Liczba stron: 192.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 18.07.2012.
Zakończenie lektury: 18.07.2012.
Moja ocena: 7/10.
Moją uwagę przykuła nie tylko urocza okładka książki, ale też jej intrygujący opis i przede wszystkim sympatyczny tytuł - "Uśmiech niebios", po którym od razu ma się przeczucie, że powieść uraczy nas pogodnym nastrojem. I romantycznym, a jakże! W końcu Ben Bennett w swym niewielkim objętościowo, bo liczącym sobie niecałe dwieście stron, utworze przedstawia, no może niezbyt realną, ale za to niepozbawioną tajemnic i dużej dawki optymizmu historię miłosną. To opowieść nasączona ludzkimi uczuciami pojawiającymi się w obliczu tego, co w życiu nieuniknione - miłości i śmierci. Czytelnik brnie w przemyślenia głównego bohatera, a zarazem narratora, dotyczące sensu istnienia życia bez miłości i poszukiwania szczęścia, przeplatane chińskimi ciasteczkami z wróżbami, które, o dziwo, mają tendencję do spełniania się.
Profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego, Harvey Coleman, jest miłośnikiem i kolekcjonerem tychże wróżb od wielu lat. Jak dotąd, wszystkie spełniały swoją powinność, czyli... sprawdzały się w rzeczywistości. Poza jedną, która głosi "Kiedy znów spadnie śnieg, spotkasz swoją wielką miłość". Harvey wie, że ta przepowiednia nie spełni się z dwóch oczywistych powodów - dwadzieścia lat wcześniej spotkał już wielką miłość, a następnie w bolesny sposób bezpowrotnie ją utracił, ponadto w Los Angeles prawie nigdy nie pada śnieg, a tutaj właśnie przyszło mu mieszkać. W Wigilię Bożego Narodzenia staje się jednak cud, gdy płatki białego puchu zaskakują mieszkańców ciepłej Kalifornii. Dla Colemana, usilnie wierzącego w chińskie wróżby, jest to wielki szok. Ale to jeszcze nic w porównaniu ze spotkaniem tajemniczej osoby, jakie go czeka... Dwudziestoletnia Hannah, nieznajoma kelnerka, nagle okaże się być tak bardzo znajoma, a zarazem uderzająco podobna do zmarłej Liv, przez co dotychczasowe pogrążone w bezradności życie mężczyzny wywróci się do góry nogami. Kim jest Hannah? Czy coś jeszcze, oprócz urody, łączy ją z Liv? Czy Harvey zdoła na nowo odnaleźć szczęście, a może nawet miłość? Czy będzie to w ogóle możliwe?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko przeczytałam jakąkolwiek książkę. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż "Uśmiech niebios" liczy tylko prawie dwieście stron, ale również przyjemny język autora i szybkie tempo fabuły sprawiły, że lektura tej powieści upłynęła mi po zaledwie dwóch godzinach późnego wieczora. Utwór nie nudzi, jest dokładnie taki, jak go sobie wcześniej wyobrażałam - lekki, pozytywny, z odrobiną dobrego humoru i gdzieniegdzie wzruszający. Ot, taka sympatyczna i intrygująca historia o niespotykanej miłości, a w tego typu historiach lubię od czasu do czasu się zagłębić.
Początkowo książka Bennetta nie tryska optymizmem z tego względu, iż autor przytacza przeszłość głównego bohatera, czyli okoliczności śmierci jego dziewczyny Liv, a także jego dalsze życie, a właściwie bezsensowny i beznadziejny byt, który nie wnosi do świata nic nowego i od którego nic nie zależy. Jednym słowem, Harvey załamał się totalnie, nie dając sobie szansy na normalne życie i choć spróbowanie poszukiwania na nowo szczęścia i radości. Gwałtowna zmiana dokonuje się w nim dopiero po dwudziestu latach, kiedy na jego drodze staje Hannach, będąca niemal odzwierciedleniem Liv. I tutaj od razu rodzi się pytanie - co łączy obie kobiety? Muszę przyznać, że przez resztę fabuły zachodziłam w głowę, zastanawiając się, w jaki sposób zakończy się "Uśmiech niebios". Moja wyobraźnia nie znała w tym przypadku granic i wysuwałam rozmaite koncepcje, począwszy od schizofrenii, życia pozagrobowego i reinkarnacji, przez pokrewieństwo, aż po tajemnicze intrygi rodzinne i inne, które ostatecznie wykazałyby, że Liv wcale nie umarła. Poważnie, łapałam się wszelkich możliwych motywów, w końcu jestem też miłośniczką thrillerów i kryminałów.
W efekcie książka i tak trochę mnie zaskoczyła. Nie rozczarowała mnie, choć była przykrótka, przez co czasami akcja toczyła się zbyt szybko i pewnie. Bennett zaserwował czytelnikowi niesamowitą, troszkę magiczną opowieść o bezgranicznej miłości, tęsknocie, o poszukiwaniu prawdy o nas samych i drogi do prawdziwego szczęścia. Życie czasem może dać człowiekowi w kość. Nawet dość mocno i brutalnie. Ale to nie znaczy, że los już nigdy się do niego nie uśmiechnie. Dlatego warto wierzyć w ten uśmiech, warto mieć nadzieję i nie tracić optymizmu w nawet najbardziej przygnębiających i smutnych sytuacjach. Być może brzmi to banalnie... A jeśli coś w tym jest? Może nasze wielkie plany i marzenia od razu nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale czy nie lepiej będzie nam o nie walczyć, jeśli zachowamy trzeźwość umysły i choć krztę nadziei na lepsze jutro? Życie jest pełne niespodzianek, zarówno tych przyjemnych, jak i nieprzyjemnych, ale póki może, toczy się dalej, więc toczmy się i my wraz z nim, a nie obok niego.
"Uśmiech niebios" Bena Bennetta spodobał mi się już od pierwszej strony. Mimo że całość przypomina lekką i ładną wręcz bajkę, nie przeszkadza mi to zupełnie, wręcz przeciwnie, utwierdza mnie w przekonaniu, iż od czasu do czasu warto sięgać po tego typu utwory, by choć na chwilę oderwać się od codzienności, zatracić w marzeniach i trochę głębiej pomyśleć o kruchości ludzkiego istnienia. Podsumowując, spędzić przyjemnie czas. Polecam miłośnikom romantycznych i niecodziennych historii miłosnych, niewielkich objętościowo książeczek, ale tez nie tylko.
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Świat Książki.
ciekawie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńI do tego recenzja zachęca, dlatego jak znajdę to chętnie sięgnę:)
tytuł mam na oku :)
OdpowiedzUsuńwięc pewnie sięgnę po książkę :)
czytałam - mnie tez się podobała, jest mądra i ciepła.
OdpowiedzUsuńNie pogardziłabym tą książką :)
OdpowiedzUsuńTo nie dla mnie. Sporo mam podobnych książek na liście, więc nie będę przesadzać z kolejną:/
OdpowiedzUsuńLato to idealna pora na tego typu książki i mam nieodparte wrażenie, że prędzej czy później będę musiała ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńI teraz pluję sobie w brodę, że mając okazję nie wybrałam właśnie tej książki do recenzji. No nic, przy najbliższej wizycie w księgarni rozejrzę się za tą książką gdyż zapowiada się bardzo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńJa odczuwam trochę niechęć do takich właśnie "słodkich bajek", ale czasami takie lektury są naprawdę przyjemne i potrzebne - temu nie zaprzeczę. Jak będę miała jakieś chwile zwątpienia, to wtedy sięgnę po tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńMoże się skuszę.
OdpowiedzUsuńJak już wspominałam na którymś blogu,okładka książki przypomina mi okladkę powieści "Z tęsknoty za Judy" :)
OdpowiedzUsuńA książka w sam raz dla mnie :)
"Uśmiech niebios" wydaje się ciepłą i lekką lekturą, idealną na wakacyjne popołudnie... :-)
OdpowiedzUsuńSięgając po tę książkę liczyłam na coś lekkiego i przyjemnego, no i na szczęście się nie zawiodłam ;)
OdpowiedzUsuń