Liczba stron: 144.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Rozpoczęcie lektury: 01.09.2012.
Zakończenie lektury: 01.09.2012.
Moja ocena: 5/10.
"Wokini" to książka napisana przez dwóch bliskich przyjaciół - znanego na całym świecie pisarza Nicholasa Sparksa i aktywistę indiańskiego, wykładowcę technik psychoterapeutycznych, który niegdyś cieszył się dużą popularnością w świecie sportu, Billy'ego Millsa. Mają rację ci, którzy twierdzą, że ta cieniutka powieść znacznie odbiega od pozostałych Sparksa. Właściwie to nie powinno się ich ze sobą porównywać, bo są tak różne, a przede wszystkim - mają inne cele. "Wokini" bowiem to pewnego rodzaju poradnik życiowy. Na moje oko Mills był odpowiedzialny za sformułowanie problemów poruszanych w utworze, a Sparks ubrał je, tworząc indiańską opowiastkę, by nie odstraszyć czytelnika iście suchymi regułkami, jakie większość poradników zawiera.
Kluczowym pojęciem, któremu przyglądają się autorzy książki, jest szczęście. Za pośrednictwem przygód głównego bohatera, kilkunastoletniego Davida cierpiącego po śmierci siostry, który pewnego dnia, ot tak, stwierdza, że chciałby być szczęśliwy, Mills i Sparks próbują znaleźć odpowiedź na bardzo trudne pytanie, a mianowicie czym jest szczęście. David otrzymuje w prezencie od ojca tajemniczy zwój z siedmioma ręcznie malowanymi rysunkami. Aby odpowiednio zinterpretować każdy z nich i zrozumieć samego siebie, chłopiec wyrusza w podróż, która pozwoli mu zajrzeć w głąb ludzkiego umysłu, ludzkiego zachowania, po prostu ludzkiego życia. Życia, które rzadko kiedy jest idealne, ale pomimo wszelkich wad i przeciwności losu człowiek ma możliwość radowania się nim, a co za tym idzie, bycia szczęśliwym.
Każdy rozdział "Wokini" odpowiada jednej z siedmiu lekcji życiowych, w jakich uczestniczy główny bohater. Każda taka lekcja natomiast kończy się wypunktowaniem najważniejszych myśli w niej zawartych i wskazówek dla czytelnika. Są to na przykład takie kwestie, jak: znaczenie szczęścia, dlaczego nie należy poddawać się rozpaczy, ćwiczenie medytacji czy cielesne i duchowe aspekty szczęścia. Autorzy książki zapewniają, że jest ona prosta i łatwa w czytaniu. Zgadzam się. Jest też skuteczna. Tego już niestety nie wiem. I wątpię, że kiedykolwiek się tego dowiem. Nie należę do osób bardzo cierpliwych i wytrwałych, a tego wymaga dążenie do szczęścia według właśnie tego poradnika. Na dodatek - jestem pesymistką.
Kiedy tak brnęłam przez pierwszą połowę lektury, nawet całkiem przychylnie odbierałam jej treść i gdzieś tam w moim umyśle zagnieździły się zalążki chęci znalezienia takiego prawdziwego, pełnego szczęścia. Idąc jednak dalej, mój zapał stopniowo przygasał. Po tak ogólnych formułkach typu "szczęście to uczucie, które pochodzi z wnętrza człowieka i tylko on dam decyduje o swoim szczęściu"*, "szczęścia trzeba się nauczyć"** czy "szczęścia trzeba pragnąć"*** przyszła pora na kolejne zasady i wskazówki. Zabawne było to, że z każdą stroną ich ilość się powiększała. Dowiedziałam się, że aby być szczęśliwym, trzeba nie tylko chcieć tego szczęścia i dzielić się nim z innymi, ale też medytować. I to trzy razy dziennie, powtarzając sobie na głos, że jest się wyjątkową osobą, i rozmyślając o rzeczach sprawiających radość. Jeszcze trudniej dla mnie zrobiło się przy punkcie traktującym o tym, by na życie i przyszłość patrzeć z optymizmem i nadzieją. Natomiast zupełnie absurdalny wydał mi się pomysł brzmiący "każdy dzień przeżyj tak, jakby to miał być twój ostatni dzień"****. Być może ma na to wpływa moje pesymistyczne myślenie, ale dla mnie ostatni dzień mojego życia byłby dniem pełnym szaleństw i radości, spędzony wśród osób, które są mi bliskie, i rzeczy, które uwielbiam robić. Logicznie więc rzecz biorąc, postępując tak codziennie, stałabym się leniem bez pracy, którego interesowałoby tylko to, jak wykorzystać każdą chwilę dnia - na zabawach i spełnianiu marzeń, co oczywiście nie zawsze byłoby wykonalne.
Tymczasem Mills i Sparks nie zwracają uwagi na tak przyziemne sprawy, jak praca czy nauka, które są ważnymi obowiązkami każdego człowieka, i które zajmują wiele czasu. Dla nich szczęśliwy dzień to taki, w którym należy podziwiać piękno przyrody, kochać bliskich i dziękować Bogu za to, co zostało człowiekowi dane. "Wokini" to opowieść zbyt piękna, by była prawdziwa. Porady autorów mające doprowadzić czytelnika do szczęścia są na przemian łatwe i trudne, banalne i oryginalne, czasem wykluczają się wzajemnie albo są wręcz niemożliwe do wykonania. Uprzedzam - nauka najważniejszych zasad organizacji ludzkiego życia w celu uczynienia je szczęśliwym trwa prawie rok! Do końca życia jednak człowiek będzie zmuszony myśleć o tym, do czego dążył i dąży nadal. To nieustanna praca nad samym sobą. Jak już wspomniałam wcześniej, nie dla mnie, ale z wielką chęcią przyjrzałabym się bliżej niektórym radom Billy'ego Millsa i Nicholasa Sparksa. By od czasu do czasu poprawić sobie samopoczucie, dowartościować siebie i wszystko to, co mnie otacza. Osiągnąć taki wewnętrzny spokój. Myślę, że coś takiego jest możliwe, dlatego kilka myśli z tej książeczki sobie zapisałam, a nawet zapamiętałam.
Przeczytać można, czemu nie? "Wokini" ma niecałe sto pięćdziesiąt stron i lektura tego utworu dużo czasu nie zajmuje. Jednym się spodoba, drugim nie bardzo. Uważam, że przychylniej zostanie on odebrany przez optymistów, osoby szukające swego miejsca w świecie, zagubione, zmęczone, smutne i nie tak szczęśliwe, jak by tego chciały. Nie mówię, że ów poradnik ma stać się dla kogoś poradnikiem na śmierć i życie, ale może odblokować on pozytywne myślenie i wywołać uśmiech na twarzy czytelnika za pomocą wybranych fragmentów.
*s.54
**s.54
***s.55
****s.97
Zamierzam wszystko przeczytać gdzie widnieje "Nicholas Sparks" ;)
OdpowiedzUsuńchyba raczej sobie podaruję tę książkę...
OdpowiedzUsuńchoć z drugiej strony powinnam ją przeczytać... zobowiązałam się zapoznać ze wszystkimi tytułami tego autora...
ehhh ;]
O chyba nic nie stracę, jeśli po tę książkę nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńNie dość, że "poradnik życiowy" to jeszcze spłodzony przez gościa, który zajmuje się masową produkcją - imo - łzawo-mdłej pisaniny? Oj, dziękuję, postoję, lektura zdecydowanie nie dla mnie ^^ Uśmiech by zapewne wywołała, ale raczej nie o takie uśmiechy autorom chodziło :3
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tą recenzją :) koniecznie poszukam w bibliotece :)
OdpowiedzUsuńJa spasuję. Śmierdzi mi to nudnym, przesadnie egzaltowanym i pseudo-refleksyjno-życiowym czytadłem mimo wszystko. Fanką Sparksa nie jestem i raczej już nią nie zostanę. Poza tym nasunęła mi się myśl, której nie mogę się oprzeć, że niejaki Mills chce wykorzystać sukces i sławę przyjaciela, by samemu "zaistnieć" jako pisarz...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie pamiętam szczegółów z pozycji "Trzy tygodnie z moim bratem", bo Sparks z całą pewnością wspomniał w niej o karierze sportowej Millsa, przyjaźni i współpracy z nim - przynajmniej wiedziałabym teraz, jak to dokładnie wyglądało z tworzeniem "Wokini". Ci powiem, że coś w tych Twoich rozmyślaniach jest - przesada na pewno; odniosłam wrażenie, że przez całe życie nie mogłabym myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, by pilnować się i robić wszystko, by osiągnąć szczęście. No cóż, każdy ma inny pogląd na swoje życie, a co za tym idzie, także to słynne szczęście ;).
UsuńChętnie przeczytam, chociażby z ciekawości, jakie życiowe porady oferują ci panowie :)
OdpowiedzUsuńSparks to jeden z moich ulubionych pisarzy, więc na pewno przeczytam:)
OdpowiedzUsuń