środa, 4 grudnia 2013

"Lista marzeń" - Lori Nelson Spielman

Tytuł oryginału: "The Life List".
Tłumacz: Katarzyna Waller-Pach.
Wydawnictwo: Rebis, 2013.
Liczba stron: 416.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Rozpoczęcie lektury: 04.11.2013.
Zakończenie lektury: 04.11.2013.
Moja ocena: 8/10.

"Lista marzeń", debiut literacki Lori Nelson Spielman, to urocza opowieść o pewnej kobiecie, która po śmierci matki próbuje na nowo ułożyć swe życie, kierując się wskazówkami zmarłej zawartymi w... listach. Ów wątek z listami momentalnie przypomniał mi inną książkę, a mianowicie "P.S. Kocham Cię" Cecelii Ahern, ale nie powiedziałabym, że oba utwory są do siebie jakoś szczególnie podobne. W "P.S. Kocham Cię" główna bohaterka traci męża, walczy z samotnością, a jednocześnie nie dopuszcza do siebie myśli, że miejsce jej ukochanego mógłby kiedyś zająć ktoś inny. Natomiast Brett Bohlinger z "Listy marzeń", singielka, która niedawno rozstała się z chłopakiem, mimo trzydziestu czterech lat na karku, układa swoje życie od podstaw, dosłownie na każdym polu - zawodowym, a więc i finansowym, uczuciowym i rodzinnym. Dzięki zmarłej matce kobieta zaczyna z mniejszym lub większym powodzeniem spełniać swoje marzenia z dzieciństwa, poprawiając stosunki z członkami rodziny, znajdując dobrą pracę i angażując się uczuciowo w nowo zawarte znajomości i przyjaźnie, które potrafią wycisnąć z czytelnika niejedną łzę lub szeroki uśmiech. Po satysfakcjonującej lekturze stwierdziłam, że powieść Nelson Spielman spodobała mi się dużo bardziej od tej autorstwa Ahern i chętnie obejrzałabym jej ekranizację, gdyby takowa powstała.

Może i w dzieciństwie czy wczesnych latach młodości nie tworzyłam żadnych tytułowych list marzeń czy celów, do jakich chciałam dążyć w przyszłości, tak jak uczyniła to Brett, ale pod kilkoma względami utożsamiałam się z jej postacią i od czasu do czasu trochę zazdrościłam jej może nie nieustającego wręcz pecha, który ją prześladował, ale tego, iż jej życie obfitowało w ciekawe wydarzenia, zaskakujące zbiegi okoliczności i niespodzianki. A najbardziej zazdrościłam jej pracy nauczyciela opartej na nauczaniu indywidualnym, która przeobraziła się w coś ważnego, istotnego, głębszego, stała się pasją bohaterki. O takich możliwościach rozwoju zawodowego w naszym kraju można tylko pomarzyć...

"-Wcale nie potrzebujesz lekarstw, Brett. Potrzebujesz tylko więcej miłości. Nieważne od kogo. To może być ojciec, kochanek czy ktoś inny, może nawet ty sama. To jedna z najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb. Uwierz mi, że należysz do tych szczęśliwców, którzy przynajmniej przyznają, że tego potrzebują. Mnóstwo ludzi jest całkowicie zablokowanych. Poszukiwanie miłości budzi wrażliwość. Tylko zdrowi ludzie mogą sobie pozwolić na zachowanie wrażliwości"*. Brett to interesująca, czasem w gorącej wodzie kąpana, czasem roztrzepana, sympatyczna i dobra kobieta, ale zamiast skupić się na własnym szczęściu, dba o szczęście innych, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo gubi się w swym życiu i jak przykre mogą być tego konsekwencje. Wszystko to, czego doświadcza w "Liście marzeń" dzięki listom pozostawionym przez matkę, do których na początku podchodziła sceptycznie, pozwala jej na znalezienie swego miejsca w świecie, sensu istnienia, a co za tym idzie, właśnie szczęścia, wartości w postaci odnowionych lub nowo zawartych przyjaźni, uczucia miłości kierowanego do coraz większej liczby osób oraz własnej satysfakcji.

Pozostali bohaterowie "Listy marzeń" to wysyp zróżnicowanych osobowości, które można polubić, zżyć się z nimi lub wręcz przeciwnie - nie polubić i zniechęcić się ich życiowymi postawami. Do tej pierwszej grupy na pewno zaliczyłabym Brada Midara, adwokata rodziny Bohlingerów, zagadkowego mężczyznę, z którym Brett nawiązuje trwałą nić porozumienia, owianego tajemnicami Garretta oraz Johna, ojca głównej bohaterki, z którym wiąże się intrygująca historia sięgająca czasów dzieciństwa kobiety. Z kolei te mniej lubiane przeze mnie postaci to Andrew, były chłopak Bohlinger, typowy facet-świnia, a także jej bracia (szczególnie jeden z nich kilkakrotnie porządnie zalazł mi za skórę i miałam ochotę go rozszarpać) i szwagierki.

Utwór Nelson Spielman to napisana lekkim i przystępnym językiem, niezwykle optymistyczna - choć na przygnębiającym początku na taką się nie zapowiada - wzruszająca i oczyszczająca opowieść, w której dosłownie można zatracić się na parę dobrych godzin. Nie nudzi, a jej fabuła nie należy do infantylnych czy przesłodzonych. Niecały rok wyjęty z życia Brett może i jest po brzegi wypełniony rozmaitymi przygodami, co zakrawa na małą niewiarygodność, ale czytelnik jest nimi zbyt zaabsorbowany, by narzekać na ich ilość. Uwielbiam tego typu książki. Książki obyczajowe, w których bohaterowie stają w obliczu wielkich życiowych zmian, borykają się z problemami natury rodzinnej, stają się lepszymi, bardziej zaangażowanymi w życie osobami, walczą o szczęście oraz miłość. Liczę na to, że Lori Nelson Spielman jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczy mnie swoją twórczością. A "Listę marzeń" gorąco polecam - na zimowe przedpołudnia i wieczory jest to lektura jak znalazł.

*s. 261

10 komentarzy:

  1. Okładkę kojarzę, gdzieś już widziałam tę książkę. Dawno nie czytałam jakiejś powieści obyczajowej, więc chętnie zapoznam się z "Listą marzeń" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "P.S kocham cię". czytałam wiele lat temu i pamiętam jak się spłakałam na tej książce (no cóż nastolatką byłam ;)) Jeśli "Lista marzeń" podobała Ci się bardziej to ogromnie się cieszę, że mam ją na półce :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei beczałam na filmie "P.S. Kocham Cię", który spodobał mi się dużo bardziej aniżeli książka ;). Mam nadzieję, że i "Lista marzeń" przypadnie Ci do gustu - w każdym bądź razie do kiepskich lektur ona z całą pewnością nie należy :).

      Usuń
  3. Bardzo sympatyczna książka i rzeczywiście nie skojarzyłam z PS. I love you, ale jednak PS. był dla mnie lepszy. Lista marzeń jest lekka i przyjemna, pouczająca z pewnością, ale ja bym się łez przy lekturze nie spodziewała:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja stety albo niestety należę do wrażliwców i ryczę na każdej książce (na filmach zresztą też), która daje choćby maleńki powód do uronienia łzy ;). Jakimś cudem przeczułam, że "Lista marzeń" mi się spodoba, i cieszę się, że dzięki Tobie miałam okazję ją przeczytać :). Co do powieści "P.S. Kocham Cię", rzeczywiście mamy odmienne zdanie, mogę za to napisać, że jej ekranizacja podobała mi się dużo, dużo bardziej.

      Usuń
  4. Ta książka jest u mnie na liście życzeń. Mam nadzieję, że w końcu ją przeczytam, bo jak widzę recenzje ma bardzo pochlebne

    OdpowiedzUsuń
  5. To książka którą chętnie bym przeczytała, do tego okładka podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Okładka jest prześliczna. Nie znam tej książki, ale Twoja recenzja mnie zachęciła :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ta recenzja kupiła mnie w stu procentach :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chętnie bym już ją przeczytała, kolejna książka, którą będę musiała zakupić :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...