Tłumacz: Katarzyna Agnieszka Dyrek.
Wydawnictwo: Filia, 2014.
Liczba stron: 424.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 08.07.2014.
Zakończenie lektury: 09.07.2014.
Moja ocena: 7/10.
"Dziesięć płytkich oddechów" autorstwa kanadyjskiej pisarki, Kathleen A. Tucker, jest powieścią otwierającą serię o tym samym tytule, w skład której wchodzą obecnie cztery utwory. Historia Kacey Cleary na pierwszy rzut oka wydaje się typową, idealnie wpasowującą się w schemat charakterystyczny dla książek z niebywale popularnego nurtu new adult - jest piękna dziewczyna z bolesną przeszłością, jest przystojny chłopak skrywający pewną tajemnicę, której wyjście na jaw może nieźle namieszać w życiu bohaterów, jest więc romans i jest cierpienie. Ale Tucker zadbała przede wszystkim o emocjonalną i psychologiczną stronę opowieści, skreślając ją w ten sposób z listy bezwartościowych i słodkich do bólu romansów młodzieżowych, w których na pierwszy plan wysuwają się zachwyty nad płcią przeciwną i seks. W "Dziesięciu płytkich oddechach", mimo że wątek romantyczny się w nich pojawia, uwagę czytelnika przyciągają głównie myśli i zachowanie Kacey borykającej się z zespołem stresu pourazowego, które zostały przedstawione w sposób realistyczny i dotkliwie raniący serce i duszę odbiorcy.
Kacey ma dwadzieścia lat, piętnastoletnią siostrę, Livie, i przytłaczający bagaż nieprzyjemnych, smutnych doświadczeń. Cztery lata temu uczestniczyła w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę, w którym zginęli jej rodzice, chłopak i najbliższa przyjaciółka. Od tamtej pory jest nieufna, unika bliskości drugiego człowieka, a żeby choć na chwilę zapomnieć o bólu związanym ze stratą i nienawiści żywionej do pijanego kierowcy, oddaje się wysiłkowi fizycznemu na siłowni. Kolejne niemiłe doświadczenie sprawia, że wraz z siostrą decyduje się na ucieczkę z domu wujostwa - z Michigan na Florydę, do Miami. To tutaj właśnie na drodze Kacey staje pewnego dnia dwudziestopięcioletni Trent Emerson, dla którego dziewczyna już po pierwszym spotkaniu traci głowę. Ale czy znajdzie w sobie tyle siły, odwagi i samozaparcia, by oddać mu również swoje serce?
Trent. Przyznam szczerze, że troszeczkę ubolewałam nad faktem, iż autorka uczyniła z niego mega przystojnego, seksownego, pięknego wręcz młodego mężczyznę, na widok którego Kacey za każdym razem zapomina języka w gębie, zapiera jej dech w piersiach i - co po parokrotnym zasygnalizowaniu stało się jej cechą charakterystyczną - miękną jej kolana. Tak wykreowana postać aż prosi się o banalnie brzmiący romans, którego wizja w trakcie lektury przeszła i przez moją myśl, na szczęście Tucker wyprowadziła mnie z błędu, serwując historię bardziej dramatyczną niż przypominającą harlequin dla młodzieży. Żeby Trent nie był chodzącym ideałem, zaopatrzyła go w owianą tajemnicą przeszłość. To, że skrywa on jakiś sekret - i to zapewne poważny, istotny - widać na pierwszy rzut oka, dlatego zdziwiło mnie niedowierzanie Kacey, kiedy się o tym dowiedziała. Oboje przeżywają ciężkie chwile, bo muszą nauczyć się nowego życia u boku ukochanej osoby, co nie jest rzeczą łatwą do wykonania, gdy nad ich myślami i uczuciami krążą demony przeszłości. Po nieszczęśliwym wypadku, po którym przez dobre dwa lata dochodziła do zdrowia fizycznego, Kacey stała się dziewczyną trudną i sprawiającą kłopoty. Bryłą lodu. Chmurą burzową. Unikała ludzi, uważając, że przywiązanie się do nich ponownie zaprowadzi ją do cierpienia. I jej przypadek pozwala na zgodzenie się z jej tokiem rozumowania. Ale po przeprowadzce do Miami pewnie rzeczy zaczynają się zmieniać. Bohaterka poznaje chłopaka, w którym mogłaby się zakochać, barmankę-striptizerkę, Storm, dzięki której podejmuje dobrze płatną pracę, jej pięcioletnią córeczkę, Mię, która szybko zdobywa serce Livie, oraz paru innych ludzi, przed którymi stara się chronić i którzy powoli, ale skutecznie wkradają się pod jej budowany przez lata pancerz chłodu i dystansu. Kacey każdego dnia na nowo uczy się miłości i przyjaźni, dopuszczając do siebie - zarówno fizycznie, jak i psychicznie - osoby godne zaufania, strach i troskę o ich bezpieczeństwo, a także uświadamiając sobie siłę własnego zaburzenia lękowego, nad zwalczeniem którego można popracować inaczej niż poprzez zamykanie się na otaczający świat oraz duszenie w sobie żalu i wrogości.
Pierwszoosobowa narracja "Dziesięciu płytkich oddechów" uwypukla wewnętrzną walkę emocjonalną głównej bohaterki, sprawia, że czytelnik doskonale ją rozumie, współczuje jej i kibicuje z całego serducha. I nie tylko jej, muszę dodać. Zasługuje na to przecież Trent, zasługuje także Storm, samotna matka, do której niespodziewanie uśmiecha się szczęście. Mimo że bohaterowie książki Tucker zmagają się z różnego rodzaju problemami i nie mogą pochwalić się beztroskimi i bezbolesnymi historiami dotyczącymi ich życia, przyciągają uwagę odbiorcy. Szkoda więc, że pisarka czasami jakby zapominała o tych drugoplanowych postaciach na rzecz rozterek Kacey i Trenta - bywało, że w kilku następujących po sobie rozdziałach powieści istnieli tylko oni dwoje - i nie rozbudowała bardziej wątków z niektórymi z nich, na przykład Storm, której przeszłość streściła w kilkunastu zdaniach. Nie pogniewałabym się, gdyby z tego właśnie powodu utwór stał się nieco dłuższy, gdyż i tak czyta się go szybko i z dużym zainteresowaniem. Nie brakuje w nim zabawnych sytuacji i rozmówek rozluźniających na ogół przepełnioną smutkiem atmosferę, nie brakuje też spięć i konfliktów oraz zaskoczeń wynikających z przebiegu fabuły. Ach, i nie mogę nie wspomnieć o cudownej okładce książki - cieszę się, że wydawnictwo Filia zdecydowało się zachować jej oryginalny wzór. Tych, którzy uważają podobnie - a wierzę, że jest wiele takich osób - zachęcam do zapoznania się z urzekającym portfolio autorki okładkowej fotografii, Eleny Kalis, które z łatwością można namierzyć w sieci.
K.A. Tucker stworzyła powieść wcale nie płytką jak tytułowe oddechy, lecz ciekawą, skłaniającą do refleksji i poruszającą. Dobitnie uświadamiającą, jak tragiczne mogą być skutki prowadzenia pojazdu pod wpływem alkoholu, jak bolesna może być strata najbliższych i trauma po niej następująca. "Dziesięć płytkich oddechów" traktuje o miłości, uczuciu silniejszym od wszystkiego, przebaczeniu, zrozumieniu i poświęceniu dla drugiego człowieka. O rozwijaniu skrzydeł, kiedy są one na tyle ciężkie od wody, że wydaje się, iż nie ma szans na powtórne wzbicie się w powietrze i odetchnięcie pełną piersią. Z racji tego, iż pierwsza część serii kanadyjskiej pisarki przypadła mi do gustu, chętnie przeczytam kolejną - "Jedno małe kłamstwo" - tym razem z Livie Cleary w roli głównej. Czekam więc na jej polskie wydanie, które ukaże się już za niecały miesiąc.
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Filia.
Recenzja napisana dla portalu IRKA.
Psychologiczno-emocjonalny new adult - takiej mieszanki jeszcze nie spotkałam. Muszę koniecznie ją poznać ;)
OdpowiedzUsuńTa książka jest dla mnie genialna, niecierpliwie czekam na kolejne tomy, a Filię niezwykle cenię za wyszukiwanie takich perełek ;) Wszak w NA trudno o naprawdę ciekawe pozycje.
OdpowiedzUsuńPrzez takie książki (i takie teksty na temat takich książek) moja lista "do przeczytania" nigdy się nie kończy :)
OdpowiedzUsuń