wtorek, 31 lipca 2012

"Fałszywy krok" - Alex Kava

Wydawnictwo: Mira, 2005.
Liczba stron: 320.
Rozpoczęcie lektury: 27.07.2012.
Zakończenie lektury: 30.07.2012.
Moja ocena: 6/10.

Alex Kava to amerykańska pisarka, autorka książek z gatunku thrillera, także psychologicznego. Już od dziecka marzyła o pisaniu powieści, udało jej się jednak dokonać tego dopiero po 1996 roku, po tym jak ukończyła studia, podejmowała się prac w branży reklamowej, marketingowej i public relations. Jest członkiem stowarzyszenia Mystery Writers of America i kobiecej organizacji Sisters in Crime. Do dziś zdołała napisać kilkanaście powieści, z czego większość z nich stanowi serię thrillerów z udziałem lubianej przez wielu czytelników Maggie O'Dell.

Zostawiając sobie na trochę później powyższą serię, zdecydowałam się najpierw sięgnąć po którąś z pozostałych książek Kavy. Wybór padł na "Fałszywy krok" z 2004 roku. I od razu muszę przyznać, że moja przygoda z twórczością tej autorki nie rozpoczęła się w jakoś szczególnie zachwycający sposób. Utwór ten bowiem przypomina sensację, w której prym wiedzie policyjny pościg za przestępcami, po tym jak napadli oni na bank, a nie mrożący krew w żyłach kryminał, jakiego się spodziewałam. Mamy tutaj trochę morderstw i intryg w prawniczym światku, ale akcja toczy się niezbyt interesująco, przez co lektura tych trzystu dwudziestu stron zajęła mi kilka godzin nie jednego dnia, lecz czterech.

Dzięki sprytnemu adwokatowi skazany za gwałt i morderstwo młodej dziewczyny Jared Barnett po pięciu latach wychodzi z więzienia. Nie zamierza on jednak spocząć na laurach, ma już bowiem gotowy plam napadu na bank, do realizacji którego potrzebuje pomocy dość dawno niewidzianej siostry Melanie i jej siedemnastoletniego syna Charliego. Oboje do tej pory utrzymywali się z drobnych kradzieży i oszustw, ale perspektywa zdobycia wielkiej góry pieniędzy sprawia, że decydują się pomóc Barnettowi. Ponadto Melanie wie, że jest to winna swemu bratu, który w przeszłości niejednokrotnie wybawił ją z opresji. Ale tym razem nic nie idzie po ich myśli. Napad na bank, zamiast zdobyciem łupu, kończy się strzelaniną, w której ginie kilka osób. Od tej pory życie całej trójki bohaterów wisi na włosku. Policyjny pościg zdaje się nie mieć końca, ale żeby przetrwać, nic ani nikt nie zdoła stanąć Jaredowi na drodze. Melanie, mająca dotąd pozytywne zdanie na temat brata, zaczyna coraz słabiej wierzyć w jego dobre chęci i niewinność...

Ciekawostką jest fakt, iż wydarzenia opisane w "Fałszywym kroku" Kava częściowo oparła na prawdziwych, w których ona sama - mniej lub bardziej pośrednio - brała niegdyś udział. Pisarka posługuje się prostym, nieskomplikowanym językiem. Dzięki bardzo krótkim rozdziałom książkę czyta się szybko, ale, jak już wcześniej wspomniałam, fabuła nie ma w sobie tyle napięcia, by nie pozwolić czytelnikowi na oderwanie się od niej. Przynajmniej ja tak to odczułam. Co wcale nie oznacza, że utwór rozczarował mnie na tyle, by porzucić dalsze poznawanie twórczości tej autorki. Wręcz przeciwnie, jestem bardzo ciekawa jej innych książek, w końcu cieszą się one dużą popularnością i dobrymi opiniami wśród odbiorców.

Mimo że zdecydowana większość bohaterów "Fałszywego kroku" wydała mi się mało wyrazista, nijaka i naszpikowana negatywnymi cechami charakteru, mogłam w niej wychwycić pewnego rodzaju portrety psychologiczne, mniej lub bardziej powiązane z wydarzeniami z przeszłości. W powieści mamy m.in. matkę bezgranicznie kochającą swego nastoletniego syna, przestępcę, który nie potrafi powstrzymać się od popełniania niecnych czynów, nastolatka, dla którego ów przestępca jest wręcz idolem, czy autora książek sensacyjnych, krytykowanego i uważanego przez własnego ojca za nieudacznika. Każdy z tych bohaterów ma swoją historię, która gdzieś tam zawsze będzie o sobie przypominać. Ich losy krzyżują się ze sobą, a gdy do tego dołożyć jeszcze policję, prokuraturę i intrygi w świecie prawa, otrzymamy całkiem interesującą mieszankę, której końca fabuły nie można nie być ciekawym.

Autorka w swym utworze udowadnia, że tytułowy fałszywy krok to nic innego, jak ogromny błąd popełniony przez człowieka. Zrobienie kroku w niewłaściwą stronę, po nieodpowiednio przygotowanym planie czy pochopnie podjętej decyzji może doprowadzić do jego zguby, ale nie tylko. Nieprzemyślane, pałające żądzą lub zemstą działania mogą przynieść katastrofalne konsekwencje, wciągając w nie inne osoby, które takiego obrotu zdarzeń w ogóle by się nie spodziewały. Na przykładzie Jareda Barnetta Kava ukazuje, jak skomplikowane, przebiegłe i pełne niespodzianek może być ludzkie życie.

"Fałszywy krok" to powieść utrzymana na dość przyzwoitym poziomie pod względem języka i treści, zachęcającym czytelnika do zapoznania się z innymi książkami Alex Kavy. Ja z całą pewnością nie przejdę obok nich obojętnie. Mam tylko nadzieję, że nie znajdę w nich ponownego przewrażliwienia pisarki na temat... ludzkiego pocenia się i niedziałających klimatyzacji, które było widoczne na wielu stronach omawianej w tym tekście powieści, i które strasznie mnie irytowało. Polecam miłośnikom sensacji i kryminału, aczkolwiek niekoniecznie na pierwsze spotkanie z tą autorką.

Z powyższą recenzją biorę udział w konkursie organizowanym przez Syndykat Zbrodni w Bibliotece. Szczegóły konkursu TUTAJ. Weź udział i Ty! ;)

piątek, 27 lipca 2012

"Dalekie Wiatry" - Sergio Bambaren

Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2009.
Liczba stron: 184.
Rozpoczęcie lektury: 24.07.2012.
Zakończenie lektury: 25.07.2012.
Moja ocena: 7/10.

Sergio Bambaren to pisarz urodzony w Peru, wielki miłośnik podróży i oceanu, o czym można się przekonać, czytając jego książki traktujące zazwyczaj o sensie ludzkiego życia oraz podążaniu za marzeniami i ich realizacji. Po niedługim pobycie w Peru przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie studiował chemię, a jeszcze później osiadł w Australii, nie przestając jednak podróżować. Będąc w Portugalii, uzyskał inspirację do napisania pierwszej, dość krótkiej powieści, "Delfin. Opowieść o marzycielu", dzięki której zyskał ogromną popularność na całym świecie.

"Dalekie Wiatry" to niewielka objętościowo książka, przepełniona optymizmem i pewnego rodzaju magią. Na przykładzie pary małżeńskiej, w której związek wkradła się rutyna, a praca przesłoniła jej oczy na wszystko inne, autor zwraca uwagę na to, by od czasu do czasu albo chociaż raz w życiu umieć postawić na swoim, podążyć za marzeniami, niezależnie od tego, jak bardzo absurdalne mogłyby się one wydawać. Każdy z nas ma tylko jedno życie. Nie powinniśmy więc pozwalać na to, by szczęście i radość uciekały nam sprzed nosa tylko dlatego, że codzienne obowiązki krzyżują nasze plany, czynią nas zapracowanymi i pogrążonymi w monotonnym bycie. Odrobina szaleństwa i odwagi, jak to się mówi, jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. A może dokonać niewyobrażalnych zmian w życiu człowieka.

Chcąc odnaleźć swoje prawdziwe ja, zapomnieć o troskach życia codziennego i zagłębić się w marzeniach, Michael i Gail Thompsonowie decydują się na kilkumiesięczną podróż na pokładzie żaglówki o nazwie "Dalekie Wiatry". A wszystko to za sprawą pewnej książki zawierającej ciekawe i podnoszące na duchu sentencje dotyczące ludzkiego istnienia, którą Michael przez przypadek kupił w antykwariacie. Dzięki niej uświadomił sobie, że jeszcze ma szansę na to, by naprawić swoje małżeństwo z Gail, które od jakiegoś czasu brnęło w kryzys i rutynę. Spontaniczna decyzja o rejsie w nieznane była decyzją ich obojga. Nie spodziewali się jednak tego, że podróż wywrze na nich ogromne wrażenie i sprawi, że zaczną całkiem inaczej postrzegać otaczający ich świat, no i samych siebie.

"Dalekie Wiatry" to utwór napisany bardzo prostym i lekkim językiem. W czasie jego lektury wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że Bambaren zaznał w swym życiu jakiejś inspiracji, zrozumiał coś bardzo ważnego i te swoje przemyślenia po prostu ubrał w odpowiednie słowa, czyniąc z nich ciepłą, niosącą nadzieję opowieść. Opowieść, która jest wręcz naszpikowana ciekawymi, choć na pierwszy rzut oka banalnymi i jakże zrozumiałymi aforyzmami na temat tego, co w życiu człowieka jest ważne. Na co warto zwracać uwagę, czym się kierować, jakiego wyboru dokonać, jak spełnić swoje marzenia, jak być szczęśliwym i jak uszczęśliwić drugą osobę.

Ta książka naprawdę pobudza wyobraźnię i skłania do refleksji. Sprawiła, że po zakończeniu lektury poczułam się niezwykle lekko i rześko. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że to, co jest ważne w życiu, to "to, co człowiek czuje i czym może się podzielić, a nie to, co posiada"*. Przy czym trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy w stanie kierować swoim losem. Jesteśmy w stanie słuchać głosu własnego serca i nie powinniśmy się bać podążać za nim. Decydując sami o swojej przyszłości, będziemy dumni z własnych postanowień, a w przeciwnym wypadku będziemy mieć pretensje tylko i wyłącznie do nas samych. "Żeby zdecydować, trzeba dokonać wyboru. Żeby dokonać wyboru, trzeba mieć możliwości wyboru. A żeby móc dokonać swobodnego wyboru spośród wszystkich dostępnych opcji, trzeba podjąć ryzyko i słuchać swojego wewnętrznego głosu"**. Dla wielu z nas jednak ryzyko to dość przerażające słowo. A jeszcze bardziej przerażający jest ryzykowny czyn, którego mamy dokonać. Ale czy nie warto czasem pozwolić mu zaistnieć? Chociażby po to, by później cieszyć się uzyskanymi już na zawsze wspomnieniami z nim związanymi? Muszę przyznać, że powieść Bambarena jak żadna inna uczuliła mnie na wielką wartość, jaką posiadają ludzkie wspomnienia. Dwie godzinki bezsennej nocy, które poświęciłam na czytanie tej książki, nagle stały się nieprzespaną nocą, gdyż odczułam ogromną potrzebę zanurzenia się we własnej przeszłości. Wprawdzie było to zwyczajne oglądanie rodzinnych zdjęć i filmów sprzed kilku lat, ale zarazem niezwykle miłe spędzenie czasu.

Sergio Bambaren zachwycił mnie prostotą i magią, jaką obdarował "Dalekie Wiatry". Ponadto wzruszył, odprężył i dał nadzieję na to, że moje plany i marzenia kiedyś się urzeczywistnią. Czy znajdę w sobie tyle siły i odwagi, co bohaterowie powieści? Chciałabym, żeby tak było. Może się wydawać, że ten utwór przeznaczony jest głównie dla marzycieli, ale to nieprawda. Może ją przeczytać każdy, kto choć przez chwilę w swoim życiu poczuł się z jakiegoś powodu zagubiony, przytłoczony szarą rzeczywistością, kto nie potrafi dotrzeć do własnej osobowości, samego siebie lub najbliższych mu osób. Przyjemna lektura, polecam.

*s.153
**s.150

czwartek, 26 lipca 2012

"Carrie" - Stephen King

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2007.
Liczba stron: 208.
Rozpoczęcie lektury: 23.07.2012.
Zakończenie lektury: 24.07.2012.
Moja ocena: 6/10.

Stephen King. Czy którykolwiek miłośnik książek nie słyszał o tym człowieku? Nie sądzę. Ten amerykański pisarz, specjalizujący się w literaturze grozy, jest jednym z najpoczytniejszych twórców na świecie. Część jego utworów, jak np. "Lśnienie", "Miasteczko Salem" czy "Podpalaczka", przeszła do klasyki gatunku, jakim jest horror. Powstało mnóstwo ekranizacji jego powieści i opowiadań. Ze względu na warsztat literacki dla wielu czytelników King jest po prostu mistrzem, którego nikt nie jest w stanie zastąpić.

Mnie, jak na razie, nie było dane zaznać tych mistrzowskich poczynań pisarza. Po nieudanym spotkaniu z "Historią Lisey" musiałam dać szansę jej autorowi, bo przecież jego twórczość na jednym utworze się nie kończy. Poza tym już dość dawno postanowiłam sobie, że prędzej cz później przeczytam chociaż te najbardziej znane książki Kinga, takie jak "Carrie", "Miasteczko Salem", "Lśnienie", "Christine" czy "Misery", by potem porównać je z odpowiednikami filmowymi. Kiedy więc tylko nadarzyła się okazja, sięgnęłam po debiut literacki pisarza, czyli wymienioną wyżej "Carrie". Jest to krótka powieść, która w pierwotnych zamiarach autora miała przybrać formę opowiadania. Przedstawia historię nastoletniej dziewczyny, która, wychowana wśród religijnego fanatyzmu jej matki, nie jest tak zwyczajna jak jej rówieśnicy, a ponadto posiada zdolności telekinetyczne. To swoistego rodzaju horror, ale też dramat skupiający się na różnych rodzajach ludzkiej psychiki.

Carrietta White jest uczennicą szkoły średniej, a przy tym typowym kozłem ofiarnym już od wielu lat. Wychowywana tylko przez matkę będącą religijną fanatyczką, przewrażliwioną na punkcie czystości duszy i ciała, nie ma szans być normalną, pełną wigoru dziewczyną. Z powodu wyobcowania, dziwnego zachowania, a także wyglądu jest szykanowana i wyśmiewana przez rówieśników. Ze strony matki nie może liczyć na pomoc ani wsparcie, więc zdana jest tylko i wyłącznie na siebie, skazana wręcz na trudny i beznadziejny byt. Sytuacja ma jednak szansę zmienić się na lepsze, kiedy Carrie zostaje zaproszona na bal maturalny w swojej szkole. Dla nastolatki jest to duże zaskoczenie, ale i jeszcze większa radość. Nie wie jednak, że wielu osobom jej pójście na imprezę nie przypadnie do gustu. I to nawet bardzo...

Muszę przyznać, że w dalszym ciągu King nie zachwyca mnie jakoś szczególnie swoją twórczością. Być może na początek wybrałam nie najlepsze jego utwory, choć z drugiej strony lepiej rozczarować się teraz aniżeli dużo później, prawda? Ale nie czuję się zniechęcona. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że "Carrie" jest debiutem literackim pisarza, więc jak na debiut, jest to całkiem dobra książka, która zapewne w początkowych latach po jej powstaniu robiła wielką furorę, natomiast w czasach dzisiejszych nie będzie zbytnio szokować. I przerażać. Bo to powieść nie jest przerażająca. Może troszeczkę, jeśli wziąć pod uwagę samą postać głównej bohaterki i jej postępowanie. Chyba że je kompletnie nie znam się na horrorach albo, co jest całkiem prawdopodobne, nigdy nie przekonam się do tego gatunku.

King posługuje się sprawnym, swobodnym i zrozumiałym językiem. Niby to jego pierwsza książka, a już widać upodobanie go ukazywania chaotycznych myśli bohaterów i tworzenia nowych, bo jego własnych, słów czy wyrażeń. Czy mi się to podoba? Chyba nie do końca. Za to muszę zaznaczyć, że całość opowiedziana jest dość zgrabnie i interesująco, w dodatku w lekkim napięciu, które nie pozwala czytelnikowi na oderwanie się od lektury. "Carrie" byłaby jeszcze lepszym i ciekawszym utworem, gdyby nie wszelkie wstawki tekstowe, imitujące fragmenty książek, przesłuchań czy wywiadów, które, oczywiście zgodnie z fabułą, powstały na temat tej wyjątkowej dziewczyny o nazwisku White. Poprzez tego typu wstawki często miałam wrażenie, że czytam jakieś raporty, reportaże i wycinki z encyklopedii biologiczno-medycznej. Trochę psuły one klimat opowieści.

Oprócz zaznajomienia odbiorcy z niespotykanymi i niebezpiecznymi zdolnościami Carrie, zwanych telekinezą, i jej burzliwą przeszłością, które czynią książkę dreszczowcem, King skupia się na ukazaniu ludzkiej psychiki, która, w zależności od człowieka, nie zna granic, może być równie łagodna, jak przerażająco okrutna. Po pierwsze Carrie. Czy ta dziewczyna ma szansę na normalne funkcjonowania, mając za plecami matkę, dla której popełnienie najmniejszego grzechu jest czymś niewybaczalnym? Dla której obcowanie ze sobą kobiety i mężczyzny nie jest właściwe? Carrie nie rozumie, dlaczego jej matka uważa tak, a nie inaczej. I dlaczego nazywa córkę bezbożnicą i czarownicą. Kto by to rozumiał? Po drugie rówieśnicy Carrie. To, czego dopuszczają się oni względem głównej bohaterki, nie jest nikomu obce po dziś dzień. W każdej szkole czy pracy znajdzie się ktoś, kto będzie poniżał, drwił i śmiał się z gorszego, słabszego i mniejszego od siebie, niszcząc w ten sposób psychikę swoją i tej drugiej osoby. Ale w jakim celu? Dla zabawy? Dla satysfakcji? Właściwie chorej satysfakcji, bo inaczej chyba nie da się tego określić. W książce Kinga można doszukać się wielu przyczyn takiego zachowania, począwszy od chęci zaimponowania innym, aż po zemstę. Nikt jednak nie spodziewa się tego, iż do zemsty będzie zdolny nikt inny, jak tylko tytułowa bohaterka.

Losy Carrie White są, może nie tyle straszne, co po prostu smutne. Nie wiadomo, kiedy tu się bać, a kiedy płakać. Kiedy żałować, a kiedy się cieszyć z zdanej sytuacji. Stephen King daje do myślenia, a jednocześnie zaskakuje niewielką dawką nadprzyrodzonych zjawisk i niezwykłym portretem głównej bohaterki. Tak jak już wspomniałam wcześniej, "Carrie" nie jest pozycją, która będzie spędzać mi sen z powiek w ciągu najbliższych miesięcy, ale chcąc głębiej zapoznać się z twórczością jej autora, warto po nią sięgnąć, by albo pokochać ją od pierwszej strony, albo utwierdzić się w poczuciu niedosytu, który zachęci do przeczytania kolejnej książki mistrza. W moim przypadku oczywiście padło na to drugie.

wtorek, 24 lipca 2012

"Przyjaciółki" - Lisa Verge Higgins

Wydawnictwo: Świat Książki, 2012.
Liczba stron: 336.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Rozpoczęcie lektury: 22.07.2012.
Zakończenie lektury: 23.07.2012.
Moja ocena: 7/10.

Lisa Verge Higgins to amerykańska pisarka, która swój talent do pisania odkryła całkiem przypadkowo - tuż przed doktoratem z chemii. Do tej pory wydała kilkanaście powieści, które zostały przetłumaczone na wiele języków. Jest zdobywczynią kilku nominacji i nagrody literackiej, Golden Leaf Award. W jej utworach dominuje tematyka typowo kobieca - miłość, przyjaźń, rodzina, dom, dlatego są one czytane bardzo chętnie przede wszystkim przez żeńską część czytelników.

Najnowszą powieścią tej pisarki są "Przyjaciółki", których fabuła opiera się na prawdziwej przyjaźni czwórki kobiet przed czterdziestką. Prawdziwej przyjaźni, o której marzy chyba każda przedstawicielka płci pięknej. Znajomość głównych bohaterek zostaje wystawiona na ciężką próbę, a co za tym idzie, całe ich dotychczasowe życie ulega wielkim przeobrażeniom, poprzez które kobiety nie zaznają całkowitego spokoju, dopóki ich sytuacje się nie unormują na tyle, na ile jest to możliwe. To przyjemna, ciepła, czasem zwariowana i wzruszająca opowieść o poszukiwaniu szczęścia i samych siebie, gdyż życiowe okoliczności często doprowadzają nas do zagubienia.

Kiedy pełna życia, szalona Rachel Braun zmagała się z rakiem, nikt o tym nie wiedział. Jej nagła śmierć zaskoczyła wszystkich jej bliskich i przyjaciół. Podobnie jak psikus, jaki wyrządziła im... po swoim odejściu. Zgodnie z ostatnią wolą Rachel, jej najbliższe przyjaciółki otrzymały listy, w których zostały zawarte dość trudne i skomplikowane prośby zmarłej. I tak, Kate Jansen, idealna żona i matka trójki dzieci, w której małżeństwo wdarła się rutyna, musi wykonać skok z samolotu ze spadochronem, choć nigdy wcześniej tego nie robiła, i co napawa ją ogromnym lękiem. Zadaniem Sarah Pollard, pielęgniarki pracującej w obozie Lekarzy Bez Granic, który stacjonuje w krajach Trzeciego Świata, jest odnalezienie jej pierwszej i, jak wszystko dotąd na to wskazuje, jedynej miłości, lekarza Colina O'Rourke'a. Z kolei Jo Marcum, pracująca w branży reklamowej kobieta sukcesu, została poproszona o coś, co z pozoru jest niemożliwe do wykonania, a mianowicie stałe zaopiekowanie się osieroconą córeczką Rachel, Grace. Nie ma tutaj mowy o pomyłce przy nadawaniu listów. Trzy kobiety muszą zmierzyć się z czymś niewiarygodnym, nie rozumiejąc intencji zmarłej przyjaciółki. Szybko jednak okaże się, że zmiany w ich życiu są po prostu... potrzebne, wręcz konieczne.

Mimo że język Higgins jest dość zwyczajny i zrozumiały, nie zachwycił mnie jakoś szczególnie. Ba, lektura pierwszych kilkunastu stron "Przyjaciółek" szła mi nawet mozolnie, na szczęście gdy fabuła zaczęła się rozkręcać, przygody głównych bohaterek całkowicie mnie pochłonęły. Utwór składa się z osiemnastu rozdziałów, które na przemian ukazują perypetie Kate, Sarah i Jo. Często krzyżują się one ze sobą dzięki, jak można się domyślić, silnej przyjaźni tych kobiet. Na samym końcu książki autorka zamieściła kilkanaście pytań dla czytelniczej grupy dyskusyjnej, a także parę słów o sobie i tematyce, jaką poruszyła w "Przyjaciółkach". Ponadto muszę przyznać, że zakochałam się w okładce tej powieści, jaką zaserwowało czytelnikowi wydawnictwo Świat Książki.

Treść jest raczej przewidywalna. Może gdyby opis książki zdradzał nieco mniej, byłaby bardziej zagadkowa i zaskakująca. Nie znaczy to jednak, że problemy bohaterek Higgins przedstawia w nudny i rozczarowujący sposób. Wręcz przeciwnie, robi to naturalnie i rzeczywiście, przez co odbiorca może łatwo wczuć się w daną sytuację, a nawet rolę którejś z postaci. Bo tak naprawdę wiele ze zdarzeń, jakie przytacza w swym utworze autorka, może znaleźć swoje odzwierciedlenie w realnym świecie. Na pewno niejedna kobieta, będąca żoną i matką, walczy z nudą w swoim małżeństwie lub walczy o to, by ten związek w ogóle przetrwał. Niejedna kobieta też stawia na pierwszym miejscu karierę, a dopiero potem rodzinę. Albo po prostu nie odczuwa potrzeby zawierania związku. Nie posiada instynktu macierzyńskiego, nie chce mieć dzieci. Albo wręcz przeciwnie - świetnie się z nimi dogaduje, ale za to nie potrafi uporządkować swego życia uczuciowego, bo jest święcie przekonana, że kocha tylko tego jednego, swą dawną miłość, która całkowicie ją zaślepia, czyniąc obojętną wobec nowych możliwości. Tak, takie kobiety istnieją. Ale nie wszystkie mają na wyciągnięcie ręki pomoc od przyjaciółki, która znałaby je na wylot. A taka była Rachel. Czerpała z życia jak najwięcej, ale w swych szaleństwach i mocnej dawce adrenaliny nigdy nie zapominała o najbliższych. Obserwowała uważnie to, co działo się z Kate, Sarah i Jo na przełomie wielu lat. Dostrzegała ich radości, smutki i zmartwienia z innej, bo własnej, perspektywy. Z perspektywy, o której jej przyjaciółki nie miały tak naprawdę pojęcia. I dopiero po śmierci Rachel mają okazję jej doświadczyć. Spojrzeć na własne życie innym okiem, zastanowić się nad tym, co trzeba zmienić, naprawić, ulepszyć. Odszukać radość i szczęście - jak za młodu. Pogodzić się z własnym losem w bardziej przystępny i niosący nadzieję sposób. A przy tym nie zapominać, że w razie kłopotów zawsze można znaleźć oparcie w bezgranicznej przyjaźni, dzięki czemu będzie ona nadal pielęgnowana.

Popłakałam sobie, czytając "Przyjaciółki". I to nie raz. Lisa Verge Higgins nawet w banalnych dialogach zawarła mnóstwo emocji, które, no cóż, musiały gdzieś znaleźć swe ujście. Jej powieść zdecydowanie należy do tych bardzo optymistycznych, podnoszących na duchu, lekkich, choć poruszających niełatwe tematy. Takiej przyjaźni, jaka łączyła bohaterki książki, tylko pozazdrościć. Sama oddałabym za posiadanie tytułowych przyjaciółek naprawdę wiele. Utwór w sam raz na niepogodne, pozbawione humoru dni, dla miłośniczek literatury kobiecej traktującej o życiu codziennym i niespodziankach, jakie los może zgotować dosłownie każdemu.

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Świat Książki.

niedziela, 22 lipca 2012

"Czarny styczeń" - Sylwester Latkowski

Wydawnictwo: Świat Książki, 2012.
Liczba stron: 240.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 21.07.2012.
Zakończenie lektury: 21.07.2012.
Moja ocena: 5/10.

Sylwester Latkowski znany jest przede wszystkim ze świata polskiej telewizji. To reżyser filmów dokumentalnych, teledysków, autor programów telewizyjnych, w których porusza tematykę życia społecznego w różnych środowiskach, począwszy od tych kulturalnych, przez polityczne, aż po przestępcze i patologiczne. Członek Akademii Fonograficznej ZPAV. Jest też twórcą kilku publikacji, m.in. "Zabić Papałę" i "Polska mafia".

Najnowszą natomiast jest "Czarny styczeń", która doczekała się miana czarnego kryminału. Uważam, że to określenie nie do końca jest trafne, gdyż powieść nie spełnia wszystkich wymagań, które zakwalifikowałyby ją do tego gatunku. Utwór skupia się na takich składnikach przestępczości, jak porachunki gangów, handel narkotykami, ludźmi, prostytucja, no i morderstwa z zimną krwią. Wydawać by się mogło, że zapowiada się niesamowita, pełna szaleńczych pościgów, mordów i niebezpiecznych tajemnic mieszanka wybuchowa, ale niestety - przy zaledwie dwustu czterdziestu stronach akcja nie miała szans rozwinąć się w szczególnie interesujący sposób.

Główny bohater, Filip Kosiński, próbuje na nowo uporządkować swoje życie po pobycie w więzieniu, unikając osób i sytuacji, które w jakiś sposób wiązałyby się z szeroko rozumianą marginalizacją. Nie na długo, gdyż niespodziewanie wizytę składa mu dość dawno niewidziany znajomy z "betonowej puszki", który, jak Filip się domyśla, ma coś na sumieniu, i który, chcąc, nie chcąc, wplątuje kolegę w mafijne intrygi związane z narkotykami, prostytucją, no i ogromnymi górami pieniędzy. Do tego zaczynają ginąć ludzie. Wśród podejrzanych o zabójstwa znajduje się oczywiście Kosiński, który, chcąc uratować swój tyłek przed ABW i CBŚ, próbuje na własną rękę dowiedzieć się, w co tak naprawdę wpakował się jego znajomy.

Pierwsze, co rzuca się w oczy w "Czarnym styczniu", jest język. Muszę przyznać, że Latkowski operuje bardzo ładnym i fachowym stylem. Ale jak na kryminał, jest on po prostu zbyt ładny i łagodny. Czytelnik ma do czynienia z polskim światem przestępczym, a tymczasem większość tych przestępców jest łagodna jak baranki (no, może poza zdolnością do zabijania), która zamiast żywo reagować złością i ostro przeklinać, specjalizuje się w niezwykle inteligentnej perswazji słownej i poczuciu humoru. Autor wyraźnie unika brutalnego i slangowego słownictwa (takowe pojawia się naprawdę sporadycznie), przez co utwór jest mało pikantny i bliski rzeczywistości.

Podobały mi się natomiast wszelkie elementy fabuły opisujące przeszłość niektórych bohaterów i ich działalności powiązanej z handlem narkotykami, prostytutkami czy przemytów na szeroką skalę. Tego typu fragmenty zainteresowały mnie najbardziej, gdyż ukazane zostały takim trochę reporterskim okiem Latkowskiego. Część z nich zapewne była oparta na prawdziwych wydarzeniach, ale skoro nie jestem dobrze zorientowana w kryminalnych sprawach, jakie miały miejsce w Polsce i okolicach, nie dopatrzyłam się realnych odpowiedników bohaterów czy sytuacji przedstawionych w powieści.

A bohaterów jest dość sporo. W dodatku niemal każdy z nich tytułuje się jakąś ksywą, przez co niewiele brakowało, a pogubiłabym się w nich. Akcja toczy się szybko, ale na stałym, pozbawionym napięcia poziomie. Główny bohater praktycznie odwiedza kolejno różne osoby, które zna z przeszłości, i które mogą mu w jakiś sposób pomóc w tym prymitywnym śledztwie. Każda z tych postaci ma swoją historię, coś do powiedzenia, może więc pomóc albo wręcz przeciwnie, bardzo zaszkodzić. Nie brakuje więc gróźb, przemocy i morderstw. Nic jednak w tej książce nie zaskakuje. Odkrywane przez Kosińskiego fakty sklejają się w całkiem sensowną całość, bo tak po prostu ma być. Bez żadnego wielkiego "bum", które nakazałoby mi nad czymś dłużej się zastanowić lub po prostu zszokować.

"Czarny styczeń" Sylwestra Latkowskiego to przeciętna pozycja. Po jej lekturze nie mam pewności, czy sięgnęłabym po inny utwór tego pisarza. Lub też inny utwór traktujący o tematyce gangsterskiej, która obejmowałaby tereny Polski i jej wschodnich sąsiadów. Widać jednak, że autor zna się na rzeczy i operuje zgrabnym, profesjonalnym, aczkolwiek niekoniecznie dopasowanym do charakteru książki językiem. Powieść dobrze się czyta, no i szybko, gdyż do obszernych nie należy. Poza tym jest mało intrygująca i przekonująca. Mogło być lepiej.

Z powyższą recenzją biorę udział w konkursie organizowanym przez Syndykat Zbrodni w Bibliotece. Szczegóły konkursu TUTAJ. Weź udział i Ty! ;)

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Świat Książki.

sobota, 21 lipca 2012

"Matka Pearl" - Maureen Lee

Wydawnictwo: Świat Książki, 2012.
Liczba stron: 368.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 19.07.2012.
Zakończenie lektury: 20.07.2012.
Moja ocena: 8/10.

Maureen Lee jest angielską pisarką urodzoną w czasach II wojny światowej. W latach szkolnych i młodzieńczych interesowała się przede wszystkim kinem i teatrem. Swoją przygodę z pisaniem, na którą składały się głównie opowiadania, rozpoczęła po wyjściu za mąż. Na dobre poświęciła się jej, ze względu na trójkę dzieci, dopiero w 1990 roku. Jest autorką ponad dwudziestu powieści-sag o tematyce obyczajowo-wojennej i rodzinnej.

O ile dobrze się orientuję, "Matka Pearl" jest dopiero czwartą książką tej autorki, która została wydana w Polsce. Po lekturze "Wędrówki Marty" wiedziałam, że na pewno sięgnę po kolejne utwory Lee, dlatego niezmiernie się ucieszyłam, gdy taka okazja nadarzyła się dość szybko. Tym razem mogłam przenieść się do Liverpoolu otoczonego realiami II wojny światowej. Mimo iż powieść skupia się głównie na tematyce związanej z miłością, przyjaźnią i rodziną, na pierwszy plan ciągle wysuwa się wojna, która sprawia, że w życiu bohaterów zachodzi wiele zmian, zarówno pozytywnych, jak i tych przykrych i smutnych - negatywnych.

To była miłość od pierwszego wejrzenia. W 1939 roku Amy Curran i Barney Patterson wzięli ślub niemalże tak szybko, jak zakochali się w sobie. Zarówno dla ich rodzin, jak i przyjaciół, było to szokujące wydarzenie, ale nikt nie miał najmniejszej wątpliwości - tych dwoje naprawdę się kochało. Wraz z wybuchem II wojny światowej dla świeżo upieczonych małżonków nadszedł czas kilkuletniej rozłąki. A razem z nim tęsknota, ból i strach przed nadchodzącym jutrem. Wszystko jednak wróciło do normy po zakończeniu działań zbrojnych. Przynajmniej tak się wydawało do czasu, gdy Amy zamordowała Barneya i trafiła do więzienia, pozostawiając pięcioletnią córeczkę Pearl pod opieką swego brata i jego żony. Prawdę o rodzicach Pearl poznała, mając kilkanaście lat. A właściwie niecałą prawdę, bo w dalszym ciągu, będąc już dwudziestopięcioletnią nauczycielką w szkole podstawowej, nie wie, co tak naprawdę wydarzyło się dwadzieścia lat temu. Być może będzie miała okazję zanurzyć się w rodzinnych tajemnicach dzięki własnej matce, której w końcu udaje się opuścić więzienie...

Pomimo częstych raczej przykrych i przygnębiających zdarzeń, wywołanych przede wszystkim okrucieństwami toczącej się wojny, "Matkę Pearl" czytało mi się bardzo przyjemnie. Nie mogłam wręcz oderwać się od lektury, a wszystko to za sprawą niezwykle przystępnego i ciepłego języka autorki. Utwór składa się z dwudziestu rozdziałów, które naprzemiennie ukazują akcję z lat 1939-1951 skupiających się na życiu Amy i Barneya oraz 1971-1972 widzianych oczami dorosłej Pearl. Bardzo ciekawy zabieg, potęgujący i tak już intrygującą fabułę.

Tę książkę Lee śmiało mogę określić mianem sagi rodzinnej. Akcja toczy się na przełomie wielu lat, przez co bardzo dokładnie można poznać bohaterów, a jest ich sporo. Praktycznie łatwo jest się z nimi zżyć. Czytelnik co rusz ma do czynienia z miłostkami, ślubami i ciążami. Postaci na ogół należą do sympatycznych, aczkolwiek zdarzają się też wyjątki, które poprzez takie, a nie inne postępowanie, zapadają w pamięć jeszcze bardziej. Łączy je jednak jedno - Amy i jej zbrodnicza przeszłość, która w dalszym ciągu rodzi wiele pytań. I na które odpowiedzi uzyskujemy dopiero pod koniec powieści.

Czy spodziewałam się takiego obrotu zdarzeń? Oczywiście, że nie. Jeszcze długi czas po zakończeniu lektury przetwarzałam w myślach wszystko to, czego dowiedziałam się o rodzicach Pearl. Książka dwukrotnie zaskoczyła mnie na tyle, że trudno mi było w to wszystko uwierzyć. Lee zręcznie zajrzała w zakamarki ludzkich umysłów opętanych okrutną wojną. Po jednej stronie umieściła bohaterów, którzy nie brali bezpośredniego udziału w wojnie, a po drugiej tych, którzy wstąpili do wojska, by służyć ojczyźnie. Dzięki temu czytelnik może śledzić losy ich i działań zbrojnych z kilku perspektyw, z których i tak żadna nie jest ani trochę lepsza czy optymistyczna od drugiej. Wszędzie i u wszystkich bowiem czai się strach. Przerażenie. Lęk przed długotrwałą samotnością, przed utratą najbliższych, przed samym sobą. Wojny nie da się przeżyć i o niej zapomnieć. Doskonałym tego przykładem jest Barney Patterson. Jego brat Harry. Najlepsza przyjaciółka Amy, Cathy Burns. Dla jednych jednak wojna będzie mniej, a dla innych bardziej bolesnym wspomnieniem. Barney przypłaci je nawet własnym życiem. Dlaczego?

"Matka Pearl" to niesamowicie wciągająca, acz wstrząsająca książka. Początkowo pogodne i radosne elementy fabuły ścierają się z późniejszym złem i krzywdami, jakie wyrządza społeczności II wojna światowa. Utwór cieszy i wzrusza. Szokuje i skłania do refleksji, nie pozwalając o sobie tak szybko zapomnieć. Maureen Lee w doskonały sposób ukazuje ludzką psychikę, ludzkie uczucie i emocje naznaczone realiami wojennymi, ale i oparte na miłości, przyjaźni, poświęceniu i dobrym sercu. Dzięki tej powieści stałam się jeszcze większą miłośniczką literatury obyczajowo-wojennej. Polecam.

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Świat Książki.

czwartek, 19 lipca 2012

"Uśmiech niebios" - Ben Bennett

Wydawnictwo: Świat Książki, 2012.
Liczba stron: 192.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 18.07.2012.
Zakończenie lektury: 18.07.2012.
Moja ocena: 7/10.

Moją uwagę przykuła nie tylko urocza okładka książki, ale też jej intrygujący opis i przede wszystkim sympatyczny tytuł - "Uśmiech niebios", po którym od razu ma się przeczucie, że powieść uraczy nas pogodnym nastrojem. I romantycznym, a jakże! W końcu Ben Bennett w swym niewielkim objętościowo, bo liczącym sobie niecałe dwieście stron, utworze przedstawia, no może niezbyt realną, ale za to niepozbawioną tajemnic i dużej dawki optymizmu historię miłosną. To opowieść nasączona ludzkimi uczuciami pojawiającymi się w obliczu tego, co w życiu nieuniknione - miłości i śmierci. Czytelnik brnie w przemyślenia głównego bohatera, a zarazem narratora, dotyczące sensu istnienia życia bez miłości i poszukiwania szczęścia, przeplatane chińskimi ciasteczkami z wróżbami, które, o dziwo, mają tendencję do spełniania się.

Profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego, Harvey Coleman, jest miłośnikiem i kolekcjonerem tychże wróżb od wielu lat. Jak dotąd, wszystkie spełniały swoją powinność, czyli... sprawdzały się w rzeczywistości. Poza jedną, która głosi "Kiedy znów spadnie śnieg, spotkasz swoją wielką miłość". Harvey wie, że ta przepowiednia nie spełni się z dwóch oczywistych powodów - dwadzieścia lat wcześniej spotkał już wielką miłość, a następnie w bolesny sposób bezpowrotnie ją utracił, ponadto w Los Angeles prawie nigdy nie pada śnieg, a tutaj właśnie przyszło mu mieszkać. W Wigilię Bożego Narodzenia staje się jednak cud, gdy płatki białego puchu zaskakują mieszkańców ciepłej Kalifornii. Dla Colemana, usilnie wierzącego w chińskie wróżby, jest to wielki szok. Ale to jeszcze nic w porównaniu ze spotkaniem tajemniczej osoby, jakie go czeka... Dwudziestoletnia Hannah, nieznajoma kelnerka, nagle okaże się być tak bardzo znajoma, a zarazem uderzająco podobna do zmarłej Liv, przez co dotychczasowe pogrążone w bezradności życie mężczyzny wywróci się do góry nogami. Kim jest Hannah? Czy coś jeszcze, oprócz urody, łączy ją z Liv? Czy Harvey zdoła na nowo odnaleźć szczęście, a może nawet miłość? Czy będzie to w ogóle możliwe?

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko przeczytałam jakąkolwiek książkę. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż "Uśmiech niebios" liczy tylko prawie dwieście stron, ale również przyjemny język autora i szybkie tempo fabuły sprawiły, że lektura tej powieści upłynęła mi po zaledwie dwóch godzinach późnego wieczora. Utwór nie nudzi, jest dokładnie taki, jak go sobie wcześniej wyobrażałam - lekki, pozytywny, z odrobiną dobrego humoru i gdzieniegdzie wzruszający. Ot, taka sympatyczna i intrygująca historia o niespotykanej miłości, a w tego typu historiach lubię od czasu do czasu się zagłębić.

Początkowo książka Bennetta nie tryska optymizmem z tego względu, iż autor przytacza przeszłość głównego bohatera, czyli okoliczności śmierci jego dziewczyny Liv, a także jego dalsze życie, a właściwie bezsensowny i beznadziejny byt, który nie wnosi do świata nic nowego i od którego nic nie zależy. Jednym słowem, Harvey załamał się totalnie, nie dając sobie szansy na normalne życie i choć spróbowanie poszukiwania na nowo szczęścia i radości. Gwałtowna zmiana dokonuje się w nim dopiero po dwudziestu latach, kiedy na jego drodze staje Hannach, będąca niemal odzwierciedleniem Liv. I tutaj od razu rodzi się pytanie - co łączy obie kobiety? Muszę przyznać, że przez resztę fabuły zachodziłam w głowę, zastanawiając się, w jaki sposób zakończy się "Uśmiech niebios". Moja wyobraźnia nie znała w tym przypadku granic i wysuwałam rozmaite koncepcje, począwszy od schizofrenii, życia pozagrobowego i reinkarnacji, przez pokrewieństwo, aż po tajemnicze intrygi rodzinne i inne, które ostatecznie wykazałyby, że Liv wcale nie umarła. Poważnie, łapałam się wszelkich możliwych motywów, w końcu jestem też miłośniczką thrillerów i kryminałów.

W efekcie książka i tak trochę mnie zaskoczyła. Nie rozczarowała mnie, choć była przykrótka, przez co czasami akcja toczyła się zbyt szybko i pewnie. Bennett zaserwował czytelnikowi niesamowitą, troszkę magiczną opowieść o bezgranicznej miłości, tęsknocie, o poszukiwaniu prawdy o nas samych i drogi do prawdziwego szczęścia. Życie czasem może dać człowiekowi w kość. Nawet dość mocno i brutalnie. Ale to nie znaczy, że los już nigdy się do niego nie uśmiechnie. Dlatego warto wierzyć w ten uśmiech, warto mieć nadzieję i nie tracić optymizmu w nawet najbardziej przygnębiających i smutnych sytuacjach. Być może brzmi to banalnie... A jeśli coś w tym jest? Może nasze wielkie plany i marzenia od razu nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale czy nie lepiej będzie nam o nie walczyć, jeśli zachowamy trzeźwość umysły i choć krztę nadziei na lepsze jutro? Życie jest pełne niespodzianek, zarówno tych przyjemnych, jak i nieprzyjemnych, ale póki może, toczy się dalej, więc toczmy się i my wraz z nim, a nie obok niego.

"Uśmiech niebios" Bena Bennetta spodobał mi się już od pierwszej strony. Mimo że całość przypomina lekką i ładną wręcz bajkę, nie przeszkadza mi to zupełnie, wręcz przeciwnie, utwierdza mnie w przekonaniu, iż od czasu do czasu warto sięgać po tego typu utwory, by choć na chwilę oderwać się od codzienności, zatracić w marzeniach i trochę głębiej pomyśleć o kruchości ludzkiego istnienia. Podsumowując, spędzić przyjemnie czas. Polecam miłośnikom romantycznych i niecodziennych historii miłosnych, niewielkich objętościowo książeczek, ale tez nie tylko.

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Świat Książki.

środa, 18 lipca 2012

"To co moje" - Anne Holt

Wydawnictwo: Santorski & Co, 2008.
Liczba stron: 456.
Rozpoczęcie lektury: 07.07.2012.
Zakończenie lektury: 12.07.2012.
Moja ocena: 7/10.

Anne Holt jest norweską prawniczką i pisarką, szczególnie znaną z kryminałów. W 1986 roku ukończyła prawo na Uniwersytecie w Bergen. Zanim w 1994 roku rozpoczęła własną praktykę prawniczą, pracowała w telewizji i policji. Obecnie jest autorką kilkunastu książek z gatunku thrillera i kryminału. Ostatnią z nich, "Arytmię", napisała ze swoim bratem lekarzem Evenem Holtem.

"To co moje" to powieść z 2001 roku, która jest pierwszą częścią cyklu o policyjnej profilerce Inger Johanne Vik i komisarzu Yngvarze Stubø. Tematyka tego utworu krąży wokół porwań dzieci i morderstw na nich dokonywanych. Brutalność sytuacji i zaskakujące działania tajemniczego psychopaty ścierają się tutaj z burzą emocji, rozpaczą i bezradnością rodzin zaginionych dzieci, a także samej policji. W czasie lektury tej powieści nie ma miejsca na śmiech. Fabuła jest przerażająco smutna i poważna, ale nie przygnębiająca i nudna. Wręcz przeciwnie, na brak napięcia nie można narzekać, do samego końca mając nadzieję, że tragediom wreszcie stanie się zadość.

Pierwsza znika bez śladu dziewięcioletnia Emilia. Nie zdołała dotrzeć z domu do szkoły. O porwaniu świadczy fakt, iż znaleziono jej plecak i bukiet zerwanych przez nią kwiatów na drodze, którą dziewczynka czasami uczęszczała do szkoły. Kilka dni później z własnego domu zostaje uprowadzony pięcioletni Kim. Zaskakujące działania sprytnego porywacza sieją postrach i panikę wśród mieszkańców całej Norwegii. Sytuacja zaostrza się, gdy wkrótce ciało nieżywego Kima znajduje jego własna matka. Wraz z chłopcem dostarczono do niej kartkę z informacją "Dostajesz to, na co zasługujesz". Nikt nie rozumie, co chodzi bezwzględnemu mordercy. Kim jest ten człowiek? Zwykłym obywatelem czy chorym umysłowo psychopatą? Komisarz Yngvar Stubø, zaintrygowany brawurowym występem w telewizji prawniczki i psycholog Inger Johanne Vik, prosi ją o pomoc w śledztwie. Vik jednak odmawia, gdyż ma na głowie sporo problemów związanych nie tylko z życiem zawodowym. Ale seria porwań dzieci się nie kończy i kobieta nie będzie miała siły dalej być obojętną wobec ich losów...

Jeszcze bardziej zagadkową książką czyni "To co moje" narracja prowadzona naprzemiennie z perspektywy różnych bohaterów - i Stubø, i Vik, i porwanych dzieci, a nawet porywacza. Holt posługuje się zrozumiałym językiem, ale czasami pisze tak rzeczowo i konkretnie, że aż trochę za poważnie i ozięble. Odczułam to przede wszystkim w relacjach między głównymi bohaterami, które nie układały się najlepiej. Dominowały w nich nerwowość, powaga i niezdecydowanie. Przez to też postaci Inger Johanne i Yngvara nie należą do typowych bohaterów kryminałów, którzy zazwyczaj poprzez zgodną współpracę, często nawet romans, szybko rozwiązują sprawę i cieszą się szczęśliwym zakończeniem. W powieści Holt czegoś takiego nie ma. Z jednej strony trochę mnie ten fakt irytował, ale z drugiej, no cóż, był dla mnie czymś nowym, do czego musiałam się przyzwyczaić, i całkiem nieźle mi to wyszło.

Napięcie jest. Głównie dlatego, iż przestępca działa szybko i zdecydowanie, a śledztwo toczy się wolno. Równolegle ze sprawą porwań dzieci poruszane są wątki przestępstw popełnianych na terenie kraju w przeszłości, co potęguje zaciekawienie czytelnika. Warto też zwrócić uwagę, że autorka, pisząc tę książkę, czerpała inspirację z prawdziwych wydarzeń, ale, jak sama zaznaczyła, nie odzwierciedliła dokładnej rzeczywistości, lecz dodała sporo od siebie. Czy umiejętnie? Myślę, że z kryminałem "To co moje" poradziła sobie dobrze, choć na pewno mogło być lepiej, zwłaszcza jeśli chodzi o zakończenie i banalne zbiegi okoliczności, jakie w powieści się pojawiały. Mało brakowało, a śledztwo zakończyłoby się samo, bez szczególnego udziału Stubø i Vik, dlatego koniec fabuły trochę mnie zarówno zaskoczył, jak i rozczarował.

"To co moje" to opowieść o trudach ludzkiego życia, o ludzkiej bezradności i rozpaczy, o kłamstwach, intrygach, zemście i poszukiwaniu prawdy. Rodzinne tajemnice i zakamarki ludzkich umysłów nie mają granic, przez co często innym wyrządzana jest krzywda i na świecie szerzy się zło. Jestem ciekawa dalszych losów Inger Johanne i Yngvara. Ich znajomość nie miała szansy rozwinąć się bardziej i przekroczyć bariery koleżeńsko-zawodowej, podobnie też ich problemy rodzinne stanęły w miejscu, nie dając o sobie zapomnieć. Anne Holt stworzyła utwór na tyle udany, że bardzo chętnie sięgnę po jej inne książki, kiedy tylko nadarzy się taka okazja.

Z powyższą recenzją biorę udział w konkursie organizowanym przez Syndykat Zbrodni w Bibliotece. Szczegóły konkursu TUTAJ. Weź udział i Ty! :)

Baza recenzji

niedziela, 15 lipca 2012

Stosik lipcowy

Książkowe zdobycze z pierwszej połowy lipca:


Od dołu:
- "Mistrz" - Andy Andrews - prezent od wydawnictwa Otwarte za zapis w celu otrzymywania newslettera;
- "Krzyk pod wodą" - Jeanette Øbro Gerlow, Ole Tornbjerg - recenzencka, otrzymana od portalu Zbrodnia w Bibliotece. Recenzja TUTAJ;
- "Zabójcze cięcie" - Ellen Byerrum - prezent od wydawnictwa Świat Książki z okazji wakacyjnej promocji Milion książek po 9,90;
- "Matka Pearl" - Maureen Lee - recenzencka, otrzymana od wydawnictwa Świat Książki;
- "Czarny styczeń" - Sylwester Latkowski - jak wyżej;
- "Przyjaciółki" - Lisa Verge Higgins - jak wyżej;
- "Uśmiech niebios" - Ben Bennett - jak wyżej.

Wczoraj wieczorem wróciłam do domu po tygodniowym wypoczynku w nadmorskim Jarosławcu :). Z racji tego, iż pogoda bardzo, ale to bardzo dopisała, ciągle było co robić, a więc czasu na czytanie książek zbyt wiele nie było ;). Zdołałam przeczytać tylko jeden utwór - "To co moje" Anne Holt - i wkrótce ukaże się recenzja na jego temat. Od dzisiaj natomiast biorę się za powyższy stos, w większości recenzencki, czego już nie mogę się doczekać :).
A poniżej pozdrawiam Was ja wraz z jarosławieckim żółwiem z piasku (jednak to nie moje dzieło, nie, nie ;)) :D.


piątek, 6 lipca 2012

"Krzyk pod wodą" - Jeanette Øbro Gerlow, Ole Tornbjerg

Wydawnictwo: Insignis, 2012.
Liczba stron: 408.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 04.07.2012.
Zakończenie lektury: 05.07.2012.
Moja ocena: 8/10.

Jeanette Øbro Gerlow to duńska pisarka, z zamiłowania tancerka, z wykształcenia położna, choć pracowała jako konsultantka i projektantka aplikacji multimedialnych. Ole Tornbjerg jest dziennikarzem, reżyserem i specjalistą od komunikacji społecznej, którego od zawsze interesowały dobre historie i opowieści, przez co spróbował swych sił w pisarstwu. Oboje tworzą dobre małżeństwo. Razem napisali powieść kryminalną "Krzyk pod wodą", która odniosła ogromny sukces nie tylko w Danii.

Wymieniony wyżej utwór to kryminał z prawdziwego zdarzenia. Mimo iż jest dopiero pierwszą książką tej duńskiej pary, ma w sobie wszystko to, co ten gatunek literacki posiadać powinien. Jest zbrodnia. Jest śledztwo. Jest tajemnica i napięcie nieopuszczające czytelnika ani na chwilę. Im dalej brnęłam w lekturę, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że duet Gerlow i Tornbjerga ma ogromną szansę stać się duńskim odpowiednikiem Harlana Cobena. Intryga goni intrygę, zagadka rodzi zagadkę, do tego czytelnik ma okazję dowiedzieć się co nieco na temat psychologii, profilowania i innych technik kryminalistycznych, stosowanych w śledztwach dużego kalibru. To wstrząsająca opowieść o ludzkich żądzach, pragnieniach i postępowaniu "za wszelką cenę". O strachu i cierpieniu. O niebezpiecznej naturze człowieka.

Znakomita psycholog i profilerka Katrine Wraa spędza urlop wraz ze swoim chłopakiem w Egipcie, rozmyślając nad swoją niepewną karierą, którą rozpoczęła w Anglii. Niespodziewanie otrzymuje propozycję pracy w kopenhaskiej policji w związku z problemami z przestępczością zorganizowaną. Wojny gangów nie są wprawdzie wymarzoną "działką" Katrine, jednak kobieta podejmuje wyzwania i leci do rodzinnej Danii, przypominając sobie zarazem przeszłość w niej spędzoną. Plany związane z pracą ulegają nieco zmianie, gdy dochodzi do zabójstwa. Ginie szanowany i lubiany lekarz położnik, Mads Winther. Wraa zostaje partnerką śledczego Jensa Høgha, by pomóc odnaleźć mordercę, tworząc jego profil na podstawie psychologii i geografii jego działania. Szybko wzrasta liczba podejrzanych, a co za tym idzie, przesłuchań. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wychodzi na jaw, że Winther nie był tak idealnym człowiekiem, jak mogłoby się wydawać. Ponadto zatrzymany zostaje potencjalny zabójca lekarza - uchodźca z Czeczenii, którego żona niegdyś pod opieką Winthera zmarła wskutek powikłań poporodowych...

Z "Krzykiem pod wodą" jest dokładnie tak, jak zopiniowało ten utwór wydawnictwo Politiken - "Zaczyna się dobrze, potem jest jeszcze lepiej, aż w końcu następuje kulminacja, tak mrożąca krew w żyłach, że czytasz z wpół zasłoniętymi oczami"*. Etap "dobrze", czyli pierwsze kilkadziesiąt stron, zajął mi jakąś godzinkę. "Jeszcze lepiej" i "kulminacja" natomiast stworzyły jedną wielką otchłań, która porwała mnie na bite pięć godzin kolejnej nocy. Nie miałam szans wywinąć się od lektury wcześniej niż po dobrnięciu do jej końca. A tak wciągające książki bardzo sobie cenię.

Nie mam pojęcia, co, kiedy, które fragmenty pisała Gerlow albo jej mąż, bo całość jest niezwykle spójna i nie można wyróżnić w niej więcej niż jednego stylu pisania. Ci duńscy pisarze posługują się sprawnym i zrozumiałym językiem, doskonale wiedząc, jak zainteresować czytelnika, kiedy wzbudzić jego czujność, a kiedy pozwolić mu oderwać się od śledztwa w celu zapoznania się z ciekawymi informacjami z zakresu kryminologii. Na duży plus zasługuje także stosowanie intrygujących retrospekcji przenoszących odbiorcę do owianej tajemnicą przeszłości któregoś z bohaterów, która niejednokrotnie potrafi zamrozić krew w żyłach.

Bohaterowie "Krzyku pod wodą" to w dużej mierze inteligentne, wyraziste postaci, które na długo zapadają w pamięć. Powieść obfituje w dialogi, niekończące się zwroty akcji, gdzieniegdzie można też dostrzec odrobinę dobrego humoru. Z każdą kolejną stroną mnożą się części składowe głównej zagadki dotyczącej morderstwa lekarza, wychodzą na jaw coraz to nowsze fakty, przez co nawet podejrzewając kogoś konkretnego o popełnienie powyższej zbrodni, nie można być w stu procentach pewnym finału książki. A jest on naprawdę dobry i zaskakujący, choć myślę, że autorzy mogli nie kończyć książki zbyt szybko i nieco jeszcze rozwinąć jej epilog.

Nie zmienia to jednak faktu, iż ten świetny kryminał skutecznie zachęca czytelnika do sięgnięcia po kolejną część traktującą o przerażających i pełnych napięcia "przygodach" Katrine Wraa, gdy takowa powstanie. Ja już nie mogę się doczekać, kiedy to nastąpi. Czterysta stron "Krzyku pod wodą" Jeanette Øbro Gerlow i Ole Tornbjerga może wydawać się sporo, ale dla mnie było zdecydowanie za mało. Polecam miłośnikom dobrego kryminału i thrillera.

*okładka książki

Z powyższą recenzją biorę udział w konkursie organizowanym przez Syndykat Zbrodni w Bibliotece. Szczegóły konkursu TUTAJ. Weź udział i Ty! :)

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję portalowi Zbrodnia w Bibliotece.
Baza recenzji

środa, 4 lipca 2012

"Z deszczu pod rynnę" - Kerstin Gier

Wydawnictwo: Sonia Draga, 2009.
Liczba stron: 334.
Data rozpoczęcia: 02.07.2012.
Data zakończenia: 03.07.2012.
Moja ocena: 8/10.

Kerstin Gier to niemiecka pisarka tworząca również pod pseudonimami Jule Brand i Sophie Berard. Studiowała edukację biznesową i psychologię komunikacji, podejmowała się różnych prac, aż w końcu w 1995 roku rozpoczęła swoją przygodę z literaturą, pisząc głównie książki dla kobiet. Największy sukces jednak zyskała całkiem niedawno dzięki fantastyczno-młodzieżowej Trylogii Czasu.

"Z deszczu pod rynnę" to jedna z nowszych powieści Gier, bo powstała w 2007 roku. To znakomita komedia poruszająca wcale zabawną tematykę, mianowicie dotyczącą samobójstwa. Autorka jednak nie wyśmiewa tutaj ludzi, którzy borykają się z tego typu problemami, lecz w żartobliwy sposób udowadnia, że nie należy się poddawać, nawet jeśli sytuacja życiowa zdesperowanego człowieka wydaje się beznadziejna i nie do naprawienia. Na przykładzie głównej bohaterki pisarka pokazuje, jakie psikusy może wyrządzić nam los i to często w najmniej spodziewanych momentach.

Gerri Thaler to doskonała kandydatka na samobójczynię - na imię jej Gerda, ma trzydzieści lat, nie posiada wyższego wykształcenia (jak jej  trzy starsze siostry) ani stałego partnera (jak jej trzy starsze siostry), nie jest też blondynką (jak jej trzy starsze siostry), przez co jej rodzice uważają ją za głupią, nieodpowiedzialną, niezorganizowaną... cóż, można by tych cech wymienić sporo. W dodatku praca Gerri. Ona kocha ją całym swoim sercem, mimo iż jest to "tylko" pisanie broszurowych romansów, których akcja toczy się zazwyczaj w środowisku medycznym. Ale rodzice Thaler nie mają serca do tego, by cieszyć się z satysfakcji córki razem z nią, ba, w ogóle nie przyznają się do tego, że ich córka pracuje w takiej branży, w jakiej pracuje. Na domiar złego ta branża zaczyna się rozpadać. Aby uratować swoją pozycję w tym literackim światku, Gerri musi przerzucić się z w miarę realnych romansów na... wampiry i ich niekończące się fantastyczne umiejętności. Oczywiście bohaterka nie ma zamiaru tego robić, snując perfekcyjny plan równie perfekcyjnego samobójstwa. Ale nawet i w tym przypadku pech jej nie opuszcza, nie pozwalając jej odejść ze świata żywych...

"Z deszczu pod rynnę" to utwór napisany bardzo przyjaznym, nieskomplikowanym i lekkim językiem w narracji pierwszoosobowej. Wszelkie konwersacje bohaterów są w nim prowadzone na luzie, z ogromną dawką dobrego humoru. Ta książka w stu procentach jest komedią. Muszę przyznać, że do tej pory żadna powieść tak bardzo mnie nie rozśmieszyła. I to wielokrotnie! Czytając ją nocą, gdy reszta domowników już smacznie spała, musiałam się powstrzymywać, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem, słowo daję! Ponad trzysta stron w tym przypadku to było zdecydowanie za mało.

Utwór jest zwariowany, ale nie do przesady. Biorąc pod uwagę komizm, wyróżniają się tutaj przede wszystkim bohaterowie - Gerri i jej pozornie idealny plan i listy pożegnalne kierowane do wybranych członków rodziny i znajomych, jej zróżnicowani pod wieloma względami przyjaciele, a także współpracownicy z wydawnictwa. Najbardziej irytująca była dla mnie postać matki głównej bohaterki, której wiecznie nic się nie podobało i ciężko było w czymkolwiek jej dogodzić. Pozytywnie natomiast zaskoczyła mnie kreacja jej męża. Ale wiadomo przecież, każda książka składa się z mniej lub bardziej lubianych bohaterów, nigdy nie ma tylko i wyłącznie idealnych.

Niełatwe jest życie singla, zwłaszcza gdy ma się zdrowo pokręconą rodzinę, dla której wszystko, co robisz, jest po prostu głupie, złe i niewłaściwe. Będąc na miejscu Gerri Thaler, również nie wykazałabym się anielską cierpliwością. A jeśli dołożyć do tego brak szczęścia w miłości, pracy oraz wynajem niewielkiego mieszkania od zawziętej ciotki, to już w ogóle. Ale czy nawet w tak beznadziejnych sytuacjach trzeba zaraz myśleć o odebraniu sobie życia? Oczywiście, że nie. Los może być dla człowieka okrutny, ale kolejnego dnia może zaskoczyć go ze zdwojoną siłą i to bardzo pozytywnie. Nie należy się poddawać zbyt szybko, nie należy podejmować pochopnych decyzji, narażając w ten sposób bliskie osoby na cierpienie, choć nam może się wydawać, że działamy wręcz przeciwnie. Zawsze może się zdarzyć coś, pojawić ktoś, kto sprawi, że na ten cały szalony świat spojrzymy innym okiem. Szczęście potrafi ujawnić się w najmniej spodziewanej chwili, więc nie lekceważmy go. Zwłaszcza jeśli nie zdiagnozowano u nas depresji neurotycznej, o której istnienie u samej siebie podejrzewała Gerri. Wszystko ma swoje granice, ale nie szaleństwo. A wiadomo, jak szalone możliwości może nieść ze sobą ludzkie życie. Korzystajmy więc z nich z dystansem i przymrużeniem oka.

Kerstin Gier w przezabawny sposób ukazuje pozytywne aspekty życia w obliczu wszelkich niemiłych niespodzianek, jakie się w nim pojawiają. Niedoszłe samobójstwo głównej bohaterki powoduje, iż zastanawia się ona głębiej nad swoim istnieniem i próbuje odnaleźć swoje miejsce w tym pełnym komplikacji świecie. "Z deszczu pod rynnę" to fantastyczna lektura na poprawę humoru, która na długi czas pozwoli czytelnikowi zapomnieć o wszelkich zmartwieniach i smutkach. Niesamowicie optymistyczna i wciągająca historia o miłości, przyjaźni i wybaczaniu. Polecam wszystkim bez wyjątku.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Na co polować w lipcu...

...czyli wybrane NOWOŚCI  i  WZNOWIENIA książkowe lipca:

"Mężczyźni, których kochałam" - Adele Parks.
Wydawnictwo: Sonia Draga.
Data wydania: 04.07.2012.

Neil i Nat dobrali się wprost idealnie. Oboje nie znoszą opery, uwielbiają reality shows i preferują pozycję misjonarską. No i oboje za żadne skarby świata... nie zamierzają mieć dzieci.
Tak przynajmniej myśli Nat, dopóki Neil nie zaczyna przebąkiwać o brudnych pieluszkach i nieprzespanych nocach, a wreszcie nie zaczyna jej wręcz błagać o różowego bobaska. Nat stara się początkowo ignorować tę nagłą zmianę frontu, jednak z czasem zaczyna mieć wątpliwości, czy rzeczywiście zostali dla siebie stworzeni. Może Neil nie jest tym jedynym wyśnionym? Może przegapiła swoje szczęście, bo pisany był jej ktoś, kogo poznała w przeszłości?
Czarny notesik z telefonami byłych kochanków może kryć odpowiedź na te pytania. Ale może się też okazać biletem w jedną stronę.

"Jak makiem zasiał" - Anna Trojan.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka.
Data wydania: 05.07.2012.

Mazowsze, koniec XIX wieku. Spokój niewielkiego miasta burzą mrożące krew w żyłach wypadki na cmentarzu. Pod osłoną nocy, w miejscu gdzie chowano ofiary cholery i ubogich z przytułku, ktoś rozkopuje groby i okalecza zwłoki. Działaniami policji kieruje doświadczony komisarz Połżniewicz. Mimo wzmożonych wysiłków „oprawca” długo pozostaje nieuchwytny. Dodatkowo pojawia się sprawa zniknięcia Adeli, córki rzeźnika, a niedługo potem osiemnastoletni student popełnia samobójstwo. Komisarza niepokoi dziwna koincydencja wszystkich wydarzeń. Tymczasem śledztwo w sprawie zbezczeszczenia ciał – zamiast zmierzać ku końcowi – poważnie się komplikuje. Wszystkie ślady prowadzą do szpitala dla obłąkanych, gdzie dzieją się przerażające rzeczy. Wkrótce pada kolejny trup. Tym razem chodzi o zabójstwo. Wydaje się jasne, że zbrodnia związana jest z profanacją grobów. Najwyraźniej, ktoś zdesperowany gotów jest mordować, by ukryć prawdę.

"A teraz śpij" - Liane Moriarty.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka.
Data wydania: 05.07.2012.

Książka o granicach, które przekraczamy z miłości. O mrocznych obszarach między dobrem a złem i o tym, że każdy z nas może się obsesyjnie zakochać. 
Ellen O’Farrell doskonale zna i rozumie ludzkie słabości. Jest hipnoterapeutką i pomaga innym radzić sobie z rozmaitymi problemami – od nałogów po życiowe fobie. Kiedy więc zakochuje się w mężczyźnie, którego nęka była dziewczyna, jest bardziej zaintrygowana niż przestraszona. Dlaczego inteligentna, elegancka kobieta miałaby się w ten sposób zachowywać? Ellen chciałaby ją poznać, by znaleźć odpowiedź na to pytanie. Nie wie jednak, że już się to stało. Okazuje się, że Saskia od pewnego czasu korzysta z terapii w gabinecie Ellen. Wkrótce losy obu kobiet zwiążą się w zaskakujący sposób.

"Księżniczka Burundi" - Kjell Eriksson.
Wydawnictwo: Amber.
Data wydania: 05.07.2012.

Uppsala, grudzień. Zima uderzyła w całą mocą. Berit Jonsson krąży niespokojnie po pokoju, wygląda przez okno, wypatrując męża w szybko zapadającym zmroku. Jest wieczór, John powinien już dawno być w domu...
Następnego ranka w śnieżnej zaspie zostaje znalezione ciało – zmasakrowane i okrutnie okaleczone. Policja rozpoznaje Johna Jonssona, znanego także jako Mały John. Dawniej niejednokrotnie miewał konflikty z prawem, potem jednak się zmienił – dzięki Berit: założył rodzinę, znalazł pracę, i z pasją oddawał się swojemu hobby: hodował tropikalne ryby akwariowe. Może i nie był aniołem, ale czym zasłużył sobie na tak straszliwą śmierć? Co ukrywał przed swoimi najbliższymi? I czy jego żona, syn i brat wiedzą coś, co może pomóc rozwiązać zagadkę? Jedno jest pewne: Johna zabił ktoś, kto nienawidził go z całego serca…
Policja angażuje się w śledztwo, ale wszystkie tropy zawodzą. Inspektor Haver zwraca się o pomoc do komisarz Ann Lindell. Ann niechętnie włącza się w śledztwo: jest na urlopie macierzyńskim, opiekuje się synkiem sama i właśnie zbliżają się święta... Sądzi jednak, że to prosta sprawa. Ale im bardziej się w nią zagłębia, tym więcej napotyka pytań. Nie tylko John miał swoje tajemnice, a zagadka brutalnego zabójstwa sięga w przeszłość - jego i jego rodziny…

"Galeria uczuć" - Alina Białowąs.
Wydawnictwo: Replika.
Data wydania: 10.07.2012.

Trzydziestoletnia, trochę roztrzepana, niepewna siebie Ola zawsze wmawiała sobie i wszystkim wokół, że rola niepracującej „kury salonowej” to jej powołanie. 
Pewnego dnia jej poukładane i szczęśliwe życie rozsypuje się jak domek z kart: mąż nagle wyprowadza się z domu i wydaje się, że ma to związek z przyjaciółką rodziny. 
Teraz Ola musi stawić czoła przeciwnościom losu. Przemienia się w pewną siebie i świadomą swoich możliwości kobietę, która może mieć wszystko, o czym zamarzy: kochającą rodzinę, wspaniałego męża i czas dla dawno zapomnianej pasji.

"Dotyk Julii" - Mafi Tahereh.
Wydawnictwo: Otwarte.
Data wydania: 11.07.2012.

„Nie możesz mnie dotknąć - szepczę.
Kłamię - oto, czego mu nie mówię.
Możesz mnie dotknąć - oto, czego nigdy nie powiem.
Proszę, dotknij mnie - oto, co chcę powiedzieć”.
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija.
Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha.

"Kamienny żagiel" - Åke Edwardson.
Wydawnictwo: Czarna Owca.
Data wydania: 11.07.2012.

Podczas drugiej wojny światowej u wybrzeży Szkocji zaginął John Osvald, szwedzki rybak. 60 lat później jego syn Axel w tym samym miejscu znika bez śladu. Na prośbę jego córki Erik Winter podejmuje się przeprowadzić śledztwo wraz ze szkockim kolegą po fachu Stevem MacDonaldem. Tym razem śledztwo przybiera nieoczekiwany obrót.


"O czym wiedziała Maisie" - Henry James.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka.
Data wydania: 12.07.2012.

Subtelny, a zarazem druzgocący portret niewinnej dziewczynki zdanej na łaskę zdeprawowanego społeczeństwa. Pierwsze polskie wydanie! 
Rodzice sześcioletniej Maisie rozstali się w nienawiści, a dziewczynka jak zabawka przerzucana jest z rąk samolubnej matki w ramiona próżnego ojca. Dla obojga stała się wyłącznie argumentem w zajadłej walce. Kiedy rodzice dziewczynki powtórnie stają przed ołtarzem z nowymi partnerami, Maisie – samotna, wrażliwa i nad wiek dojrzała – zostaje po raz kolejny wrzucona w zagmatwany świat dorosłych – pozbawiony zasad, pełen intryg i zdrady.

"Zerwane więzi" - Diana Palmer.
Wydawnictwo: Mira.
Data wydania: 13.07.2012.

Byli małżeństwem tylko jeden dzień… Rozstali się przekonani, że nigdy więcej się nie zobaczą. Los chciał jednak inaczej. Po siedmiu latach Sarina i Colby spotykają się ponownie, bogatsi o bagaż życiowych doświadczeń. Są samotni z wyboru, od dawna nie wierzą w happy endy. Colby żyje tylko pracą, Sarina świetnie godzi obowiązki zawodowe z rolą samotnej matki. Pracują w tej samej firmie i widują się codziennie, ale celowo unikają rozmów o wspólnej przeszłości. Oboje też skrywają tajemnice, których wyjawienie mogłoby wywrócić ich życie do góry nogami…

"Szczęśliwa przystań" - Jill Shalvis.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka.
Data wydania: 17.07.2012.

Tara ma tysiące powodów, by nie wracać do małego miasteczka Lucky Harbor w stanie Waszyngton. Jednak kiedy jej życie rozpada się na kawałki, każde miejsce z dala od jej niespełnionych marzeń i byłego męża będzie dobre. Tara postanawia więc pomóc swoim dwóm siostrom w renowacji, otwarciu i prowadzeniu małego hotelu. Wreszcie może wziąć sprawy we własne ręce i wymyślić nowy plan na życie. Lecz pewien opalony, zielonooki żeglarz ma swoje własne plany, w których Tara jest główną bohaterką. A kiedy jej były mąż zechce ją ponownie zdobyć, okaże się, że troje to tłum, nad którym Tara nie ma kontroli – zwłaszcza gdy nagle wychodzi na jaw jej najgłębszy sekret. Teraz Tara musi stawić czoło swojej przeszłości i odkryć, czego tak naprawdę chce. Jeśli będzie miała szczęście, odnajdzie wszystko, czego pragnie jej serce.

"Uśmiech niebios" - Ben Bennett.
Wydawnictwo: Świat Książki.
Data wydania: 18.07.2012.

Jeszcze w czasach studenckich Harvey przeżył swoją wielką miłość. Niestety, Liv umarła, a jemu zostały tylko wspomnienia i wróżby ukryte w chińskich ciasteczkach, wróżby, w które wbrew zdrowemu rozsądkowi, on, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego, zawsze wierzył. Jedna z nich obiecywała mu, że w płatkach padającego śniegu znów spotka miłość. Tylko że w Los Angeles nigdy nie pada śnieg. Ale oto dzieje się cud. W Wigilię z nieba spada biały puch, a w życiu Harveya pojawia się dziewczyna uderzająco podobna do Liv. Kim jest? Czy to nowe wcielenie zmarłej ukochanej? Prawda zaskakuje, a jeszcze bardziej zaskakuje miłość, niespodziewana, przełamująca bariery, spełniona.

"Przyjaciółki" - Lis Verge Higgins.
Wydawnictwo: Świat Książki.
Data wydania: 18.07.2012.

Kate czuje się jedynie żoną Paula, a chce być kochanką. Rodzicielskie obowiązki przygasiły w nich żar, a namiętny romans zmieniły w rutynę. Jak to zmienić? Życiem Joe, wiceprezesa firmy reklamowej, rządzi sukces. Nie ma w nim miejsca na macierzyństwo… do czasu, gdy na jej drodze pojawia się osierocone dziecko. Sarah kocha afrykańską dżunglę i mężczyznę, żyjącego w klimatyzowanych pomieszczeniach Los Angeles. Tęskniąc za tym, co minęło nie widzi miłości stojącej tuż przed nią. Kate, Joe, Sarah - łączy je ciężko chora przyjaciółka, która w ostatniej woli zleca im zadania, trudne, prowokujące, pozwalające docenić siłę przyjaźni i odnaleźć zagubione szczęście.

"Przypadek Adolfa H." - Eric-Emmanual Schmitt.
Wydawnictwo: Znak.
Data wydania: 25.07.2012.

Co by było, gdyby Adolf Hitler dostał się na Akademię Sztuk Pięknych?
W swojej najnowszej powieści Eric-Emmanuel Schmitt kreśli podwójny portret tytułowego bohatera. Naszym oczom ukazują się na zmianę: Hitler-dyktator i Hitler-artysta, zakompleksiony despota i spełniony, szczęśliwy mężczyzna. Historia prawdziwa przeplata się z historią, która mogła się zdarzyć...
Dlaczego losy świata potoczyły się tak, a nie inaczej? Co sprawia, że człowiek raz wybiera dobro, a innym razem zło? Czy wszystkim rządzi przypadek? W napisanej z rozmachem i dużą swadą książce Schmitt stawia pytania o źródło i naturę zła. Każdy z nas ma w sobie jasną i ciemną stronę - i lepiej o tym nie zapominać.
„Pisanie tej książki dużo mnie nauczyło - pisze w posłowiu sam autor. - Dopóki nie rozpoznamy, że łajdak i zbrodniarz kryją się w głębi nas samych, będziemy żyć w pobożnym kłamstwie. Kim jest łajdak? Kimś, kto w swoich oczach nigdy się nie myli. Kim jest zbrodniarz? Kimś, kogo czyny lekceważą istnienie innych. W sposób nieuchronny te dwie siły ciążenia istnieją we mnie, mogę im ulec”.

"Ani żadnej rzeczy..." - PM Nowak.
Wydawnictwo: Czarna Owca.
Data wydania: 25.07.2012.

W willi w Podkowie Leśnej od strzału w głowę ginie trzydziestodziewięcioletnia kobieta. Komisarz Jacek Zakrzeński z Komendy Stołecznej Policji podejrzewa, że za zbrodnią stoi ekscentryczny mąż zamordowanej. Jego alibi wydaje się jednak niepodważalne. W miarę trwania śledztwa krąg podejrzanych się powiększa. Sprawę nadzoruje młody prokurator Kacper Wilk – ekscentryczny osobnik o dziwacznych manierach. 
Gdy śledztwo trafia na pierwsze strony gazet, sprawy wymykają się spod kontroli. Zakrzeński powoli traci nadzieję na schwytanie sprawcy, za to Wilk zaczyna mieć własne pomysły...

"Sklepik z Niespodzianką. Adela" - Katarzyna Michalak.
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia.
Data wydania: 25.07.2012.

Sklepik z Niespodzianką to wciąż miejsce spotkań kręgu zaprzyjaźnionych kobiet: uroczej właścicielki Sklepiku – Bogusi, pięknej i humorzastej tap madl – Konstancji, energicznej femme fatale – Adeli, zagubionej pani weterynarz – Lidki, dobrej duszy miasteczka – Stasi. Jednak w małej nadmorskiej miejscowości nastał czas zmian. Niespodziewany i tajemniczy powrót zaginionej Anny, żony Wiktora, wiele komplikuje. Pogodna i jej mieszkańcy zdają się skrywać więcej sekretów, niż Bogusia mogła przypuszczać. Między przyjaciółkami rośnie napięcie, do tego także kapryśny los ich nie oszczędza. Przyjaźń Bogusi, Adeli, Konstancji, Lidki i Stasi zostanie wystawiona na ciężką próbę.
Oprócz barwnych losów mieszkańców Pogodnej autorka gwarantuje wzruszenia, emocje, miłość i nienawiść. Poszukiwanie własnej drogi i własnego miejsca w życiu. Problemy zwyczajne i niezwyczajne. Małe radości i smutki...

"Grona gniewu" - John Steinbeck.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka.
Data wydania: 26.07.2012.

Rozgrywająca się na przełomie lat 20. i 30. XX wieku historia amerykańskiej rodziny Joadów, którzy w czasach wielkiego kryzysu decydują się opuścić rodzinną Oklahomę pogrążoną w trudnej sytuacji ekonomicznej i w poszukiwaniu pracy, jak wielu innych mieszkańców południowych stanów Ameryki, migrują do Kalifornii. Na miejscu okazuje się jednak, że nie ma ona nic wspólnego z mlekiem i miodem płynącą krainą znaną im z reklamowych folderów. Tam też panuje bezrobocie, a miejscowi są wrogo nastawieni do przybyszów odbierających im ostatnie miejsca pracy. Kontrowersyjna fabuła podkreślająca wyzysk amerykańskich farmerów i ich wykorzenienie, a także zagrożenia, jakie niesie ze sobą kapitalizm, spowodowały, że przez pewien czas zakazano rozpowszechniania powieści.

"Jeszcze jeden dzień" - Fabio Volo.
Wydawnictwo: Muza.
Data wydania: 31.07.2012.

Trzydziestoletni Giacomo wiedzie rozrywkowe życie pełne krótkich romansów. Nie umie pokochać, a może boi się odrzucenia. Codziennie rano widuje w tramwaju dziewczynę lecz nie ma odwagi odezwać się do niej. Zaczyna wyczekiwać tych krótkich spotkań i ukradkowych spojrzeń, które stają się dla niego najważniejszym momentem dnia. Budzą się w nim uczucia, których się u siebie nie spodziewał. To Micheli, dziewczyna z tramwaju robi pierwszy krok proponując kawę. Okazuje się, że i dla niej te wspólne podróże są ważne. Niestety, zaproszenie na kawę jest jednocześnie pożegnaniem, ponieważ dziewczyna wyjeżdża do Nowego Jorku... Czy Giacomo zapomni o niej i pokona tęsknotę, czy odważy się i ruszy do Nowego Jorku na poszukiwanie swej miłości?

Nie mogę się doczekać, kiedy zawitają u mnie "Przyjaciółki" oraz "Uśmiech niebios :). Bardzo chciałabym jeszcze zapoznać się z "Przypadkiem Adolfa H.", "Gronami gniewu" i "Jeszcze jednym dniem". A Wy? Macie jakieś upatrzone pozycje z miesiąca lipca? :)

niedziela, 1 lipca 2012

Podsumowanie czerwca

Wraz z nadejściem połowy czerwca pozytywnie zakończyłam swoją edukację na pierwszym roku SUM. Ponadto Euro - nie obyło się bez oglądania wybranych meczów i kibicowania :). Czerwiec był tez dla mnie miesiącem dużych zmian, jeśli chodzi o sferę książkową - urządziłam wielką wyprzedaż własnej biblioteczki i udało mi się sprzedać ponad połowę zbiorów, dzięki czemu mogłam zaopatrzyć się w wymarzony e-czytnik :). Wybór padł na Onyx Boox M92 (początkowo myślałam nad sześciocalową wersją, ale stwierdziłam, że dla mnie jest ona za mała - jak wersja kieszonkowa papierowych książek, której nie lubię ;)). Jestem niesamowicie zadowolona z zakupu i już nie wyobrażam sobie życia bez tego cacka ;). Świetna sprawa, polecam!
Poniżej przedstawiam w skrócie efekty minionego miesiąca:
1) Liczba przeczytanych książek - 9 (+10. zakończona), czyli 3312 stron:
- najlepsza książka - "Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie" - Federico Moccia (8/10)
- najsłabsza książka - "Metody i techniki badań pedagogicznych" - Mieczysław Łobocki (6/10)
2) Liczba zrecenzowanych książek - 10.
3) Liczba książek, które zawitały w mojej biblioteczce - 2:
- otrzymane do recenzji - 1
- sprezentowane - 1.
4) Liczba wyświetleń bloga - 2577.
Najogólniej rzecz biorąc, jestem zadowolona z przebiegu czerwca. Sporo się działo. Mam nadzieję, że kolejny miesiąc również będzie pozytywny, tym bardziej, że za tydzień czeka mnie wyjazd nad morze, a później będę musiała powoli zacząć zbierać materiały do pracy magisterskiej. No i czytanie, oczywiście! Chciałabym przeczytać ponad dziesięć książek, w tym choć parę nowości. Pożyjemy, zobaczymy. A tymczasem pozdrawiam Was z upalnego podpoznańskiego miasteczka; dziękuję, że w dalszym ciągu tutaj zaglądacie :).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...