Tytuł oryginału: "What Have I Done?".
Tłumacz: Katarzyna Rosłan.
Wydawnictwo: Wielka Litera, 2013.
Liczba stron: 384.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 14.06.2013.
Zakończenie lektury: 16.06.2013.
Moja ocena: 7/10.
Amanda Prowse tak na dobre zajęła się pisaniem dopiero kilka lat temu. I już odnosi sukcesy. Już zaistniała w literackim świecie. Jej ulubioną tematyką jest kobiecość, dlatego też w swych utworach opisuje kobiece perypetie rodzinne, miłosne i kobiece problemy, ujawniając przy tym najgłębsze zakamarki kobiecej psychiki. Nie inaczej jest w "Złej kobiecie", powieści kipiącej silnymi emocjami i bólem. Książka ta bowiem ma charakter dramatu obyczajowego ukazującego motyw powtarzający się w wielu utworach pisanych czy filmowych, a mianowicie motyw przemocy. A skoro przemoc, pomyślałam sobie, że wszystko na jej temat zostało powiedziane i pokazane już wcześniej, nic mnie już nie zaskoczy. Jakże się myliłam...
Chyba nie ma osoby, która nie twierdziłaby, że rodzina Brookerów jest rodziną idealną. Kochającą się, szczęśliwą, przyjazną, sympatyczną... Można by tak wymieniać bez końca. On - Mark, głowa rodziny, doskonały dyrektor dobrze prosperującej szkoły, fantastyczny, niemalże zawsze uśmiechnięty, życzliwy, a na dodatek bardzo przystojny mężczyzna. Ona - Kathryn, wierna małżonka, perfekcyjna pani domu (wprawdzie z nieco dziwacznym codziennym zwyczajem prania pościeli, ale to nieistotny drobiazg) i kochająca matka dwojga nastolatków, Lydii i Dominica. Pewnego dnia jednak ta rodzinna sielanka zostaje nagle przerwana - Mark umiera. Dokładniej rzecz biorąc, ginie od śmiertelnego ciosu zadanego nożem przez... jego własną żonę. Kathryn oddaje się w ręce policji, a następnie trafia do więzienia. Po wyjściu na wolność próbuje ułożyć swe życie na nowo, ale to, czego pragnie najbardziej - odbudowy kontaktów z dziećmi i ich zaufania - ciągle wymyka jej się z rąk. Czy Lydia i Dominic będą w stanie wybaczyć matce zamordowanie ich ojca i ukrywanie prawdy o ich rodzinie przez kilkanaście lat?
Książka Prowse składa się z dwunastu rozdziałów, które na przemian ukazują fragmenty z życia głównej bohaterki, począwszy od okresu przed dziesięcioma laty, kiedy to Kathryn zabija Marka, a kończąc na teraźniejszości, czyli takim etapie jej życia, w którym (już) Kate kurczowo trzyma się nadziei na lepsze jutro, na ponowne szczęście u boku Lydii i Dominica, na niezmąconą żadnym niepokojem wolność. Uwielbiam retrospekcje w powieściach, w których czai się jakaś tajemnica, i z każdą kolejną stroną zbliżam się do jej odkrycia, poznając oprócz niej wiele wątków pobocznych, które budują znakomity nastrój danego utworu.
W "Złej kobiecie" czytelnik ma do czynienia z kwestią przemocy - zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Mark wręcz torturuje swoją zonę na rozmaite, wyszukane sposoby i nikt - nawet ich dzieci - o tym nie wie, bo mężczyzna robi to w sposób niezauważalny dla nikogo, niczym wyrachowany, zimny, wyrafinowany profesjonalista, a Kathryn, ze względu na dzieci, wytrwale ukrywa prawdę o pozornie idealnej rodzinie, w której przyszło jej żyć. Prowse ową przemoc - czynniki ją wywołujące, jak i metody znęcania się Marka nad małżonką - subtelnie dawkuje na stronicach swej powieści, intrygując odbiorcę do granic jego możliwości. Tak, to prawda, nie mogłam się doczekać momentu, w którym dowiem się wreszcie, jakiego rodzaju kary stosuje wobec głównej bohaterki jej mąż. Ale gdy już do niego dobrnęłam, natychmiast pożałowałam swego pośpiechu. Nie, książka nie epatuje brutalnością, ale wystarczyło kilka stron szczegółowych opisów chorego postępowania Marka, by dosłownie zrobiło mi się słabo. Chcąc nie chcąc, musiałam raz po raz na chwilę powieść odłożyć i odetchnąć, zebrać myśli, zebrać do kupy samą siebie.
"Lista była długa i drobiazgowa. Puszki należało ustawiać jedna na drugiej, ale nie więcej niż trzy w jednej piramidzie, etykietkami do przodu (...) Dywan zawsze należało odkurzać prostymi, pionowymi ruchami, prowadząc końcówkę ssącą równo obok śladu poprzedniego ruchu (...) W odpowiedni sposób należało również przechowywać skarpetki - zwinięte parami w kulki i poukładane według kolorów w szufladzie. Istniał właściwy sposób zapełniania zmywarki, składania ręczników, wyjmowania i zawiązywania pełnego worka na śmieci, szczotkowania zębów, parkowania samochodu oraz prowadzenia go, karmienia dzieci, czesania i strzyżenia włosów, ścielenia łóżka, polerowania podłóg, zwracania się do sąsiadów, pisania kartek świątecznych, odbierania telefonu, ubierania się, chodzenia, mówienia, myślenia..."*.
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć kobiet, które trwają lub trwały w związku małżeńskim pełnym przemocy. Zazwyczaj jednak - czy to właśnie w książkach, czy w filmach - spotykałam się z niekończącą się miłością kobiety do męża, dzięki której nawet bicie i poniewieranie nią było uzasadnione. To jest dla mnie wręcz niepojęte, ale być może głównie dlatego, że sama nigdy nie byłam w podobnej sytuacji (i nie chciałabym być, nawet tylko po to, by przekonać się, jak taki toksyczny związek może wyglądać. Ale, wracając do "Złej kobiety" - tutaj podejście kobiety do tego, jak traktuje ją partner, jest zupełnie inne. Pełne bezradności, owszem ale też pełne nienawiści wobec mężczyzny, pozbawione chęci dalszego tkwienia w małżeństwie, po prostu pozbawione miłości. "Uśmiechnęła się. Co dzień ćwiczyła uśmiech przed lustrem, bo w sposób naturalny nie potrafiła już tego robić. Dawno straciła ochotę"**. Wszelkie zasoby miłości Kathryn są przelewane na Lydię i Dominica. Dzięki nim kobieta posiada w sobie siłę na przetrwanie kolejnego dnia, mimo iż każdy taki dzień jest dla niej potworną męką, upokorzeniem i bezgłośnym wołaniem o pomoc, którego oczywiście nikt nie usłyszy. "Każde w miarę szczęśliwe wspomnienie lub wydarzenie związane z dziećmi natychmiast przysłaniał czarny cień poczynań męża. Zupełnie jakby była aktorką i grała w sztuce. Na scenie uczestniczyła w wielu radosnych i ekscytujących przygodach. Nie mogła jednak wiecznie być na scenie, a kiedy tylko wchodziła za kulisy, spadały na nią potworne przeżycia, których nie była w stanie uniknąć. Nie mogła zrobić nic więcej, jak tylko dzień po dniu z mozołem stawać przed widownią, przywoływać na twarz uśmiech i skrywać swe nieszczęście, w głębi duszy zaś mieć nadzieję, że któryś z widzów dostrzeże je i przyjdzie jej z pomocą"***.
Wytrzymując z Markiem siedemnaście lat dla dobra dzieci, a następnie go zabijając, Kahtryn nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo pokręcony okaże się jej los. Z dnia na dzień traci dosłownie wszystko, łącznie z miłością Lydii i Doma. Czy postąpiła właściwie? Czy rzeczywiście można określić ją mianem tytułowej złej kobiety? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale skoro Mark znęcał się nad żoną praktycznie od dnia ślubu, poczyniłabym na jej miejscu pewne zapobiegawcze lub już ściśle określone kroki jeszcze przed przyjściem na świat ich dzieci lub kiedy byłyby one bardzo małe. Ale to jest oczywiście gdybanie. "Zła kobieta" nie skupia się na szczegółowych relacjach początkowego pożycia małżeńskiego głównej bohaterki (może tliło się w nim wówczas o wiele więcej miłości i nadziei aniżeli później), lecz na tych ostatnich jego chwilach, które, nie da się ukryć, są wstrząsające i wywołują mnóstwo różnorodnych emocji. Czego natomiast jestem stuprocentowo pewna, to faktu, iż Mark był złym mężczyzną. Bardzo złym. Okrutnym. Przebiegłym. Torturowanie małżonki to jedno, ale podburzanie własnych dzieci przeciwko ich matce i wymuszanie na nich miłości przeznaczonej tylko dla niego? Ach, miałam ochotę cisnąć książką o ścianę, gdy czytałam o tych sprawach!
Zapewniam, że nie jest to lektura łatwa i pogodna. Owszem, wśród pozostałych - o wiele przyjemniejszych i spokojniejszych - wątków związanych z życiem Kate czytelnik znajdzie między innymi jej pobyt w więzieniu, podróż na Karaiby oraz chyba najciekawszy z nich, utworzenie Prospect House, swoistego rodzaju domu opieki dla dziewcząt i kobiet, które dotknęła trudna przeszłość, ale przez cały czas krąży ponad nimi złowieszczy, niedający o sobie zapomnieć duch Marka. Jest nad czym myśleć. Jest co analizować, jest nad czym się smucić i jest czemu niedowierzać.
Komu poleciłabym "Złą kobietę" Amandy Prowse? Przede wszystkim czytelnikom o stalowych nerwach, gustującym w tematach trudnych i bolesnych. To pozycja godna uwagi - o ludzkich potworach, nadziei, dążeniu do wolności i szczęścia, które jest tak kruche, jak delikatna kobiecość zarówno kobiety widniejącej na okładce książki, jak i każdej innej.
*s.163
**s.87
***s.114
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.
Recenzja napisana dla portalu IRKA.