wtorek, 29 stycznia 2013

"36. tydzień" - Sofie Sarenbrant

Tytuł oryginału: "Vecka 36".
Tłumacz: Teresa Jaśkowska.
Wydawnictwo: Czarna Owca, 2012.
Liczba stron: 296.
Rozpoczęcie lektury: 17.01.2013.
Zakończenie lektury: 17.01.2013.
Moja ocena: 4/10.

Anna Brita "Sofie" Sarenbrant to szwedzka pisarka, dziennikarka, blogerka i fotograf. Pisała felietony dla magazynu "Amelia". W 2010 roku zadebiutowała thrillerem "36. tydzień", który szybko zdobył popularność w wielu krajach europejskich. Powieść ta otwiera cykl, którego akcja toczy się w nadmorskiej miejscowości Brantevik. Jak dotąd, w Polsce ukazały się dwa kryminały tej autorki, a ona sama aktualnie pracuje nad czwartym.

Do tej pory Czarna Seria kojarzyła mi się bardzo pozytywnie, ale "36. tydzień" sprawił, że moja opinia na jej temat została nieco zachwiana. Nie zgodzę się z opisem książki informującym, że jest to przerażający thriller. Bo mnie on nie przeraził. Ani nie zaskoczył czymś nowym. Pomysł na jego fabułę powstał, jak sama pisarka twierdzi, kiedy ona sama była w ciąży i pragnęła, aby z jej dzieckiem wszystko było w jak najlepszym porządku. Trzeba przyznać, że wyobraźnia Sarenbrant w błogosławionym stanie podsuwała jej naprawdę szalone koncepcje. Ale czy sama wyobraźnia wystarczy, by powieść była dobra? Niestety nie.

Brantevik, mała wioska rybacka. Dwa zaprzyjaźnione małżeństwa spędzają razem urlop. Johanna i Agnes, wieloletnie przyjaciółki, spodziewają się dzieci - Johanna pierwszego, a Agnes drugiego. Dla Agnes ciąża to okres pełen niepokoju, stresu i sprzeczek z mężem. Ich kłótnie stają się coraz bardziej wyraziste. Aby rozładować ciągle napiętą atmosferę, cała czwórka wybiera się pewnego wieczoru do miejscowego pubu na karaoke. Nie jest to jednak udany wypad. Mąż Agnes upija się, a ona sama postanawia wrócić do pensjonatu wypoczynkowego. Nazajutrz rano okazuje się, że kobieta zniknęła. Jej zaginięciem zaczynają interesować się media oraz policja, wysuwając swoje pierwsze podejrzenia w kierunku Tobbego, męża Agnes. Czy to on z jakiegoś powodu porwał własną żonę? A może Agnes uciekła od rodziny, mając dość nieprzyjemnej atmosfery w niej panującej? Sprawa nabiera tempa, gdy wkrótce zostaje znalezione ciało niezidentyfikowanej kobiety...

Zacznę może od tego, że na pierwszy rzut oka widać, iż "36. tydzień" to debiut literacki Sarenbrant. Wystarczy spojrzeć na język, jakim się ona posługuje - prosty, wręcz banalny i chaotyczny. W tekście występuje dużo powtórzeń, co jest zupełnie niepotrzebne. Wszystko dzieje się bardzo szybko, bo autorka nie potrafi zainteresować czytelnika żadnymi wątkami pobocznymi, nawet o tym głównym - zniknięciu Agnes - pisze krótko, niedokładnie, stwierdzając po prostu suche fakty. Odbiorca otrzymuje zaledwie strzępy informacji na określone tematy, na dodatek może łatwo się pogubić w bałaganie dotyczącym technicznej strony utworu. Zdania budowane są w sposób mało przemyślany, jakby w roztargnieniu; w jednej chwili ktoś rozmyśla o śledztwie, a w drugiej można się już dowiedzieć, co bohaterowie jedzą na obiad. Bardzo często następuje też zbyt nagła zmiana osoby, której poświęcone są myśli i dialogi, przez co naprawdę można nieźle się w tym wszystkim zaplątać.

Kolejna sprawa to sama fabuła książki. Uważam, że pisarka nie popisała się olbrzymią kreatywnością, choć mogła to uczynić, bo pomysł miała jako tako ciekawy. Z motywem porwania kobiety ciężarnej spotkałam się jednak już wcześniej kilkakrotnie. Wprawdzie nie w literaturze, ale w filmie. W tej chwili na myśli przychodzi mi "Płacz w ciemności", mało znany film, do którego jednak "36. tydzień" wydaje mi się bardzo podobny. Co wręcz razi w oczy, to perfidne zbiegi okoliczności pojawiające się w powieści. Nie mogę się powstrzymać, aby nie przytoczyć dwóch z nich, po lekturze których miałam ochotę roześmiać się w głos. A mianowicie - pierwszy to moment, w którym pewna staruszka słyszy dziwnie podejrzany pisk opon pod oknem własnego domu, po czym wygląda przez okno i zapisuje numer rejestracyjny tego tajemniczego auta - ot, tak, na wszelki wypadek, a co tam! Oczywiście, jak można się domyślić, postąpiła bardzo rozważnie! Drugi zbieg okoliczności natomiast to niezwykle szczęśliwe poślizgnięcie się Johanny i jej upadek akurat na kawałek materiału z sukienki zaginionej Agnes. Brzmi trochę tandetnie, nieprawdaż?

Z pozytywnych elementów thrillera Sarenbrant wymieniłabym kreacje kilku bohaterów - czy to policjanta prowadzącego dochodzenie, czy Johannę i jej męża, fakt, że książka na swój pokręcony sposób nie pozwala na oderwanie się od niej, a także w miarę możliwe zakończenie, w dodatku otwarte, które kusi, aby sięgnąć po kontynuację historii Agnes i jej przyjaciół.

Nie da się przejść obok "36. tygodnia" zupełnie obojętnie - zahacza on przecież o dość poruszający temat związany z okrucieństwem względem ciężarnych kobiet i ich rodzin, a więc wywołuje przykre emocje niedowierzania i złości. Spodziewałam się po nim jednak czegoś więcej, czegoś szokującego i wstrząsającego, jak na prawdziwy thriller przystało. Sofie Sarenbrant już jest porównywana do słynnej Camilli Läckberg, ale póki co, mogę tylko stwierdzić, że do poziomu tej drugiej pisarki jest jej jeszcze bardzo, bardzo daleko. Na półce czeka na mnie druga część niefortunnych przygód z Branteviku i bardziej jestem ciekawa tego, czy autorka poprawiła swój styl aniżeli samej treści utworu. Oby tylko nie było pod tym względem gorzej.

9 komentarzy:

  1. Czytałam i choć nie byłam powalona jakością tej książki to nie uważam, by była zła. Druga część też czeka u mnie w kolejce - zobaczymy czy będzie lepiej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam ją na półce, ciekawe czy odniosę podobne spostrzeżenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam, koszmar i jeszcze to porównanie do Lackberg to jakby porównać The Rolling Stones do Honey! Drugiej części nie mam zamiaru czytać. Niestety stwierdzam, że na fali popularności skandynawskich kryminałów zaczęli się pojawiać coraz to nowi autorzy, w Polsce co najmniej trzy wydawnictwa już mają takowych, a poziom z roku na rok coraz niższy. Czytam Czarna serię, Lackberg, Marklund, Edwardsona, Nessera i to są autorzy których uwielbiam, bo nawet ich słabsze książki są niestety lepsze od wielu obecnie wydawanych.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja miałam od jakiegoś czasu ochotę na tę książkę, teraz sie zastanowię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem trzeba uważnie dobierać powieści, które chce się przeczytać. Sam zauważyłem, że jeśli chodzi o skandynawskich autorów bywa z nimi różnie i można czasem bardzo się zawieść. Nie skreślajmy jednak wszystkich autorów. Za moimi przedmówczyniami każdy autor powinien mieć swoje pięć minut. Świetna recenzja mimo słabej fabuły. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda, że ta powieść nie jest zbyt dobra, bo miałam ochotę ją przeczytać. Okładka jest po prostu cudowna i to pewnie ona mnie tak zachęciła :P Te zbiegi okoliczności rzeczywiście bardzo nierealne i tandetne.

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż, tym razem chyba spasuję, a niestety powiem szczerze, że byłam zachęcona. Po drugie to moje klimaty, więc tym bardziej żałuję, że książka okazała się być tak kiepska.

    OdpowiedzUsuń
  8. Książka czeka na półce na swoją kolej:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam wypożyczoną tą książkę, troszkę opadł mój entuzjazm, ale ciekawe czy będę miała podobne zdanie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...