niedziela, 21 października 2012

"Śmierć na Manhattanie" - Jeffery Deaver

Wydawnictwo: C&T, 2010.
Liczba stron: 240.
Rozpoczęcie lektury: 17.10.2012.
Zakończenie lektury: 18.10.2012.
Moja ocena: 5/10.

Jeffery Deaver to wielokrotnie nagradzany amerykański autor thrillerów psychologicznych. Z wykształcenia dziennikarz i prawnik, od 1990 roku całkowicie poświęcił się pisarstwu. Do tej pory napisał około trzydziestu powieści, z czego trzy doczekały się adaptacji filmowych. Światową sławę przyniósł mu "Kolekcjoner kości".

"Śmierć na Manhattanie" to pierwsza część trylogii o sensacyjnych perypetiach Rune, dwudziestolatki o urodzie Audrey Hepburn, nieco roztargnionej, której wszędzie pełno. Jest to także jeden z pierwszych utworów Deavera, pochodzący z 1988 roku, a właśnie w tym okresie pisarz rozpoczął swoją karierę literacką. Zabierając się więc za lekturę tej niewielkiej objętościowo powieści, postanowiłam, że przymknę oko na jej niedoskonałości, a tych można wypatrzyć rzeczywiście sporo. Ale mając za sobą jedną z nowszych książek autora, "Przydrożne krzyże", mogę śmiało stwierdzić, że jest on znakomitym przykładem twórcy, którego poziom pisarstwa nie stoi w miejscu, lecz ulega zmianie i to zdecydowanie na lepsze.

Rune to młoda kobieta, która nie potrafi zagrzać konkretnego miejsca na dłużej. Ciągle się przeprowadza, zmienia pracę i żyje w innym świecie, nadużywając swej wyobraźni i przenosząc się do krainy bajek, które tak bardzo lubi. Na chwilę obecną pracuje w wypożyczalni kaset video, nie zawsze jednak wywiązując się ze swoich obowiązków. Pewnego dnia, na polecenie przełożonego, musi udać się do jednego ze stałych klientów wypożyczalni, mającego już swoje lata pana Kelly'ego, po odbiór kasety. Po dotarciu do miejsca zamieszkania mężczyzny, Rune niemalże staje się świadkiem morderstwa dokonanego właśnie na jej starym znajomym. Sprawców nie udaje się namierzyć, a policja nie traktuje tego przestępstwa priorytetowo. Rune postanawia więc wziąć sprawy w swoje ręce, tym bardziej, że nie daje jej spokoju pewien fakt - pan Kelly w ciągu ostatniego miesiąca wypożyczył kilkanaście razy ten sam film, "Śmierć na Manhattanie". Może nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że ów film został nakręcony na podstawie prawdziwych wydarzeń, które miały miejsce w latach czterdziestych. Ukradziono wtedy milion dolarów, a ukrytego łupu nigdy nie odnaleziono. Dlaczego pan Kelly tak często przypominał sobie historię tego napadu? Czy był z nim w jakiś sposób powiązany i dlatego został zamordowany?

Deaver w "Śmierci na Manhattanie" nie grzeszy zaskakującym stylem pisarskim i wprowadzaniem trzymających w napięciu elementów fabuły. Wszelkie zasługujące na uwagę zwroty akcji są dość liczne, ale i banalne. Sama fabuła sprawia wrażenie kiepsko rozbudowanej pod tym względem, iż wszystko jest jakby wyłożone na tacy. Autor nie poświęca zbyt dużo miejsca poszczególnym bohaterom i ich historiom, akcja toczy się szybko i nie ma czasu na zastanawianie się nad czymkolwiek. W tekście można znaleźć mnóstwo niedopracowanych opisów przebiegu zdarzeń, przez co powieść staje się mało wiarygodna. Dla przykładu, bohaterowie - nawet czarne charaktery - łatwo wdają się w dyskusje i pogawędki z przyszłymi ofiarami, zwierzając się ze swych działań, co zapewne ma na celu wyjaśnienie czytelnikowi, co, jak i dlaczego. Niby zawodowi zabójcy, ale jak przyjdzie co do czego, to wykazują się rażącą w oczy bezmyślnością, pozwalając niedostatecznie uwięzionej Rune po prostu uciec.

Jak na swoje gabaryty, książka, nie da się ukryć, jest nieźle zakręcona. Podobnie zresztą jak głównie bohaterka, która jakoś tak nie do końca, moim zdaniem, wpasowała się w sensacyjny klimat. Odniosłam wrażenie, że swoim roztargnieniem, roztrzepaniem i beztroskim podejściem do życia, uczyniła "Śmierć na Manhattanie" niezbyt poważnym utworem. Jej dziwaczna wyobraźnia i podejście do związków z mężczyznami niejednokrotnie działały mi na nerwy. Ponadto, jak na moje oko, Rune została wyposażona w przesadnie wyeksponowany zmysł detektywistyczny - jej wszelkie domysły i nie zawsze rozważne postępowanie zbyt łatwo i szybko przychodziły i równie łatwo unikała ona niebezpieczeństwa.

Spodobał mi się natomiast wątek, niezbyt wyszukany wprawdzie, napadu na bank sprzed lat i próby odnalezienia skradzionego miliona dolarów. Tak naprawdę, do samego końca powieści czytelnik nie wie, ile w tej całej historii jest prawdy, a ile fikcji, przez co ciekawość nie opuszcza jego umysłu. Poza tym całkiem fajnie było w trakcie czytania tej pozycji Deavera znaleźć się w klimatycznych latach osiemdziesiątych, choć myślałam, że będą one dużo wyraźniej zaakcentowane, nie tylko poprzez popularność, jaką cieszyły się w tamtych czasach kasety video i ich wypożyczalnie.

"Śmierć na Manhattanie" z całą pewnością nie należy do wybitnej literatury kryminalnej, ale też nie jest najgorsza. Jej największym plusem bez wątpienia jest sam pomysł na fabułę, który mógł zostać dużo lepiej i obszerniej opracowany, i szybkie tempo akcji, przez co powieść czyta się wręcz ekspresowo. Nudzić się nie można, ale za to kłują w oczy wymienione już wcześniej niedoskonałości, poprzez które bardzo wymagający i wnikliwy czytelnik może zwyczajnie rzucić tę książkę w kąt, nie docierając nawet do jej połowy. Czy kiedykolwiek sięgnę po pozostałe części trylogii Rune? Być może. Za to na pewno przyjrzę się bliżej pozostałym i nowszym utworom Jeffery'ego Deavera, bo jestem świadoma tego, iż jest on naprawdę świetnym twórcą thrillerów.

Książka przeczytana w ramach październikowej edycji Wyzwania Rocznikowego.

7 komentarzy:

  1. Nie znam twórczości Deavera, ale dużo o niej słyszałam. Postaram się sięgnąć po nowsze powieści, bo "Śmierć na Manhattanie" chyba nie jest dobra na początek. Nie chciałabym zrazić się do tego pisarza skoro jest dobry. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Deavera, zwłaszczy cykl z Lincolnem Rhymem. "Przydrożne krzyże", o których wspominasz, też czytałam i był to naprawdę niezły thriller. Myślę, że można mu wybaczyć, że "Śmierć na Manhattanie" nie jest szczególnie dobra, autor się przecież rozkręcił :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zatem jednym słowem... odpuszczam.
    Zupełnie nie zainteresowała mnie ta książka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno temu kupiłem dwie książki Deavera (Konflikt interesów oraz Panieński grób), ale do dziś ich nie przeczytałem (to już ponad 8 lat!). Właśnie z obawy, że to nie będzie nic specjalnego, choć cytaty z recenzji na tyłach książek są bardzo zachęcające. Trzeba będzie kiedyś to sprawdzić na własnej skórze ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Okładka jest OKROPNA! No i widzę, że powieść też nie lepsza...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ostatnio jakoś stronię od kryminałów, gdyż kilka razy trafiłam na tak potwornie nudne kryminalne powieści, iż zraziłam się do tego gatunku okropnie. Zdecydowanie wolę mocniejszą prozę, lub dla odmiany ciepłą, obyczajową.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...