środa, 28 maja 2014

"Komisarz i cisza" - Håkan Nesser

Tytuł oryginału: "Kommissarien och tystnaden".
Tłumacz: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska.
Wydawnictwo: Czarna Owca, 2013.
Liczba stron: 368.
Rozpoczęcie lektury: 17.05.2014.
Zakończenie lektury: 19.05.2014.
Moja ocena: 5/10.

Håkan Nesser to urodzony w 1950 roku szwedzki pisarz. Do 1998 roku pracował jako nauczyciel w szkole gimnazjalnej. W 1988 roku zadebiutował powieścią "Koreografen", w latach dziewięćdziesiątych rozpoczął pisanie książek należących do cyklu opowiadającego o śledztwach komisarza Van Veeterena, a jeszcze później - do cyklu z inspektorem Barbarottim w roli głównej. Niektóre z jego powieści, między innymi "Punkt Borkmanna", "Karambol" i "Kim Novak nigdy nie wykąpała się w jeziorze Genezaret", doczekały się adaptacji filmowych.

"Komisarz i cisza" jest piątą częścią serii o Van Veeterenie, gburowatym, ale prowadzącym na ogół skuteczne dochodzenia komisarzu policji w Maardam. Po wydarzeniach, jakie miały miejsce w "Kobiecie ze znamieniem" i jakie dały mu się porządnie we znaki, mężczyzna coraz częściej myśli o porzuceniu dotychczasowej pracy i zajęciu się czymś o wiele lżejszym i spokojniejszym. Nie bardzo uśmiecha się to jego podwładnym, którzy, chcąc nie chcąc, przywykli do "rządów" komisarza, jego zmiennych nastrojów i nietypowych metod rozumowania. Tuż przed urlopem, który Van Veetern zaplanował sobie w otulonej słońcem Grecji, decyduje się na małą pomoc - w ramach zaległej przysługi dla dawnego znajomego - w śledztwie w sprawie zniknięcia nastoletniej dziewczynki w mieście położonym w niedalekim sąsiedztwie Maardam. Panujący wszędzie niemiłosierny upał nie tylko przypomina komisarzowi o zbliżającej się okazji do upragnionego wypoczynku, ale i utrudnia pracę, odbierając mu chęci i siły oraz zacierając zazwyczaj niezawodną intuicję i zdolność do logicznego myślenia.

W Waldingen mieści się pewien obóz, który mimo że wszyscy okoliczni mieszkańcy wiedzą, iż nosi nazwę Czyste Życie, cechuje się pewnego rodzaju tajemniczością. Jego założycielem jest ksiądz, Oscar Jellinek. Wraz z trzema kobietami, opiekunkami nazywanymi również siostrami, sprawuje pieczę nad kilkunastoma dziewczynkami będącymi w wieku mniej więcej od dwunastu do czternastu lat. Odizolowane od świata nastolatki biorą udział w odpowiednich naukach i są przygotowywane do konfirmacji, ale tak naprawdę nikt z zewnątrz obozu nie ma pojęcia, na czym owe nauki i zajęcia dziewcząt polegają. Krążą plotki, że ta tak zwana sekta łamie mnóstwo praw człowieka i słynie z rytuałów o podtekście seksualnym. Pętla zainteresowania miejscowych policjantów zacieśnia się wokół obozu jeszcze mocniej, gdy w jego okolicach znika bez śladu dziewczynka, a o tym incydencie policja dowiaduje się z anonimowego telefonu pewnej kobiety. Czy zaginiona należała do sekty Jellinka? Uciekła? Została porwana? A może zamordowana? Wydawać by się mogło, że nadzwyczaj upalne lato już bije temperaturowe rekordy, ale gdy zostają znalezione zwłoki dziecka płci żeńskiej, robi się jeszcze bardziej gorąco.

Tematyka "Komisarza i ciszy" jest ciężka, jak widać. Ale przecież nikomu nie jest do śmiechu, gdy ma się do czynienia z zabójstwami dzieci, a nawet gwałtami na nich dokonywanymi, prawda? Dla wielu ludzi, nawet dla takiego twardziela, jakim jest Van Veeteren, tego rodzaju przestępstwa to zbyt wiele. To coś strasznego i niemieszczącego się w przeciętnej ludzkiej głowie. To coś najgorszego. A jeśli doda się do tego ponury, acz zagadkowy klimat związany z podejrzanym obozem pseudoreligijnym i mnóstwem pojawiających się w powieści ludzi sprawiających wrażenie obłąkanych, nawiedzonych, ludzi milczących, niechcących niczego konkretnego powiedzieć, zdradzić i czegoś się obawiających, robi się naprawdę dziwnie i nieswojo. Bywało od czasu do czasu, że przez ten klimat właśnie moja wyobraźnia działała na wysokich obrotach. Może nawet to i dobrze, że mój umysł znalazł sobie jakieś zajęcie, gdyż akcję utworu określiłabym mianem nieruchawej, a autor nie popisał się tym razem, jeśli chodzi o zaopatrzenie kryminału w dużą liczbę tropów i konkretów, na których mogłabym porządnie skupić swoją uwagę. Tytułowa cisza, którą można podporządkować przede wszystkim śledztwu stojącemu niemalże w miejscu, denerwowała nie tylko głównego bohatera, ale i mnie. Całość gdzieś się rozłaziła, a mnie to po prostu rozpraszało. Nesser o wiele bardziej koncentruje się na osobie Van Veeterena, który teoretyzuje i filozofuje na temat dochodzenia i własnego niezbyt udanego życia niezwykle często i nie zawsze z zadowalającym skutkiem. Z jednej strony to nawet fajnie, że komisarz - naturalny i wiarygodny - przewija się przez większość stron książki, ale z drugiej - jego liczne wywody i przemyślenia w połączeniu z tym, o czym pisałam wcześniej, czyli nie do końca ekscytującym przebiegiem całokształtu fabuły, mogą w końcu zacząć nudzić i niecierpliwić odbiorcę.

Co natomiast nadal sobie chwalę w twórczości Nessera, to sposób, w jaki kreuje postaci drugoplanowe, pod którymi kryją się niezastąpieni i niepodobni do nikogo innego koledzy i podwładni Van Veeterena, czyli Münster, Reinhart, Moreno i cała reszta. Uwielbiam "przyglądać się" ich słownym potyczkom, w których nie brakuje sarkazmu i czarnego humoru, i pracy, jaką wykonują, nawet w najtrudniejszych i najohydniejszych chwilach nie zapominając o poczuciu humoru, dystansie do siebie i otaczającego świata, różnego rodzaju przyjemnościach i... jedzeniu. Pod tym względem pisarz w dalszym ciągu trzyma poziom i mam nadzieję, że w kolejnych powieściach należących do cyklu o słynnym komisarzu z Maardam obecność powyższych bohaterów została silniej zaakcentowana.

Dla niektórych czytelników "Komisarz i cisza" jest najlepszą częścią serii, dla mnie natomiast - jak dotąd, oczywiście - najsłabszą. Do wyrobienia sobie takiego, a nie innego zdania na jej temat przyczyniło się - oprócz wcześniej wymienionych słabych stron kryminału - także zakończenie, które może i powoduje wzrost napięcia, ale ostatecznie nie zaskakuje. Odniosłam wrażenie, że Håkanowi Nesserowi jakby zabrakło świeżego pomysłu na motywy działania ściganego przez policję przestępcy, przez co to, kim on jest, który z bohaterów książki odpowiada za straszliwe zbrodnie, można odgadnąć bardzo łatwo. Przygody z Van Veeterenem i jego ekipą nie zamierzam jednak kończyć tu i teraz. Dobrnęłam dość daleko i nadal czuję się, że tak to ujmę, na siłach, więc jestem skłonna wybaczyć autorowi dotychczasowe - w moim mniemaniu, rzecz jasna - potknięcia i wierzyć, że "Sprawa Münstera" zrobi na mnie dużo lepsze wrażenie.

2 komentarze:

  1. No proszę. I kolejny pisarz skandynawski, którego nie czytałam :) Skandynawskie kryminały wyskakują jak grzyby po deszczu. Ja czytam teraz "Łowcę głów" Jo Nesbo

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę wziąć się za książki tego autora : )

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...