wtorek, 22 kwietnia 2014

"Samolot bez niej" - Michel Bussi

Tytuł oryginału: "Un avion sans elle".
Tłumacz: Magdalena Krzyżosiak.
Wydawnictwo: Świat Książki, 2014.
Liczba stron: 464.
Rozpoczęcie lektury: 03.04.2014.
Zakończenie lektury: 04.04.2014.
Moja ocena: 9/10.

Michel Bussi jest francuskim pisarzem, politologiem i wykładowcą geografii na uniwersytecie w Rouen. Każda z siedmiu jego powieści odniosła duży sukces (pięć z nich w sumie zdobyło wiele nagród i wyróżnień), w wyniku czego autor stał się jednym z najpoczytniejszych pisarzy we Francji. Wydany dwa lata temu "Samolot bez niej" doczekał się miana najlepszego francuskiego thrillera roku 2012. We Francji sprzedano ponad czterysta tysięcy egzemplarzy tej książki, aktualnie jest ona tłumaczona w ponad dwudziestu krajach na całym świecie. Wykupiono nawet prawa do jej filmowej adaptacji.

Wygląda na to, że zachwyty nad powyższą powieścią wcale nie są przesadzone. To thriller z rodzaju tych, które intrygują już od pierwszej strony i porywają czytelnika w objęcia napięcia, niepewności i grozy, nie dając mu możliwości uwolnienia się z nich aż do samego końca, do finału historii. Tak było i ze mną - rozpoczęłam czytanie i... przepadłam, z trudem pozwalając sobie na przerwę wywołaną usilną chęcią snu. "Samolot bez niej" to bez dwóch zdań książka dla mnie, osoby, która uwielbia thrillery i kryminały w stylu Cobena czy Grange'a będące same w sobie olbrzymimi zagadkami i skonstruowane z niebezpiecznych tajemnic, ukrytych zdarzeń z przeszłości, kłamstw i ofiar torturowanych zarówno fizycznie, jak i psychicznie. A utwór Bussiego do takich należy.

Zagadką numer jeden jest tutaj może nie sama katastrofa lotnicza, do której doszło 23 grudnia 1980 roku, czy jej przyczyny, lecz cud, jakim okrzyknięto przeżycie jednej ze stu sześćdziesięciu dziewięciu osób znajdujących się na pokładzie airbusa relacji Stambuł-Paryż, trzymiesięcznej dziewczynki, która tuż przed wybuchem samolotu została wyrzucona z kabiny na zimną i śnieżną, ale bezpieczną odległość. Nieoczekiwanie okazuje się, że tym felernym samolotem podróżowała nie jedna, lecz dwie dziewczynki w podobnym wieku - w sprawie cudem uratowanej istotki zgłaszają się bowiem dwie rodziny, dziadkowie Lyse-Rose de Carville oraz Emilie Vitral. Rozpoczyna się długa walka o przyznanie praw do opieki nad dzieckiem, którego ustalenie tożsamości wcale nie jest rzeczą łatwą, przeplatana prywatnym śledztwem detektywa Crédule'a Grand-Duca wynajętego przez jedną z rodzin.

W powieści teraźniejszość mija się, ale i uzupełnia z przeszłością. Przeszłość to wydarzenia opisane w dzienniku detektywa prowadzącego dochodzenie w sprawie Lylie (imię to, powstałe w wyniku połączenia dwóch innych - Lyse-Rose i Emilie - nadano dziewczynce tymczasowo). Posługuje się on swobodnym, takim trochę gawędziarskim stylem, ale jednocześnie nadaje swym zapiskom charakter kryminału, wodząc czytelnika za nos, niecierpliwiąc go i podsuwając jego oczom coraz to bardziej zawiłe intrygi i sekrety. Czasy obecne z kolei to rok 1998, kiedy to ocalałe z katastrofy dziecko jest już uroczą nastolatką, a właściwie kończy osiemnaście lat. Wokół tego wszystkiego, czego wcześniej doświadczyła Lylie, nadal wiszą ogromne znaki zapytania. Tak naprawdę jej tożsamość nie daje spokoju zarówno jej samej, jak i jej bratu, który sam nie wie, czy kocha swoją siostrę jak... siostrę, czy może przyjaciółkę, z którą chciałby się związać. Kiedy dziewczyna z jakiegoś powodu znika bez śladu, zostawiając Marcowi dziennik zamordowanego - jak wkrótce odkrywa chłopak - Grand-Duca, bohater decyduje się na własną rękę odkryć prawdę na temat tego, co miało miejsce w roku 1980. Nie wie jednak, że w ten sposób naraża się na wielkie niebezpieczeństwo.

Marc brnie przez kolejne strony dziennika, głowiąc się nad tym, czy opowieść snuta przez detektywa jest, a jeśli tak, to do jakiego stopnia, prawdziwa. Czytelnik myśli podobnie. Niektóre wydarzenia bowiem wywołują gęsią skórkę, wzbudzają niedowierzanie i szokują. Nie wiadomo, komu ufać, komu wierzyć, a od kogo trzymać się na wszelki wypadek z daleka. Młody bohater poznaje losy Vitralów - swojej rodziny - od nieco innej strony, natomiast jego spotkania z de Carville'ami niosą ze sobą duże ryzyko, ale i odrobinę czarnego humoru. W międzyczasie giną kolejne, być może mające jakiś związek ze sprawą Lylie, osoby. Kto zabija i dlaczego?

"Samolot bez niej" to nie tylko thriller, w którym odbiorca ma do rozwiązania zagadkę dotyczącą katastrofy lotniczej, która mimo że jest jego głównym punktem, nie przyćmiewa innych, bardzo istotnych wątków. Jest to też opowieść o walce - niekoniecznie uczciwej - o drugiego człowieka, o władzy, zachłanności, upartym dążeniu do celu. Na ringu ścierają się dwie rodziny - biedni kontra bogaci. Ci drudzy, pyszniąc się przed całym światem pieniędzmi, podejmują nieodpowiednie kroki, a efekty takich poczynań nie zawsze wyglądają tak, jak w ich pierwotnych założeniach. Dla dobra jednej wnuczki poświęcają nawet zdrowie drugiej, a to bardzo mnie zniesmaczyło i zasmuciło. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o miłości - nie tylko tej przelewanej z dziadków na wnuki (Vitralowie), ale też nieco zagmatwanej, miłości najprawdziwszej na świecie połączonej z braterską, którą Marc darzy Lylie, być może ze wzajemnością. Chłopak pragnie dziewczyny tak samo mocno, jak odkrycia prawdy związanej z jej tożsamością, a tym samym ich relacjami i pokrewieństwem. Niespodziewana ucieczka Lylie jeszcze bardziej potęguje jego uczucia. Ani Marc, ani czytelnik nie chcą, aby bohaterka popełniła straszny - jaki? - błąd. Historia tych dwojga jest nadzwyczajna i pełna napięcia. Może kosztować odbiorcę sporo nerwów, ale głównie tych mobilizujących, na szczęście.

Michel Bussi w swym utworze popisał się świetnym pomysłem na fabułę, kreacją różnorodnych i niezwykle ciekawych postaci (chyba najbardziej w pamięć zapada Malvina de Carville - rewelacja!) i umiejętnością sensownego prowadzenia zawiłej, pełnej podstępnych tropów i wskazówek akcji. Zakończenie "Samolotu bez niej" jest dobre i zaskakujące, choć miałabym niewielkie zastrzeżenie do pewnej kwestii, o której tutaj jednak pisać nie powinnam. Summa summarum książkę gorąco polecam i oddaję się nadziei na powstanie na jej podstawie wartej uwagi ekranizacji oraz polskich wydań innych powieści Bussiego.

7 komentarzy:

  1. Pierwszy raz z takim napięciem czytałam recenzję książki. Już od pierwszych słów mnie zachęciłaś. Zapisuję ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszałam wcześniej o tym tytule, ale jestem bardzo nim zaintrygowana, więc postaram się przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam już wiele dobrego o tej książce i nie mogę się doczekać, kiedy sama się z nią zapoznam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jest to mój gatunek, ale książka mnie zainteresowała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czuję się zachęcona, chciałabym bardzo przygarnąć tą książkę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka jest niesamowita. Urzekła mnie i w dalszym ciągu o niej myślę, choć od jej lektury minęło kilka tygodni.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...