Tłumacz: Joanna Urbańska.
Wydawnictwo: M, 2013.
Liczba stron: 274.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 09.08.2014.
Zakończenie lektury: 16.08.2014.
Moja ocena: 6/10.
Niedawna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego sprawiła, że odczułam potrzebę zagłębienia się w lekturze o tematyce wojennej. Mój wybór padł jednak na książkę poświęconą nie II wojnie światowej, lecz walkom o Lwów w latach 1918-1919 toczonym między Polakami a Ukraińcami, czyli "Orlęta Lwowskie" autorstwa Jenő Szentiványi'ego. Tytuł tej powieści odnosi się do miana, jakim określono dzieci i młodzież wchodzące w skład oddziałów ochotniczych walczących o miasto. Uczniowie szkół powszechnych, studenci, chłopcy i dziewczęta, którym nieobca była myśl Horacego, "dulce et decorum est pro patria mori" ("słodko i chwalebnie jest umrzeć za ojczyznę"), z wielkim zapałem i poczuciem obowiązku graniczącym z zaszczytem stawali w szranki z wrogiem, ocierali się o śmierć i dorastali szybciej, aniżeli ich rówieśnicy, którzy mieli to szczęście nie napotkać na swej drodze wojny.
Utwór węgierskiego pisarza skupia się na kilku młodocianych bohaterach wojennych, głównie na gimnazjaliście, Stanisławie Potockim, oraz jego rodzeństwie, Kazimierzu i Marii. Bitwa o Lwów rozpoczyna się 1 listopada 1918 roku i już pierwszego dnia Potoccy stają oko w oko z niebezpieczeństwami, jakie może nieść ze sobą tylko konflikt zbrojny. Wykazując się niebywałą dzielnością, pomagają rannym, dostarczają walczącym pożywienie, trzymają wartę w najistotniejszych miejscach i biorą udział w ćwiczeniach szturmowych, by nieco później po raz pierwszy wypalić z broni, być może nawet kogoś zabić. "Orlęta Lwowskie" to powieść pełna kontrastów i niełatwych do ogarnięcia obrazów. Obcowanie dzieci z bronią jest tutaj na porządku dziennym, podobnie jak typowa dla nich radość wynikająca z możliwości uczestniczenia w wojnie. Wojnie, która przez gimnazjalistów jest traktowana jako rozrywka, zabawa, ale jak najbardziej poważna, w której trzeba wziąć udział, by nie wyjść na tchórza. Niejeden śmieszny, a zarazem zahaczający o absurd fragment książki Szentiványi'ego - być może ten, w którym Staś i jego kolega ciągną losy (zapałki), rywalizując o porzucony karabin, podczas gdy tuż obok nich w najlepsze śmigają kule i granaty, a może ten o chłopięcych przechwałkach mających rozstrzygnąć, którego młodzieńca rana jest "lepsza", albo ten o postrzale w głowę uważanym przez małych bohaterów za ważną pamiątkę po wojnie, którą każdy z nich chciałby mieć - zadziwi bądź rozczuli czytelnika. Niemalże każdy dzień Stasia i jego przyjaciół obfituje w różnego rodzaju lekcje i obowiązki, pomiędzy którymi bardzo często nie ma miejsca na beztroski odpoczynek, sen, a nawet porządną kąpiel. Dzieci pomagają dorosłym odeprzeć atak Ukraińców, a ponadto uczęszczają do szkoły i imają się godnych pochwały zajęć, takich jak praca przy tworzeniu Gazety Lwowskiej czy pomoc medyczna poszkodowanym. "Żadna młodzież nie śpieszyła jeszcze do szkoły z tak osobliwym ekwipunkiem. Z książkami w rękach, karabinem na ramieniu i czterdziestoma sztukami ostrej amunicji w przytwierdzonej do paska ładownicy. Na dodatek w tak szalonym pośpiechu, jakby nie szła do szkoły, tylko z niej właśnie wracała"*.
"- Dlaczego wszystko niszczą, bez powodu, bez sensu?
Matka domyśliła się, co czuje chłopiec. Pogładziła go czule po włosach:
- To także ofiara poniesiona dla ojczyzny. Nowy świat zawsze powstaje na gruzach starego. Oni, sami o tym nie wiedząc, burzą po to, żebyśmy my mogli budować"**.
Przez całą lekturę odbiorca ma świadomość, że najmłodsi bohaterowie książki są dziećmi i mimo że wojna nakazuje im szybko dorosnąć, niemożliwe jest równie szybkie wyzbycie się przez nich dziecinnych zachowań i niewinnych myśli. Wszechogarniające zło, strach o skórę własną i najbliższych oraz nieustający wysiłek fizyczny sprawiają, że Orlęta czują się wyczerpane, ogarniają je wątpliwości, a także tęsknota na domem i rodzinnym ciepłem.
"- Oberwało nam się! Niedojrzały szczeniak! Czy to świniobicie było tego warte?...
Dla Drogoczyna było tego już za wiele. Usiadł na ławce przed strażnicą i zachlipał, dając upust łzom:
- Łajdak ze mnie. Przyznaję.
A przecież wcale nim nie był, lecz jedynie wyrośniętym gimnazjalistą z trzeciej klasy, którego pośród wojennego zgiełku ogarnęła niespodzianie tęsknota za czymś, co przywodziło mu na myśl rodzinny dom, i który - choć nie wolno mu było tego zrobić - zapomniał na kwadrans o tym, że jest teraz członkiem ochotniczego plutonu rezerwy..."***.
Dopiero trochę później zmiany zachodzące w tych nastoletnich śmiałkach są bardziej widoczne. Nic dziwnego - kilkumiesięczne oblężenie Lwowa, ciągłe zamartwianie się o rodziny rozsiane po różnych zakątkach miasta oraz obserwowanie macek śmierci oplatających braci i przyjaciół potęgują odporność na ból psychiczny i fizyczny, wytrwałość, silną wolę bohaterów i ich wiarę w to, że Lwów ostatecznie będzie miastem polskim. "W portierni przystanął mimochodem przed wiszącym na ścianie wyszczerbionym, zaćmionym lustrem. Z naprzeciwka patrzyła na niego twarz o błyszczących oczach i skórze poszarzałej od dymu. Ta sama co przedtem, a jednak inna... Lecz jakkolwiek by się w nią wpatrywał, nie mógł odkryć, co się w niej zmieniło. Nie wiedział, że z jej rysów znikły ostatnie resztki dziecięcej miękkości, gdyż w przeciągu ostatnich godzin na swój sposób nabrała męskiej dojrzałości"****.
Mimo że historia Orląt została napisana dość prostym językiem, w którym gdzieniegdzie można dostrzec ślady czasu zaprzeszłego w postaci takich zwrotów, jak "zebrali się byli", "był usnął", "stracił go był z oczu", "sądził był" i dawniej używane słowa, jak "najsampierw", nie czytało mi się jej łatwo i lekko. Myślę, że po prostu tematyka na to nie pozwoliła. Tematyka, która mimo wszystko pobudza wyobraźnię czytelnika i wymusza na nim okazanie zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych emocji. Jenő Szentiványi stworzył powieść, o której może i trudno napisać, do jakiego stopnia odpowiada faktom, ale przypominającą o jednym z ważniejszych wydarzeń z dziejów Polski i poruszającą kwestię, której obecność w dzisiejszych czasach byłoby dużo trudniej zaobserwować, mianowicie kwestię walki za ojczyznę. Broniąc miasto Lwów w latach 1918-1919, wiele osób przelało krew za Polskę. Wśród nich byli ludzie młodzi, którzy mieli być przyszłością narodu polskiego. Część przetrwała i mogła cieszyć się zwycięstwem, części się nie poszczęściło, choć dla niektórych poległych śmierć za ojczyznę była ogromnym zaszczytem, najwyższym, jaki mógł ich spotkać. Ciekawa lektura o odwadze, poświęceniu, przyjaźni i pomocy bliźnim. Nie jest to kompendium wiedzy historycznej, lecz poruszający dramat wojenny, w którym pierwsze skrzypce grają dzieci i wyznawane przez nie wartości. Wartości, które zostały nieodwracalnie zapisane na kartach historii naszego kraju.
*s.75
**s.74
***s.82
****s.105
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu M.
Recenzja napisana dla portalu IRKA.
Prosty język trochę mnie zniechęca do czytania, ale tematyka jak najbardziej w moim guście, więc możliwe, że przeczytam:)
OdpowiedzUsuńWprawdzie wolę wojnę, o ile w ogóle można to tak nazwać, mającą miejsce w bardziej współczesnych czasach, co nie oznacza, że nie zaciekawiła mnie tematyka tej książki. Jeśli tylko będę miała okazje, to po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńJa raczej odpuszczę :]
OdpowiedzUsuńPomimo takiej oceny, myślę, że warto sięgać po takie książki, w końcu opowiada o naszym dziedzictwie :)
OdpowiedzUsuń