych faktów z historii przybywa (nie da się ukryć, jest ich dość sporo), podobnie jak nazwisk i osób, które mają coś ciekawego do powiedzenia.

Powieść jest dość obszerna, ale czyta się ją jednym tchem, nie ma w niej czasu na nudę, a każdy rozdział kryje w sobie tajemnicę i "niespodziankę". Jest to thriller o okrucieństwach, jakich podejmują się ludzie względem ludzi, o przerażającej religii, a także o odkrywaniu przeszłości i walce z nią, którą muszą podjąć główni bohaterowie, chociażby ze względów osobistych. Jest to jedna z lepszych książek tego autora, choć może się wydawać niewiarygodna i lekko przesadzona, jeśli chodzi o główny cel Kolonii, dlatego wahałam się, jaką podjąć decyzję co do oceny.

"Śmiertelne sny" - Graham Masterton

Wydawnictwo: Albatros, 2010.
Liczba stron: 368.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 08.07.2011.
Data zakończenia: 09.07.2011.
Moja ocena: 6/10.

To moja pierwsza przygoda z utworem Mastertona. Nie była to jakaś rewelacja, ale patrząc na opinie i oceny jego innych utworów, wierzę, iż w przyszłości trafię na lepsze tytuły. Nie jestem miłośniczką fantasy, zdarzeń i postaci fantastycznych, a tutaj takowe się pojawiły. "Śmiertelne sny" to jednak przede wszystkim horror, ale właśnie dzięki elementom fantastycznym można było się oderwać od krwawych wizji, będących wytworem wyobraźni podczas lektury tej książki.

Nie było nudno. Ciągle coś się działo - wzrastała liczba okrutnych morderstw, w dodatku był w nie wplątany 9-letni chłopiec, syn głównego bohatera. W trakcie rozwiązywania przez bohaterów zagadki dotyczącej tajemniczej istoty, będącej zjawiskiem nadprzyrodzonym, autor przytaczał historie z dawnych czasów, mroczne legendy, które czasem interesowały, a czasem wydawały się (jak dla mnie) zbyt fantastyczne. Na plus zasługują na pewno wątki humorystyczne, przejawiające się głównie w wypowiedziach Wojowników Nocy - z jednej strony wydawały się one być nie na miejscu (w końcu wokół bohaterów działy się straszne, niewiarygodne rzeczy), ale z drugiej strony właśnie ten paradoks był zabawny. Mniej fascynowały mnie natomiast opisy walk Wojowników Nocy, ich fantastyczne możliwości, stroje, broń - po prostu nie mój gust.

Ale jako całość, powieść trzyma się kupy, bohaterowie całkiem nieźli, a dialogi w porządku. Czyta się ją szybko, bo tempo akcji nie należy do powolnych. Na chwilę obecną posiadam jeszcze kilka tytułów Mastertona, więc z całą pewnością po nie sięgnę. Nie tylko te z serii o Wojownikach Nocy, ale też inne, by przekonać się, że są lepsze, no i przede wszystkim mniej fantastyczne.

"Szczęściarz" - Nicholas Sparks

Wydawnictwo: Albatros, 2010.
Liczba stron: 408.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Data rozpoczęcia: 07.07.2011.
Data zakończenia: 08.07.2011.
Moja ocena: 9/10.

Jeden wieczór i pół nocy - tyle mi wystarczyło, by pochłonąć całą książkę. A to znaczy, że okazała się warta zainteresowania i trudno było się od niej oderwać. Gdyby nie czytać opisów z okładek, akcje książek wydałyby się czytelnikowi jeszcze bardziej ciekawe i zaskakujące, ale ja już mam to "we krwi", że muszę zerknąć na opis (tak też było w przypadku "Szczęściarza", więc w dużej mierze wiedziałam, czego się spodziewać. Jednak w moich oczach powieść nie straciła na wartości, wręcz przeciwnie, z każdą stroną wciągała mnie coraz bardziej.

Historia byłego żołnierza, który wybiera się w podróż, by odnaleźć nieznaną mu kobietę ze zdjęcia znalezionego na wojnie? Trzeba przyznać, że jest ona niecodzienna i sama w sobie niebanalna, choć późniejszego przebiegu akcji można mniej więcej się spodziewać. Fabuła ani trochę mnie nie nudziła, podobało mi się przeplatanie wątków współczesnych z tymi dawniejszymi, z czasów wojny w Iraku, a także rozdziały będące na przemian punktami widzenia trzech bohaterów - żołnierza Logana Thibaulta, kobiety przez niego poszukiwanej, Elizabeth Green, oraz jej byłego męża, Keitha Claytona. Podobny zabieg, jeśli chodzi o taki styl rozdziałów, został też zastosowany w "Ostatniej piosence", którą miałam okazję przeczytać wcześniej.

Bohaterów w tej powieści nie ma zbyt wielu, dzięki czemu praktycznie na każdym z nich można się skupić, bliżej go poznać i zapamiętać. Na swój sposób podobała mi się postać Nany, staruszki po wylewie, która mimo choroby okazała się być energiczną staruszką, używającą śmiesznych i dziwnych zwrotów i wyrażeń; także kreacja 10-letniego Bena przypadła mi do gustu i nie mogłam przeboleć tego, jak nieładnie był traktowany przez swojego ojca, Keitha. Keith to również postać ciekawa, choć należąca już do tych "złych" - niewyżyty seksualnie, nieodpowiedzialny ojciec i zazdrosny eksmąż. Może i główny bohater, Thibault, odnajdzie swoje przeznaczenie, miłość, ale żeby je utrzymać i ochronić, będzie musiał zmierzyć się z Claytonem, a także przekazaniem swego dotychczasowego szczęścia komuś innemu.

Historia ta jest wyjątkowa i wspaniała. Porusza kwestie miłości (zarówno ludzi, jak i ludzi do zwierząt), wychowania, odpowiedzialności, zazdrości, przebiegłości i poświęcenia. Przez cały czas czytania byłam niezmiernie ciekawa przebiegu dalszych zdarzeń, bo przecież tyle wątków wymagało jeszcze wyjaśnienia. I też zostały one wyjaśnione. Nadszedł także koniec powieści, nad którym może i nie wylałam morza łez, ale mogę powiedzieć, że nieduży staw się z nich uzbierał. Zakończenie okazało się zarówno przerażające, jak i zaskakujące, choć tego czy tamtego się po części spodziewałam. Bardzo przyjemna lektura, zapadająca w pamięć. Cieszę się, że po "Pamiętniku" (który bardzo mnie rozczarował) w dalszym ciągu trafiam na dużo lepsze książki Sparksa, które ujmują mnie pod różnymi względami.

"Świat marzeń zakupoholiczki" - Sophie Kinsella

Wydawnictwo: Axel Springer, 2005.
Liczba stron: 336.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 06.07.2011.
Data zakończenia: 07.07.2011.
Moja ocena: 6/10.

Całkiem udana opowieść obyczajowo-komediowa o przygodach Rebeki, zwariowanej, aczkolwiek czasami bardzo irytującej, zakupoholiczki. Jej egoistyczne i szalone myślenie tylko o pieniądzach mimo ogromnego zadłużenia dawało się we znaki i denerwowało, ale za to niektóre poczynania bohaterki były humorystyczne i zasługiwały na plus. Ale nie wymagajmy zbyt wiele - książki nie mogą opowiadać tylko i wyłącznie o osobach idealnych; czasem można się podenerwować, ale i przy okazji rozerwać. Bo to rzeczywiście utwór rozrywkowy, w sam raz na nudny wieczór, a latem - na plażę. Myślę, że jeszcze nie raz sięgnę po książki autorki serii o przygodach Rebeki Bloomwood; właśnie po to, by na chwilę zapomnieć o problemach i poprawić sobie humor.

"Zawrót głowy" - Peter Abrahams

Wydawnictwo: Albatros, 2009.
Liczba stron: 368.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 04.07.2011.
Data zakończenia: 05.07.2011.
Moja ocena: 7/10.

Widząc małe zainteresowanie i dość kiepskie oceny tej książki, nie nastawiałam się na żadną rewelację, a jednak było dobrze, nawet bardzo. Z notatki o autorze wyczytałam, iż jest on ulubionym pisarzem sensacyjnym samego Kinga, i nic dziwnego, bo owy pisarz jest niezły w swoim fachu. Mnie z kolei jego styl pisania przypominał styl Cobena. W książce tej non stop coś się działo, nie było czasu na nudę, z każdą kolejną stroną wzrastała liczba dziwnych zjawisk i bohaterów. Główny bohater, śmiertelnie chory, żył praktycznie na pograniczu snu i jawy. Próbował rozwiązać tajemnicę śmierci żony sprzed kilkunastu lat, jednak poprzez jego chorobę momentami nie byłam pewna, które wydarzenia z jego udziałem są prawdziwe, a które halucynacjami.

Lubię, gdy w sensacjach i thrillerach mam do czynienia z mnóstwem bohaterów, zarówno tych zwyczajnych, jak i podejrzanych, tajemniczych, oraz tajemnicami i sekretami z przeszłości. Sam koniec książki "Zawrót głowy" nie był iście rewelacyjny czy mocno zaskakujący, ale też nie jakiś przesłodzony czy zagmatwany. Polecam tę powieść miłośnikom sensacji, no i Cobena. Książka nie nudzi i jest dobra na długi wieczór lub jedną noc.

"1Q84 t.1" - Haruki Murakami

Wydawnictwo: Muza, 2010.
Liczba stron: 480.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 29.06.2011.
Data zakończenia: 01.07.2011.
Moja ocena: 7/10.

To moja pierwsza przygoda z utworem Murakamiego, ba - nawet z literaturą japońską. Do przeczytania tej książki zachęciły mnie pozytywne opinie czytelników na jej temat. Ponadto Murakami ma już na swoim koncie sporo tytułów, więc pomyślałam, że mogłabym zapoznać się z którymś z nich. A że niedawno w pewnym sklepie rzuciły mi się w oczy oba tomy "1Q84", bez wahania je zakupiłam.

Krótki opis z okładki książki wzbudza ciekawość - przeplatające się historie instruktorki sztuk walki, będącej perfekcyjną morderczynią, oraz nauczyciela matematyki, próbującego swych sił w pisaniu powieści? Skoro w utworze pojawi się wątek kryminalny, od razu stwierdziłam, że to coś dla mnie. Obawiałam się natomiast wątków fantastycznych, gdyż nie przepadam za literaturą fantastyczną lub taką, podczas czytania której mocno trzeba wytężyć umysł i iście filozoficzne myślenie. Pierwszy tom "1Q84" okazał się dziwną, ale też nie okropną powieścią. Z zakończeniem pozbawionym odpowiedzi na większość wątków i pytań pojawiających się w fabule, ale tego się oczywiście spodziewałam, bo od czegóż to są dwa pozostałe tomy?

Murakami stworzył wiele ciekawych i barwnych postaci. Mam tutaj na myśli nie tylko głównych bohaterów, ale też tych drugoplanowych. Bardzo podobały mi się fragmenty powieści opisujące wcześniejsze lata z życia każdego z nich i historie, które ich spotkały. Nie przypadły mi do gustu natomiast wątki opisujące historię Japonii i po prostu niektóre opisy z fabuły, które moim zdaniem mogłyby być sformułowane w bardziej zwięzły sposób. Owe przydługie i skrupulatne opisy sprawiały, że potrafiłam oderwać się od książki i wrócić do niej dopiero po jakimś czasie. Za dużo też, jak dla mnie, było w tym tomie wątków erotycznych. Choć w sumie ich ilość nie gra tutaj ważnej roli, ale za to szczegółowość w opisach scen erotycznych, która może wzbudzić w czytelniku trochę niesmaku. Natomiast ogromna "reszta", czyli ogólna fabuła, dawna znajomość głównych bohaterów, starsza pani i "jej" motyle, dyslektyczna siedemnastolatka, rok 1Q84, dwa księżyce, Little People, poczwarka, tajemnicze sekty, gwałty i morderstwa, a więc pomieszane z poplątanym, jeśli chodzi o gatunki literackie, zasługuje na duży plus.

Chociaż po lekturze tomu pierwszego "1Q84" nie uzyskałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania odnośnie fabuły utworu, to wiem, że znajdę je w kolejnych jego częściach, i mam nadzieję, że będą one równie intrygujące i zaskakujące, co same pytania do nich. Mimo że tom drugi spoczywa już na jednej z półek mego regału, to chyba poczekam trochę czasu, zanim po niego sięgnę, by zaś nie czekać zbyt długo na pojawienie się tomu trzeciego...

"Szyfr Marii Magdaleny" - Jim Hougan

Wydawnictwo: Albatros, 2008.
Liczba stron: 432.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 07.05.2011.
Data zakończenia: 29.06.2011.
Moja ocena: 5/10.

Patrząc na tytuł i opis książki, myślałam, że będzie to utwór podobny do "Kodu Leonarda da Vinci". Owszem był, ale w mniejszym stopniu, i nie wciągnął mnie tak bardzo jak utwór Browna. Po przeczytaniu mniej więcej połowy "Szyfru Marii Magdaleny" zrobiłam sobie przerwę. Zbyt długą jak na mnie, a to oznacza, że powieść mnie przynudzała i nie chciało mi się do niej wrócić. Akcja była, owszem, tajemnicze morderstwa, dziwne zjawiska z przeszłości i niewyjaśnione sekrety kart historii, ale główni bohaterowie żyli w ciągłej ucieczce przed "wrogami", co bardziej dało się we znaki czytelnikowi aniżeli poszukiwanie przez nich informacji odnośnie tajemniczego Zakonu Magdaleny.

Gdzieś 100 stron przed końcem książki akcja najbardziej mnie wciągnęła, bo pojawiły się w niej informacje i domniemania historyków odnośnie Chrystusa i Marii Magdaleny i powiązań religijno-historycznych. Koniec powieści mnie lekko rozczarował, wszystko działo się dla mnie trochę zbyt szybko i pozostał pewien niedosyt.

Natomiast na plus zasługują na pewno kreacja Clementine, wspomniane wcześniej niewyjaśnione zagadki związane z Marią Magdaleną, trochę akcji sensacyjnej, a także kilka elementów tekstowych poprawiających humor czytelnika. Bo Hougan pisze świetnie, choć momentami zbyt szczegółowo, co może przynudzić.

"Złodziej tożsamości" - Erica Spindler

Wydawnictwo: G+J, 2010.
Liczba stron: 456.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 06.05.2011.
Data zakończenia: 07.05.2011.
Moja ocena: 8/10.

Uwielbiam twórczość pani Spindler! Ta pozycja była moją trzecią przeczytaną owej twórczości i trzecią, która mi się spodobała. Nie było mowy o tym, by choć przez chwilę się ponudzić. Autorka potrafi zaciekawić czytelnika niesamowitymi zagadkami związanymi z zabójstwami i przestępczością internetową. Podobały mi się kreacje bohaterów nie tylko głównych, ale też tych drugoplanowych. Książkę czyta się szybko ze względu na liczne dialogi, no i przede wszystkim trzymającą w napięciu akcję. Wraz z każdym rozdziałem wzrastała liczba interesujących faktów związanych z przeprowadzanym dochodzeniem, a także liczba podejrzanych.

Już od jakiegoś czasu tak mam, że gdy czytam kryminał albo oglądam film kryminalny lub thriller, przypatruję się niemalże każdemu bohaterowi, by stwierdzić, czy jest głównym podejrzanym, czy też nie. Nie robię jednak tego w sposób jakiś szczególnie wnikliwy, dzięki czemu w zakończeniu czeka mnie zazwyczaj zaskoczenie, co lubię. Natomiast "Złodziej tożsamości" dostaje ode mnie cztery gwiazdki, ponieważ osoba, którą najmocniej podejrzewałam (przez większą część powieści) o bycie zabójcą, okazała się nim, w wyniku czego finał książki za bardzo mnie nie zaskoczył. Poza tym, wszystko zakończyło się tak dosyć tradycyjnie i banalnie, ale jako całość uważam ten utwór za bardzo udany thriller/kryminał.

"Ścigany" - Simon Kernick

Wydawnictwo: Albatros, 2008.
Liczba stron: 352.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 04.05.2011.
Data zakończenia: 06.05.2011.
Moja ocena: 7/10.

Książka ta to udany thriller w takim trochę cobenowskim stylu. Tempo akcji jest rzeczywiście bardzo szybkie, w dodatku niemalże cała fabuła rozgrywa się w ciągu tylko dwóch dni, a ma się wrażenie, że znacznie dłużej. Oba te dni (zwłaszcza pierwszy z nich, sobota) obfitują w mnóstwo nieprzewidywalnych zdarzeń, wychodzących na jaw faktów i zaskakujących zwrotów akcji związanych z morderstwami, porwaniami i wieloma podejrzanymi osobami. Początek powieści, będący jedną wielką zagadką, jest naprawdę rewelacyjny, potem stopniowo robi się coraz mniej ciekawie, a sam jej koniec nie zaskakuje tak bardzo, jak fabuła.

Styl pisarski Kernicka przypadł mi do gustu. Autor potrafi czytelnika zaskoczyć i obudzić w nim napięcie. Jedyne, co mnie zniechęcało, to opisy zdarzeń, w których brali udział bohaterowie w przeszłości. Niektóre z nich, moim zdaniem, były wtrącone niepotrzebnie, a ich związek z teraźniejszością można było ukazać w jednym, dwóch zdaniach. Dlatego trochę przynudzały, no ale dało się je przeżyć.

"Kolekcjoner" - James Patterson

Wydawnictwo: Albatros, 2007.
Liczba stron: 400.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 29.04.2011.
Data zakończenia: 30.04.2011.
Moja ocena: 10/10.

Dość dawno temu zobaczyłam film o tym samym tytule - spodobał mi się, ale nie miałam pojęcia, że powstał na podstawie książki Pattersona. Minęło zatem wiele lat, zanim sięgnęłam po powieść. Pamiętałam tylko, że film opowiadał o mordercy-kolekcjonerze kobiet, które więził w tajemniczej kryjówce. Tymczasem książka opisuje działania dwóch morderców. Ich postępowanie przekraczało czasem granice mojego myślenia, mojej wyobraźni - niewiarygodne, okrutnie wyrafinowane, przerażające. Z nimi i wytworami ich działań musiał zmierzyć się główny bohater, Alex Cross. Oczywiście, przed oczami cały czas towarzyszył mi obraz znakomitego Morgana Freemana ;).

Fabuła książki naprawdę wciąga. Wraz z kolejną stroną utworu wzrasta liczba niewyjaśnionych zagadek, ciekawych zdarzeń i bohaterów, co do których można mieć pewne wątpliwości czy podejrzenia w związku z morderstwami. Do samego końca "Kolekcjoner" trzyma w napięciu. Szczególnie akcja na ostatnich kilkudziesięciu stronach książki przyczynia się do szybkiego bicia serca czytelnika. Finał bardzo zaskakuje, a to lubię w thrillerach i kryminałach. Zdecydowanie jest to jedna z lepszych książek Pattersona. Z tej racji, iż była to moja pierwsza przygoda z Aleksem Crossem, jestem pewna, że z wielką chęcią sięgnę po kolejne utwory z jego udziałem.

"Krzyżowiec" - James Patterson, Andrew Gross

Wydawnictwo: Albatros, 2005.
Liczba stron: 448.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 28.04.2011.
Data zakończenia: 29.04.2011.
Moja ocena: 8/10.

Historia nigdy nie była moją mocną stroną, ponadto nie przepadam za utworami historycznymi, dlatego podeszłam do tej książki z niemałą rezerwą. Ale już po przeczytaniu kilkudziesięciu stron wiedziałam, że nie będzie to typowa powieść historyczna, chociażby dlatego, że została napisana w nowoczesnym stylu, bez archaizmów itp. Autorzy wyraźnie unowocześnili akcję, bohaterów i dialogi pomiędzy nimi. Mnie to jednak nie przeszkadzało, bo, tak jak wspomniałam wcześniej, za historią nie przepadam, i była to dość przyjemna odskocznia od realnych starych czasów.

Nie jest to powieść bez wad, wręcz przeciwnie, niektórzy tutaj dopatrzyli się naprawdę wielu błędów, ale ja, jako nie-miłośniczka historii, przymykałam na nie oko. Nie uszedł jednak mojej uwagi fragment mówiący o szybach w zamku średniowiecznym, a także inne elementy świadczące o wręcz fantastycznym przebiegu akcji, chociażby samo zakończenie, wspaniały happy end w romantycznym wydaniu.
Całość została utrzymana w humorze - śmiałam się nie tylko z niewiarygodnych zdarzeń, ale tez dialogów i przytaczanych dowcipów, a było ich trochę, w końcu główny bohater przez długi czas zgrywał błazna dworów królewskich. Z drugiej strony natomiast książka przerażała opisami okrutnego ludobójstwa dokonywanego przez rycerzy na biednych ludziach.

Mimo że ten utwór nie okazał się powieścią historyczną z prawdziwego zdarzenia (ciekawe, skąd pomysł Pattersona na napisanie akurat takiego utworu), to potraktowałam go jako zabawną opowieść. Dość banalną i przewidywalną, ale przynajmniej się na niej nie nudziłam, bo akcja miała naprawdę zawrotne tempo. Odradzam ją fanom historii, którzy po przeczytaniu tej książki tylko się zdenerwują, oburzą lub wyśmieją ją, natomiast polecam tym, którzy chcą rozerwać, pośmiać się w czasie lektury, oderwać od rzeczywistości.

"Bikini" - James Patterson, Maxine Paetro

Wydawnictwo: Albatros, 2009.
Liczba stron: 368.
Oprawa: miękka.
Data rozpoczęcia: 27.04.2011.
Data zakończenia: 27.04.2011.
Moja ocena: 6/10.

Czyta się szybko ze względu na krótkie rozdziały i szybkie tempo akcji. Za mało jednak było napięcia, tajemnic; myślałam, że koniec powieści okaże się jakąś zaskakującą bombą, ale tak nie było. Praktycznie prawie wszystko zostawało wyjaśniane na bieżąco, chociaż historię maniakalnego mordercy poznajemy pod koniec. Dla niektórych opisy przerażająco okrutnych zbrodni mogą okazać się nie do zniesienia - moja wyobraźnia zazwyczaj działa wtedy, kiedy nie trzeba, więc na pewno nie odważyłabym się spojrzeć na zekranizowane tego typu mordy (przeważnie na tle seksualnym), gdyby takowe powstały. Sam styl pisarski autorów bardzo przyjemny, akcja nie stoi w miejscu, zatem nie jest nudno, ale oczekiwałam poważniejszych wątków kryminalnych, a tymczasem miałam do czynienia z takim o, thrillerem o zabójstwach, których wykonawca wydaje się być nieuchwytny. Ok, ale bez rewelacji.

"Ostatnia piosenka" - Nicholas Sparks

Wydawnictwo: Albatros, 2010.
Liczba stron: 448.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Data rozpoczęcia: 24.04.2011.
Data zakończenia: 25.04.2011.
Moja ocena: 10/10.

To dopiero moja druga przygoda z utworem Nicholasa Sparksa, a ponadto parę miesięcy temu obejrzałam film o tym samym tytule, więc wiedziałam, czego się spodziewać. Może niezupełnie wszystkiego, bo jakaś mała część wątków umknęła mej pamięci, więc cieszyłam się, że mogłam je sobie przypomnieć, czytając "Ostatnią piosenkę". To, że najpierw zobaczyłam film, nie zmienia faktu, iż czytanie tej powieści było dla mnie bardzo przyjemnym spędzeniem czasu. Styl pisarski Sparksa (jak dla mnie) jest bez zarzutu - prosty, zrozumiały, konkretny. Pisarz opisuje wszystko, co ważne i co powinno zainteresować czytelnika, pomijając zbędne opisy i wątki sięgające poza fabułę. Pisze rzeczowo i konkretnie, dzięki czemu nie ma czasu na nudę podczas lektury. Książkę czyta się naprawdę bardzo szybko i trudno jest się od niej oderwać.

Wiedziałam, że nie będzie to powszechna już w innych książkach i filmach młodzieżowych historia o niezbyt skomplikowanej miłości dwojga nastolatków. Owszem, wątek miłości dwojga młodych ludzi pojawia się w "Ostatniej piosence" i jest on jednym z główniejszych, ale właśnie - jednym z - bo oprócz tego wątku Sparks porusza m.in. kwestię przemian zachodzących w człowieku, a także stosunków między rodzicami i dziećmi i miłości między nimi, co szczególnie zachwyciło mnie w tej książce.

Związek Ronnie i Willa został w całkiem zgrabny sposób przedstawiony przez autora. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o to, że rozwijał się pośród ciekawych sytuacji życiowych, czasem takich zwyczajnych, a czasem niecodziennych (bardzo spodobała mi się pielęgnacja gniazda zółwi morskich), a nie wśród tylko i wyłącznie środowiska młodzieżowego, zazdrosnych kolegów i koleżanek, jak to zwykle w romansidłach dla młodzieży bywa. Ronnie i Will nie tylko przyjemnie spędzali ze sobą czas, ale też musieli uporać się ze swoimi problemami, próbując sobie wzajemnie pomagać.

Na głowę jednak bije kreacja najmłodszego bohatera, Jonah. Przynajmniej mnie bardzo przypadła ona do gustu. Zafascynowała mnie logika myślenia tego małego chłopca, jego inteligencja i poczucie humoru. Jonah potrafił rozśmieszyć czytelnika, ale też bardzo wzruszyć. Szczególnie wątek z witrażem zapadł mi w pamięć. Przy okazji napomknę, że aktor wcielający się w rolę Jonah w filmie "Ostatnia piosenka" wykazał się dużym profesjonalizmem jak na swój wiek. Fantastycznie ukazał emocje swego bohatera; polecam zatem zerknąć na ekranizację chociażby ze względu na niego.

Podczas czytania ostatnich kilkudziesięciu stron powieści wylałam mnóstwo łez. Opisana w niej więź łącząca Ronnie i Jonah z ojcem była bardzo wzruszająca i piękna. Nie będę wymieniać tutaj mniej czy bardziej fascynujących momentów utworu, bo po prostu trzeba się z nimi zapoznać i przeżyć wraz z bohaterami książki.

Cieszę się, że trafiłam na ten utwór Nicholasa Sparksa, gdyż potrafi on nie tylko bardzo zainteresować czytelnika, ale też wzruszyć, rozbawić, ukoić i zmusić do refleksji.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...