sobota, 9 lutego 2013

"P.S. Kocham Cię" - Cecelia Ahern

Tytuł oryginału: "P.S. I Love You".
Tłumacz: Monika Wiśniewska.
Wydawnictwo: Świat Książki, 2008.
Liczba stron: 456.
Rozpoczęcie lektury: 29.01.2013.
Zakończenie lektury: 02.02.2013.
Moja ocena: 6/10.

Cecelia Ahern to irlandzka powieściopisarka i twórczyni opowiadań. Zanim rozpoczęła swoją karierę literacką i producencką, zdobyła dyplom z dziennikarstwa i mediów w komunikacji na Griffith College Dublin. Obecnie jest matką dwójki dzieci. W wieku dwudziestu jeden lat zadebiutowała powieścią "P.S. Kocham Cię", która zrobiła ogromną furorę w wielu krajach na całym świecie. Jej kolejne książki również cieszyły się i nadal cieszą dużą popularnością, zwłaszcza wśród żeńskiej części odbiorców. Ahern była też współtwórczynią i producentką serialu komediowego "Kim jest Samantha?", emitowanego w telewizji ABC w latach 2007-2009.

"P.S. Kocham Cię" to utwór, do przeczytania którego nie mogłam się doczekać odkąd odkryłam, że na jego podstawie powstał film o tym samym tytule, w którym główne role zagrali Hilary Swank oraz Gerard Butler. Minęło już dobrych kilka lat od obejrzenia przeze mnie tego filmu. A spodobał mi się on bardzo. Kilkanaście dni temu pamiętałam z niego jednak już niewiele - fakt, iż był niezwykle wzruszający, a także jego ogólny sens, o co mianowicie chodziło z główną bohaterką i listami otrzymywanymi od... jej zmarłego męża. Postanowiłam więc odświeżyć sobie pamięć. Może dość smutne oblicze minionego miesiąca sprawiło, że nabrałam na to ochoty? W każdym bądź razie stwierdziłam, że zacznę od książki, która do tej pory była mi obca. Zachęcona dodatkowo jej licznymi pozytywnymi ocenami i recenzjami, po prostu nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Niestety już po przeczytaniu kilku pierwszych stron zaczęły mnie wściekle atakować ze wszystkich stron ogromne znaki zapytania, poprzez które przez resztę lektury "P.S. Kocham Cię" nieustannie pytałam samą siebie, co tak naprawdę przyczyniło się do wielkiej popularności tego utworu? Bo ja jakoś nie potrafiłam jej zrozumieć...

Tuż przed trzydziestką Holly Kennedy traci po ciężkiej walce z guzem mózgu ukochanego męża, Gerry'ego. To dla niej ogromny cios, po którym nie może się pozbierać, mimo iż wspierają ją członkowie rodziny i przyjaciółki, Denise i Sharon. Gerry, podejrzewając, iż jego żona nie poradzi sobie zbyt szybko z jego odejściem, jeszcze przed śmiercią wpadł na genialny plan i zostawił ukochanej serię listów, które miały pomóc jej przetrwać kolejny rok z uśmiechem na twarzy i pogodzić się z własnym losem. Owe listy, otwierane i czytane przez Holly co miesiąc, stają się dla niej pewnego rodzaju życiowym poradnikiem i przewodnikiem pełnym wzruszających i zaskakujących niespodzianek i chwil, które stopniowo zaczynają przywracać kobiecie wiarę w sens ludzkiego życia.

Co od razu zniechęciło mnie trochę do dalszego czytania "P.S. Kocham Cię", to język Ahern. Język uderzająco prosty, banalny, czasami zbyt grzeczny, czasami przesłodzony. Nie takiego się spodziewałam, oj, nie. W końcu to książka traktująca o rzeczach ważnych, z którymi to mają do czynienia ludzie dorośli, a nie o jakichś nastoletnich przygodach i wygłupach, o których można pisać beztrosko, słabo akcentując poszczególne emocje. A w taki sposób właśnie została napisana historia o Holly i Gerrym. Co za tym idzie, nie mogę powstrzymać się od napisania tego, że film powstały na podstawie powieści Ahern bije ją na głowę. Po prostu. Mimo iż oba utwory różnią się od siebie ogromnie, jeśli chodzi o przebieg fabuły, to i tak stwierdzam, że to kolejny, acz nieliczny, przypadek, kiedy to film jest lepszy od swego pierwowzoru literackiego. Absolutnie nie zgadzam się z osobami, które uważają, że jest odwrotnie.

Po przeczytaniu "P.S. Kocham Cię" prawie od razu zabrałam się za film. Musiałam go sobie przypomnieć, a przy okazji też porównać go z lekturą. Co ważne, w czasie jego emisji wreszcie mogłam sobie popłakać, przemyśleć pewne sprawy, powspominać i pomarzyć. Książka bowiem mi tego nie zapewniła. Twórcy filmowi skonstruowali dużo bardziej ciekawą, sympatyczną, zaskakującą i zgraną całość. Utwór Ahern natomiast, pełen dialogów i powtarzających się opisów odnośnie tego, jak główna bohaterka czuje się źle i ubolewa nad niesprawiedliwością wyroków boskich, skupia się przede wszystkim na poszczególnych listach napisanych przez Gerry'ego dla Holly, a mniej na postaciach i ich uczuciach. A szkoda, bo chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o samej Holly, o jej prawdziwym, poważnym radzeniu sobie ze śmiercią męża, nie tym przy pomocy kolejnych imprez, które nie wnoszą do jej życia nic nowego poza wariackimi wyczynami z przyjaciółkami. Interesującą postacią jest też oczywiście sam Gerry, którego czytelnik ma okazję poznać tylko poprzez nieliczne wspomnienia o nim małżonki, ale także dzięki wspaniałemu pomysłowi z listami, na jaki wpadł jeszcze przed odejściem ze świata żywych. Która kobieta nie chciałaby mieć tak kochającego, troskliwego i kreatywnego partnera? Choć nie przepadam za Gerardem Butlerem, muszę przyznać, że filmowy Gerry spodobał mi się jeszcze bardziej, pewnie dlatego, że pojawiał się na ekranie dużo częściej aniżeli na stronicach powieści, wykazując się przy tym sporą dawką dobrego humoru i romantyzmu. Na koniec wspomniałabym jeszcze o Richardzie, starszym bracie Holly, którego kreacji zabrakło już w wersji filmowej. To dość skomplikowana, borykająca się z wieloma problemami postać, ale dzięki temu jakże ciekawa i intrygująca.

Żałuję, że Ahern mało uwagi poświęciła drugoplanowym bohaterom i wątkom pobocznym, skupiając się na trudnym okresie wiecznie wypłakującej sobie oczy Holly, której wszelkie uczucia i tak opisała raczej powierzchownie. Książka jednak, na swój pokręcony sposób, zaraża optymizmem - przede wszystkim, jeśli weźmie się pod uwagę świetny pomysł autorki na fabułę, a także różnorakie zwariowane przygody głównej bohaterki, jej bliskich i przyjaciół. "P.S. Kocham Cię" nie jest żadnym przygnębiającym poradnikiem typu "jak radzić sobie w okresie żałoby", lecz lekką opowiastką obyczajowo-przygodową traktującą o dalszym życiu po stracie bliskiej osoby. O dalszym życiu, które wcale nie musi być smutne i beznadziejne. Owszem, nie jest łatwo doprowadzić się do "normalnego" stanu, będąc w żałobie, ale warto próbować to robić, zwłaszcza jeśli ma się dla kogo i dzięki komu to robić. Cecelia Ahern napisała niecodzienną, przyciągającą uwagę powieść o miłości, bólu i samotności, która spodoba się każdej romantycznej duszy, ale też czytelnikom twardo stąpającym po ziemi, jeśli tylko potrafią oni przymknąć oko na to i owo, na wszelkie niedoskonałości i cukierkowość przejawiające się w fabule utworu. Zachęcam też do obejrzenia filmu o tym samym tytule, który przekonał mnie o wiele bardziej niż książka swoim realizmem i głębszym podejściem do spraw związanych z żalem po stracie ukochanej osoby. Naprawdę warto.

Książka przeczytana w ramach Wyzwania z Półki.

13 komentarzy:

  1. Jakoś nie przemawia do mnie ta pozycja. Czytałam wiele opinii na jej temat, lecz nie przekonuje mnie ta historia. Może kiedyś do niej zajrzę :)
    Pozdrawiam!
    D. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie sięgnę, ponieważ ekranizacja mnie oczarowała :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś czytałam tą książkę. Niestety nie skończyłam. Ale film nawet mi się podobał. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. mam tę książkę w planach :) film oglądałam i zrobił nam mnie pozytywne wrażenie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Książkę czytałam dawno temu, dokładnie nie pamiętam fabuły, ale raczej mi się podobała. Nie jestem w stanie ocenić co było lepsze - książka czy film, bo zbyt dużo czasu upłynęło pomiędzy przeczytaniem książki a obejrzeniem filmu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam dawno temu i byłam urzeczona, a film oglądałam chyba z milion razy i niezmiennie na nim płaczę :) Uwielbiam wątki irlandzkie w niej, i w ogóle sam pomysł - nieco makabryczny, ale uroczy. Fajny był facet z tego Gerry'ego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałem tą książkę i byłem zauroczony tym w jak prostej i banalnej konwencji może kryć się tyle wartych upamiętnienia chwil. Przypominam sobie film z Billem Kristalem, który dowiedział się, że ma raka mózgu i nie dożyje narodzin swojego dziecka. Zrobił on dla swojego syna krótkie filmy z radami o życiu i jak radzić sobie z różnymi sytuacjami, które nas spotykają. Podobnie jest z tą książką. Ona nie uczy jak żyć, ale jak nie poddawać się i szukać rozwiązań nawet w najbardziej trudnych chwilach w naszym życiu. Książka jest świetna, a Twoja recenzja oddaje całą jej istotę. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi się podoba Twoja recenzja. Książka naprawdę dobra.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię książki Ceceli Ahern , "Ps ..." czytałam i podobała mi się, ale powiem że film to jak dla mnie tylko dobry, książka bardziej mi się bardziej podobała.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wolę jednak książkę od ekranizacji :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam odmienne zdanie niż ty. Książkę pokochałam, wzruszyła mnie i miło ją wspominam, za to film to dla mnie był niewypał, totalna klapa.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zgadzam się w 100%. Na książkę "napaliłam się" po obejrzeniu filmu i bardzo się rozczarowałam. Czytało się... topornie. Film pokochałam za to, że do spraw ciężkich i trudnych podszedł w lekki, niepozbawiony humoru sposób i za tę ciepłą atmosferę. U Ahern nic z tych rzeczy nie znalazłam. LaGravenese wykorzystał cały potencjał pomysłu Ahern, autorka miała dobry pomysł, wykonanie kiepskie. Na półce mam "Book of tomorrow", będę robić jeszcze jedno podejście do prozy tej pani (a nóż widelec tłumacz zawiódł), ale rewelacji się nie spodziewam. Zobaczymy ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. A mi się podobała ta powieść, to chyba rzecz gustu ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...