poniedziałek, 12 marca 2012

"Pieśń imion" - Norman Lebrecht

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA.
Wydawnictwo: Świat Książki, 2012.
Liczba stron: 320.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 08.03.2012.
Zakończenie lektury: 12.03.2012.
Moja ocena: 6/10.

Kiedy patrzę na będącą odzwierciedleniem subtelności, a zarazem prostoty okładkę "Pieśni imion", czuję coś w rodzaju spokoju, czuję i słyszę muzykę, choć nie mogę powiedzieć, że należę do zagorzałych wielbicieli muzyki poważnej. Powieść Normana Lebrechta sama w sobie jest muzyką. Pieśnią, która ma swoje dobre i gorsze brzmienia, wywołujące u słuchaczy - a w tym przypadku oczywiście czytelników - rozmaite emocje, wielokrotnie przeobrażające pozorny spokój w przerażenie, strach, żal i przygnębienie.

Gdybym przed lekturą tej książki nie zapoznała się z notką o autorze, informującą, że "Pieśń imion" to debiutancka powieść Lebrechta, ze względu na jego inteligentny, profesjonalny, pełen wyszukanych zwrotów i pojęć język, nie wpadłabym na to. Lebrecht to brytyjski dziennikarz muzyczny, który wie, co robi, i sprawia wrażenie pisarza mającego w swoim dorobku literackim już co najmniej kilka książek. Język, jakim się posługuje, jest na swój sposób oryginalny, ale przez to też niezbyt lekki w odbiorze. "Pieśni imion" nie da się czytać szybko, nie zagłębiając się w opisywane szczegółowo w niej różne fakty z życia bohaterów i nie tylko. Czasem zbędne i niepotrzebnie ubrane w potok niecodziennych epitetów i określeń.

"Pieśń imion" to powieść rozgrywająca się w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku w Wielkiej Brytanii. Jej głównym bohaterem jest Martin Simmonds, sześćdziesięcioletni właściciel firmy działającej w branży muzycznej od wielu lat, sprzedającej nuty i ingerującej w życie młodych, nowo odkrytych utalentowanych muzycznie osób. Nietypowe okoliczności sprawiają, że Martin wraca myślami do wspomnień z czasów II wojny światowej, kiedy to przyszło mu poznać polskiego chłopca z warszawskiej rodziny żydowskiej, Dowidla Rapoporta. Dowidl trafia pod opiekę ojca Martina, by rozwijać swój niebywały talent objawiający się pod postacią gry na skrzypcach. Obaj chłopcy bardzo szybko zaprzyjaźniają się ze sobą, dzięki czemu przezwyciężają strach przed toczącą się wojną, rozwijają swoje zainteresowania, zdolności, pokonują kolejne etapy nauki szkolnej, uczą się pracować. Wraz z upływem lat kształtują swoje charaktery, ale nadal są od siebie zależni, jakby ich życie nie miało żadnego sensu bez udziału jednego z nich. Dowidl rozwija swój talent muzyczny do takiego stopnia, że jest już gotów oficjalnie zadebiutować. Przed ogromną publicznością. Przed całym światem. Problem w tym, że w dniu wielkiego debiutu młody skrzypek znika i wszyscy zaczynają zachodzić w głowę, by tylko dowiedzieć się, co się z nim stało. Nikt jednak wtedy, nawet Martin Simmonds, nie spodziewał się, że odpowiedź na to pytanie zostanie udzielona dopiero po czterdziestu latach...

Nie tylko piękna okładka "Pieśni imion" przyciągnęła moją uwagę, ale również intrygujący opis tej książki. W trakcie jej lektury nie mogłam wręcz się doczekać rozwiązania głównej zagadki - tajemniczego zniknięcia Dowidla Rapoporta, snując w głowie rozmaite scenariusze, i tak odległe od rzeczywistego finału fabuły. Utwór Lebrechta to opowieść o wielu aspektach życia człowieka, takich jak miłość, przyjaźń, zazdrość, ból, nadzieja czy strach. Człowieka dotkniętego wojną. Człowieka, który nie potrafi pozostać obojętny wobec sztuki, jaką jest muzyka. Człowieka rozdartego pomiędzy najważniejszymi wartościami życiowymi.

Niesamowity obraz przyjaźni Martina i Dowidla na tle okrutnych realiów II wojny światowej, jaki nakreślił w swej powieści Lebrecht, sprawił, że miałam ochotę zanurkować w nim do samego dna. Etap dzieciństwa głównych bohaterów zachwycił mnie chyba najbardziej. Ta ich niewinność, fascynacja wojną, ten entuzjazm, to wzajemne poczucie własnej wartości i dojrzewanie sprawiają wrażenie niemal abstrakcyjnych w obliczu wojny, która je otacza. "W życiu ludzie dzielą się na dwie grupy: ci, którzy kształtują rzeczywistość, i ci, którzy się jej biernie poddają"*. Za sprawą Dowidla, który zdecydowanie należy do grupy pierwszej, życie chłopców nabiera sensu i przygód, a ich stosunków przyjacielskich nic nie jest w stanie przyćmić. "Dzięki niemu nie tkwiłem już uwięziony w niemej rozpaczy, lecz mogłem wyrażać swoje uczucia, niezależnie od tego, czy świat chciał o nich usłyszeć, czy nie. Stałem się śpiewającym Motlem przy promienistym Dowidlu, ważną częścią większego organizmu. A on żył we mnie jak sztuczne płuco, produkt przyszłości, dający mi pewność siebie i zadowolenie, choć naturalne organy zawiodły. Tak właśnie o nim myślałem: że jest częścią mnie. I tak go kochałem - nie jak brata związanego ze mną pod każdym względem z wyjątkiem pokrewieństwa, lecz bezgranicznie i intymnie, jak kocha się swój mały palec albo wtuloną w dłoń wypukłość kości policzkowej, kiedy słodko zapadam w sen"**.

Bycie artystą to rzecz niesłychanie trudna, o czym ma okazję przekonać się na własnej skórze Rapoport. Miłość do muzyki i wielki talent to nie wszystko. Zyskać sławę można łatwo i szybko, ale zapanować nad nią już nie. "Każdy artysta kryje w sobie brutalny egoizm (...) Talent, który wyrywa muzykę uwięzioną w drewnie i jelitach, jest jak naturalny gaz. Skupiony i wyrafinowany daje ciepło i światło. Niekontrolowany - okalecza i niszczy"***. Czy to właśnie ze względu na inne postrzeganie sztuki przez Dowidla sprawia, że chłopak znika bez śladu przed własnym debiutem? A może po prostu nie jest jeszcze gotowy na tak wielkie wydarzenie i wstąpienie do grona tych sławnych i lubianych?

Jedno jest pewne - bohater nie pozostaje obojętny wobec losów żydowskich społeczności, do których on sam należy, a które szczególnie okrutnie zostały potraktowane podczas II wojny światowej. "Pieśń imion" jest pełna akcentów polskich nie tylko ze względu na postać Dowidla. A to sprawia, że nie jest łatwo oderwać się od lektury tej książki, zmusza do przemyśleń i refleksji, poszukiwania coraz to kolejnych informacji, nieważne, że powieść jest fikcją literacką i dziełem niesamowitej wyobraźni autora. Gdzieś tam zawsze tkwi jakieś ziarenko prawdy, które powoduje u czytelnika przyspieszenie bicia serca i które nie pozwala przejść obok siebie obojętnie.

Z kolei czasy nowsze opisywane w utworze Lebrechta nie zafascynowały mnie już tak bardzo. Postać sześćdziesięcioletniego Martina Simmondsa swym aroganckim zachowaniem i upartym, zabarwionym zemstą dążeniem do odkrycia prawdy o dawnym przyjacielu, doprowadzała mnie zazwyczaj do irytacji. Za to podejrzliwość i spryt tego podstarzałego bohatera były godne pochwały. Również wszelkie opisy dotyczące powojennego życia, obrzędów i zwyczajów żydowskich nie zachwyciły mnie jakoś szczególnie, tym bardziej, że autor książki posługuje się dość drobiazgowym stylem.

"Pieśń imion" Normana Lebrechta z całą pewnością można zaliczyć do powieści niezwykłych, choć dla mnie ta niezwykłość w postaci piękna przyjaźni, miłości na tle muzyki i wojny została przytłoczona ogromem samej muzyki, nazwisk bardziej lub mniej znanych postaci ze świata sztuki, a także niespotykanych, często niepotrzebnych sformułowań charakteryzujących profesjonalny język pisarza. Samo zakończenie utworu jest dobre, ale oczekiwałam czegoś więcej, czegoś chyba bardziej szokującego, przerażającego, a może nawet smutnego. Książka nie trafiła idealnie w mój gust, który i tak jest dość zróżnicowany, ale nie oznacza to wcale, iż żałuję godzin spędzonych na jej lekturze. Kto wie, może po "Pieśni imion" bardziej otworzę się na muzykę poważną?

*s.98
**s.100
***s.121

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Świat Książki.

7 komentarzy:

  1. Muzyka poważna i ciekawa książka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie muszę przeczytać, głównie ze względu na wątek holokaustu i muzyki poważnej:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na sto procent przeczytam. :) Fabuła mi całkowicie odpowiada, kocham muzykę poważną, a do tego z miejsca zakochałam się w okładce, więc nie mam innego wyjścia. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja tak pół na pół jestem przekonana do tej książki. Chociaż zapowiada się na ciekawą to i tak na razie muszę nadrobić moje zaległości czytelnicze...

    OdpowiedzUsuń
  5. Muzyka poważna to raczej nie moja bajka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam muzykę poważną! Dopisuje książkę do mojej listy "chcę przeczytać" :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem w trakcie czytania tej książki, więc dopiero jak skończę zapoznam się z recenzją.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...