sobota, 7 czerwca 2014

"Siostrzyca" - John Harding

Tytuł oryginału: "Florence and Giles".
Tłumacz: Karolina Zaremba.
Wydawnictwo: Mała Kurka, 2011.
Liczba stron: 285.
Rozpoczęcie lektury: 19.05.2014.
Zakończenie lektury: 21.05.2014.
Moja ocena: 8/10.

"Siostrzyca" autorstwa brytyjskiego pisarza, Johna Hardinga, okazała się dla mnie miłym zaskoczeniem literackim. Przede wszystkim dlatego, że w kwestii gatunku, a więc i fabuły, odbiega od tego, co czytuję zazwyczaj, czyli kryminałów i powieści obyczajowych. Niełatwo jest zakwalifikować ów utwór tylko do jednego gatunku, ale chyba najbardziej przypomina on powieść gotycką. Ewentualnie coś w rodzaju dreszczowca z wątkami psychologicznymi, podobnego do "Nieproszonych gości", filmu, który parę lat temu zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Czymkolwiek jednak ta książka jest, jest naprawdę dobra, wciągająca i zaskakująca. A to liczy się przede wszystkim.

Początek lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. W starym wielkim dworze Blithe House mieszka dwunastoletnia sierota, Florence, wraz z młodszym o trzy lata bratem przyrodnim, Gilesem, gospodynią i służbą. Prawnym opiekunem dzieci jest wuj, ale czytelnik nie ma okazji poznać go "osobiście". Dziewczynka całymi dniami snuje się po domu, wymyślając zabawy dla siebie i Gilesa, bądź zaszywa się w bibliotece, by zgłębiać tajniki literatury, co jest rzeczą surowo jej zakazaną. Nieco więcej swobody w tym zakresie daje jej pewnego dnia panna Taylor, guwernantka Gilesa, zatrudniona po tym, jak okazuje się, że dla tego wrażliwego chłopca lepiej będzie, jeśli podejmie naukę w domu aniżeli w szkole. Problem jednak w tym, że owa panna Taylor, dość tajemnicza kobieta, ma też wiele wad. Jest chłodna i gorzka w stosunku do Flo, natomiast jej braciszka ubóstwia. Dziewczynka szybko uświadamia sobie, że jeśli nie zawalczy o swą najukochańszą osobę, zostanie jej ona odebrana przez kogoś zupełnie obcego. Kogoś, kto być może nawet nie jest człowiekiem, lecz złym... duchem. Obmyśla więc pewien plan...

Co rzuca się w oczy niemalże od razu, to język naszpikowany neologizmami. Narratorką powieści jest dwunastoletnia Florence, która będąc pozbawioną możliwości pobierania nauki, od kilku lat uczy się sama, w tajemnicy przed domownikami i wujem, największym przeciwnikiem wykształconych kobiet. Do tworzenia nowych słów zainspirował ją Szekspir, którego dzieła należą do ulubionych dziewczynki. Na początku lektury "Siostrzycy" zastanawiałam się, czy trudno będzie mi przez nią przebrnąć, ale z każdą jej kolejną stroną utwierdzałam się w przekonaniu, że dzieje się wręcz przeciwnie. Liczne neologizmy zaczęły mi się nawet bardzo podobać. Wypisałam sobie nawet parę z nich: "podłóżkowałam", "zakratowione", "utragiczniła", "zimnoprzeciągowione", "ufotelowaną", "zabiurkowaną", "wchowanegowaliśmy", "odwrotnoskutkowała", "nieuksiążkowiony", "zzaoknował", "nadziejoburzenie", "długonogość", "wymiędzywierszował", "twarząwtwarzujemy", "dogórynogowałam". Czyż nie robią pozytywnego wrażenia? Pomijając powyższe twory językowe bohaterki, warto zaznaczyć, iż jej styl mówienia czy pisania nie jest przesadnie dziecinny. Flo doskonale wie, jak zainteresować odbiorcę i wciągnąć go do własnego świata. Wie i jest zdolna do mnóstwa innych rzeczy, co można wywnioskować z jej opowieści. To sprytna i inteligentna dziewczynka, która z miłości do brata jest w stanie poświęcić wiele. Zdecydowanie zbyt wiele.

Życie tej dwunastolatki nie było i nie jest usłane różami. Jej matka zmarła, wydając ją na świat, a ojciec zginął w wypadku łodzi. Odsunięta od edukacji, może liczyć tylko na towarzystwo Gilesa, a także Theo, zauroczonego nią kolegi z sąsiedztwa. Ogromna rezydencja zapewnia jej wygodne życie, które na drugi rzut takowe już się nie wydaje - naznaczone jest bowiem nieustającym strachem bohaterki przed odkryciem przez dorosłych jej umiejętności czytania i zdobytej w bibliotece wiedzy. Brata kocha ponad wszystko i nie wyobraża sobie bez niego życia - obawia się samotności, ale jeszcze bardziej tego, że Gilesowi mogłoby kiedyś stać się coś złego. W tej właśnie kwestii Flo ukazuje swoją drugą naturę - obłędnie zaniepokojoną i niepokojącą.

Największą ofiarą niepokoju dziewczynki staje się oczywiście panna Taylor, która rzekomo chce zaszkodzić rodzeństwu, porywają Gilesa i uciekając z nim gdzie pieprz rośnie. Rzekomo, bo tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy guwernantka planuje to zrobić w rzeczywistości, czy w wyobraźni Florence. Mnóstwo dziwnych i zaskakujących zbiegów okoliczności tylko potęguje zakłopotanie czytelnika, który nie wie, czy opowiedzieć się po stronie postępującego szaleństwa głównej bohaterki, czy jej współczuć i kibicować. Zakończenie książki może i należy do takich, które wywołują opadnięcie szczęki z zadziwienia i przerażenia, ale jeśli chodzi o wyjaśnienie wszystkiego, co dzieje się wcześniej, bliższe będzie tutaj stwierdzenie, iż jest ono pozorne. I stosunek odbiorcy do niego będzie zależał od jego gustu - albo będzie przeciwny i zniesmaczony mrożącymi krew w żyłach zapędami Flo, albo będzie uwielbiał jej obłęd. Sama nie jestem zwolenniczką otwartych zakończeń i braku konkretnych odpowiedzi na rodzące się w mojej głowie pytania, ale w przypadku utworu Hardinga z wielką przyjemnością wracałam myślami do jego treści, snułam rozważania i wymyślałam coraz to inne wersje i koncepcje ewentualnych wydarzeń jeszcze przez długi czas po zakończeniu jego lektury. Doszłam do wniosku, że każda ta "wersja", każdy sposób mojego odbioru "Siostrzycy" jest po prostu dobry, a to świadczy o tym, że jej autor - poprzez fakt, że potrafi świetnie pisać - nadaje swej powieści wielowymiarowy charakter i pozwala jej istnieć poza ramami tej głównej, oczywistej fabuły.

John Harding napisał książkę niebanalną, intrygującą i hipnotyzującą, nasączoną dużą ilością grozy, niepokoju i tragizmu, otuloną mrocznym klimatem starego domostwa, rodzinnych tajemnic oraz zapachem śmierci. Myślę, że tak szybko nie zapomnę mistrzowskiej kreacji Florence, zabawnego Gilesa, świetnego motywu z lustrami, który przypomniał mi Potterową magię, oryginalnej, na swój sposób wyrafinowanej narracji i wszelkich złowieszczych, pełnych napięcia zdarzeń, których ona dotyczyła. Polecam "Siostrzycę" z czystym sumieniem.

9 komentarzy:

  1. Uwielbiam wszelkiego rodzaju eksperymenty językowe. A jeszcze bardziej adoruję te udane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zachwycona tą książką. Długo na nią polowałam, ale gdy w końcu wpadła w moje ręce, po prostu przepadłam. Uwielbiam wybiegi językowe, neologizmy i pokręconą osobowość Florence. Przepadłam dla tej książki bez reszty i do dziś z dumą prezentuję ją na swojej półce.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie również powieść oczarowała - ze względu na klimat, neologizmy, jak i samą historię. Książka jest po prostu wyjątkowa, życzyłabym sobie więcej tego typu literatury na naszym rynku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj te słówka, język można połamać:) Aczkolwiek zastanawiam się nad wymianą na L.C własnie na tę książkę, więc cieszę się, że przeczytałam recenzję:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Słyszałam wiele dobrego o tej książce. Chciałabym ją przeczytać, choć póki co stosik mam ogromny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wygląda na to, że książka warta uwagi:)

    OdpowiedzUsuń
  7. O książce słyszałam i miałam jakiś czas temu na nią ochotę, potem zapomniałam o niej, teraz ponownie rozglądnę się za nią.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...