Tłumacz: Berenika Janczarska.
Wydawnictwo: Czarna Owca, 2014.
Liczba stron: 372.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Rozpoczęcie lektury: 15.07.2014.
Zakończenie lektury: 18.07.2014.
Moja ocena: 7/10.
Do dnia, w którym "Sieroce pociągi" amerykańskiej pisarki, Christiny Baker Kline, pojawiły się na polskim rynku wydawniczym, nie miałam pojęcia, że zjawisko, którego tematykę porusza w swej powieści autorka, istniało naprawdę. Moje pierwsze skojarzenie z tytułowymi pociągami dotyczyło obozów koncentracyjnych z czasów II wojny światowej, do których przecież mnóstwo więźniów przewożono właśnie tym środkiem transportu. Tymczasem tutaj chodzi o coś zupełnie innego, mianowicie pewien etap w historii Stanów Zjednoczonych - akcję społeczną trwającą w latach 1854-1929, w ramach której ponad dwieście tysięcy osieroconych, porzuconych i bezdomnych dzieci przesiedlono ze wschodniego wybrzeża na Środkowy Zachód, gdzie miały one znaleźć nowe domy, zostać adoptowane. Baker Kline zainteresowała się powyższą akcją, zgłębiając tajniki kart historii rodziny jej męża. Materiały do swej powieści zbierała, przekopując biblioteki, muzea i archiwa, czytając setki wspomnień i świadectw pasażerów pociągów i biorąc udział w organizowanych przez nich zjazdach. Jestem pewna, że spotkania pisarki z ludźmi, którzy wiele lat temu musieli wsiąść do "sierocych pociągów", były przeżyciami wyjątkowymi i zapadającymi w pamięć. Nasączonymi całą gamą emocji. Sama bowiem lubię poznawać dawne czasy, ówczesne losy ludzkie, historie mające miejsce w odległej rzeczywistości; próbowałam nawet - wprawdzie tylko za pośrednictwem internetu - odszukać jakiekolwiek ślady po nieistniejącej już Hucie Szczerzeckiej, z której pochodzi moja babcia. Ekscytuje mnie to, a zarazem wywołuje dreszcze i przepełnia smutkiem. Miałam wielką nadzieję, że napisana przez Baker Kline opowieść również wprowadzi mnie w ów stan - zaciekawienia, niepokoju i wzruszenia jednocześnie. Zrobiła to, ale w mniejszym stopniu, niż oczekiwałam. Autorka miała szansę ukazać dramatyzm "sierocych pociągów" - przeprowadziła mnóstwo badań, poznała nawet kilkoro pasażerów tych pociągów, z których mogła wyciągnąć sporo informacji - ale nie do końca jej to wyszło. Przedstawiła temat pobieżnie. O tym, co działo się z przesiedlanymi dziećmi, można poczytać chociażby w internecie, a pisarka zaserwowała nam niewiele więcej szczegółów. Skupiła się za to na okresie poadopcyjnym wykreowanej przez siebie bohaterki. No ale może trochę przesadzam - jej książka to nie literatura faktu, lecz beletrystyka, a moje widzimisię zakrawa na co najmniej niezadowolenie. Przejdę więc teraz do oceny całokształtu fabuły, w którą, nie da się ukryć, zanurzałam się z dużym zainteresowaniem, czasem niedowierzaniem, troską i współczuciem.
Akcja powieści biegnie dwutorowo. Czytelnik na przemian poznaje bliżej krnąbrną nastolatkę, Molly Ayer, która od czasu utraty rodziców krążyła od jednej rodziny zastępczej do drugiej, a obecnie - w roku 2011 - mieszka z Diną i Ralphem w Spruce Harbor, w stanie Maine, oraz dziewięciojednoletnią Vivian Daly, samotną panią, której przeszłość jest ściśle powiązana z tytułem utworu Baker Kline. Drogi obu bohaterek krzyżują się, kiedy po dokonaniu kradzieży książki z biblioteki Molly trafia do domu Vivian, by odpracować karę, sprzątając jej strych. Strych kryjący w sobie niemalże nieskończone pokłady pamiątek pozwalających Vivian na snucie wspomnień z dawnych lat, kiedy to w 1929 roku, jako dziewięcioletnia Niamh Power, została sierotą, trafiła do Children's Aid, a stamtąd do "sierocego pociągu", który miał ją zawieźć do nowej, kochającej albo przynajmniej przyjacielskiej rodziny, na co dziewczynka miała nadzieję. Los jednak nie obszedł się z nią łaskawie...
Historia Vivian może się wydawać banalna - kilkakrotne adopcje, ciężka praca, szkoła, poczucie odrzucenia - ale mnie, jako osobie gustującej w dramatach rozgrywających się na przestrzeni lat, melodramatach zahaczających o miłość, wojnę, śmierć i tęsknotę, spodobała się. Niejednokrotnie było mi żal Niamh, wyobcowanej, niechcianej, traktowanej jak powietrze, wykorzystywanej do pomocy innym, ale najbardziej ubolewałam, rozpaczałam wręcz nad losem Luke'a Maynarda, innego dziecka z pociągu, który miał to nieszczęście trafić do ludzi uważających go za tylko i wyłącznie darmową siłę roboczą, którą często bez powodu należało chłostać i obrażać. Biedny Luke, kiedy wreszcie udało mu się wyjść na prostą, nie zdążył nacieszyć się wolnością, bo zgarnęła go wojna. Zarówno Vivian, jak i Molly, zostały przez autorkę nakreślone w podobny sposób, jeśli chodzi o ich charaktery, no i status sierot poszukujących bliskości i zrozumienia. Wyłapałam nawet z treści dwa fragmenty świadczące o tym, że myśli obu kobiet podążają tym samym torem. Pierwszy (o Niamh): "Takie dzieciństwo, gdy ma się świadomość, że nikt cię nie kocha, że nikt cię nie szuka, a ty sam nieustannie masz wrażenie, jakbyś wnętrze sklepu oglądał przez szybę, jest pożałowania godne. Czuję się o dekadę starsza, niż jestem w rzeczywistości. Wiem zbyt dużo - widziałam, jak z ludzi wychodzi to, co w nich najgorsze, gdy są najbardziej zdesperowani i samolubni, i ta wiedza sprawia, że staję się ostrożna. Więc uczę się udawać, uśmiechać i potakiwać, okazywać empatię, której nie odczuwam. Uczę się nie rzucać w oczy, wyglądać jak każdy, choć w środku jestem złamana"*. I drugi (o Molly): "Gdy Vivian opisuje, jak to jest być zdanym na łaskę obcych ludzi, Molly potrafi zrozumieć jej odczucia. Dobrze wie, jak to jest tłamsić swoją naturę, przybierać wymuszony uśmiech na twarzy, gdy wewnątrz czuje się tylko odrętwienie. Po krótkim czasie zatraca się umiejętność odczytywana własnych potrzeb. Pojawia się wdzięczność za każdy najdrobniejszy przejaw życzliwości, a potem, z wiekiem, rodzi się w człowieku podejrzliwość. <<Dlaczego ktoś miałby dla mnie coś zrobić, nie oczekując odpłaty? Zresztą rzadko się zdarza, żeby ktoś cokolwiek dla mnie robił>>. Częściej obserwuje się to, co w ludziach najgorsze; zauważa, że większość dorosłych kłamie, że ludzie z reguły troszczą się tylko o siebie. Że tobą interesują się tylko wówczas, gdy możesz się im do czegoś przydać. I tak właśnie kształtuje się twoja osobowość. Wiesz zbyt dużo, a ta wiedza rodzi nieufność. Stajesz się coraz bardziej bojaźliwa i sceptyczna. Wyrażanie emocji nie przychodzi już naturalnie, więc zaczynasz je udawać. Okazywać empatię, której wcale nie czujesz. Uczysz się niknąć w tłumie, wyglądać jak reszta, nawet jeśli od wewnątrz zżera cię rozpacz"**. W książce mało jest momentów radosnych, szczęśliwych, kipiących od pozytywnych emocji. Zabrakło mi w niej przyjaźni, o której zapewniają opisy "Sierocych pociągów", a która zapewne miała dotyczyć właśnie Vivian i Molly. Kontakty obu bohaterek sprowadzają się do krótkich, czasem sarkastycznych rozmów, snucia opowieści o ich niełatwym życiu, wspólnego milczenia i nieśmiałej pomocy w ostatecznym uporządkowaniu rodzinnych spraw. Przyjaźń między nimi może i rodzi się gdzieś głęboko w ich umysłach, ale nie zostało to dostateczne mocno zaakcentowane. Bohaterki nie należą do wylewnych osób, są powściągliwe w wyrażaniu uczuć i nietrudno się domyślić, dlaczego - życie przecież nauczyło je, by nie rzucać się z płaczem w ramiona każdej napotkanej osoby czy przyzwyczajać się do ludzi, których późniejsza strata może przynieść mnóstwo bólu i cierpienia.
Parę drobnych mankamentów (a raczej braków) utworu Christiny Baker Kline naświetliłam już we wcześniejszych akapitach niniejszej opinii, ale nie mogę nie zapomnieć o największym rozczarowaniu, czyli zakończeniu. Cała ta akcja z Vivian, komputerem i internetem w rolach głównych wydała mi się nie dość, że mało wiarygodna, to jeszcze napisana jakby w pośpiechu z powodu braku lepszego pomysłu autorki na happy end. Nagły finał niemalże zbił mnie z tropu, brutalnie przerywając poczucie mojego dotychczasowego zadowolenia wynikającego z lektury. Mimo słabych stron powieści warto jednak zwrócić na nią uwagę. Przede wszystkim ze względu na ciekawe tło historyczne, na które składa się zjawisko tytułowych pociągów (już samo uświadomienie czytelnikowi niemającemu pojęcia o tych wydarzeniach jest ogromnym plusem tej książki), poruszające losy Niamh Power znanej później jako Vivian Daly, a także tematykę wyobcowania i poszukiwania swego miejsca w świecie. Zarówno Vivian, jak i Molly starają się zrozumieć sens swego istnienia, poszukują pozytywnych akcentów w nieciekawym życiu, by uspokoić potargane przeszłością dusze, poszukują kogoś, kto zrozumiałby je jak nikt inny, bo przeżył to samo, co one, i doskonale wie, czym jest samotność, poczucie winy, strach przed jutrem i cierpienie. "Sieroce pociągi" to kawałek przyzwoitej literatury obyczajowej z domieszką historii i melodramatu, której lekturę zaliczam do udanych. Uważam, że potencjał pisarki nie został wykorzystany w pełni, dlatego jej utwór nie określiłabym mianem arcydzieła, ale dobrą powieścią jak najbardziej.
*s.150
**s.224-225
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.
To jedna z lepszych książek jakie ostatnio miałam okazje czytać. Fabuła zaintrygowała mnie na tyle, że nie zauważałam jakichkolwiek mankamentów, które wymieniają blogerzy (według mnie ich nie było).
OdpowiedzUsuńDobrze dla Ciebie - czytać niepozbawioną wad książkę :).
UsuńOstatnio wszędzie widuję recenzje tej powieści. :) Historia, na podstawie której powstała, jest tak ciekawa, że chciałoby się poznać jak najwięcej szczegółów. Przez tę twoją wzmiankę o literaturze faktu pomyślałam sobie, że w takiej sytuacji chyba rzeczywiście wolałabym reportaż. ;)
OdpowiedzUsuńJa również bardzo chętnie poczytałabym reportaże na ten temat!
UsuńJa też do niedawna nie miałam pojęcia o tym zjawisku, do czasu lektury "Przyzwoitki". Nie powiem, zszokowało mnie to trochę, a byłam pewna, że niewiele rzeczy jest mnie w stanie zadziwić:/
OdpowiedzUsuńDo książki nieszczególnie mnie ciągnie, słyszałam o niej różne opinie, ale dobrze się dzieje, że porusza tak mało znaną kwestię społeczno - historyczną:)
Przekonałaś mnie. Lubię gdy akcja ksiązek prowadzone są dwutorowo. I powtórzę po Tobie i po Karolinie- nie miałam pojęcia o tym zjawisku dopóki nie przeczytałam Twojej recenzji :-)
OdpowiedzUsuńMoje skojarzenia z tytułem były takie same jak u Ciebie i dopiero po przeczytaniu recenzji zrozumiałam, że chodzi o coś innego. Bardzo chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńKolejna dobra recenzja dotycząca tej książki, także koniecznie muszę ją przeczytać!
OdpowiedzUsuńPierwsza recenzja, która zwraca uwagę na to, czego i mnie zabrakło w tej książce. No i to zupełnie nieprzekonujące, wręcz śmieszne zakończenie z internetem w roli głównej...
OdpowiedzUsuń