sobota, 31 grudnia 2011

"Złe miejsce" - Dean Koontz

Wydawnictwo: Albatros, 2011.
Liczba stron: 480.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 27.12.2011.
Zakończenie lektury: 31.12.2011.
Moja ocena: 7/10.

Dean Koontz należy do najbardziej poczytnych amerykańskich mistrzów fikcji literackiej. Jego utwory to przeważnie pełne grozy i elementów science-fiction horrory i thrillery, dlatego często porównuje się je do powieści Stephena Kinga czy Harlana Cobena. Ich liczba sięgnęła już kilkudziesięciu i nadal rośnie. Wiele z nich doczekało się swego odpowiednika na wielkim ekranie.

Poprzednia książka, w której lekturze się zagłębiłam, to "Smocze łzy" Deana Koontza. Powieść ta okazała się horrorem zakrawającym na kształt bajki, który nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, dlatego sięgając po następne dzieło tego autora, nie nastawiałam się na rewelację. Tym bardziej, że "Złe miejsce" to utwór powstały przed "Smoczymi łzami", a opisy obu książek wskazują na ich małe podobieństwo. "Złe miejsce" to rzeczywiście kolejny horror, choć bardziej pasowałoby tutaj określenie thrillera detektywistycznego z elementami psychologii, grozy i zjawisk nadprzyrodzonych. Bo dosłownie każdy z tych wymienionych aspektów ta powieść zawiera.

Objętościowo "Złe miejsce" nie należy do ubogich książek, ale dzięki trzymającej w napięciu akcji i niedługim rozdziałom, czyta się ją dosyć szybko. Poza opisem z tylnej okładki, który zdradza treść dwóch trzecich utworu, i kilkoma literówkami znalezionymi w tekście (w tym jedną także w tekście na tylnej okładce), uważam, że wydawnictwo Albatros wykonało pozytywną pracę. Bardzo podoba mi się projekt okładki w postaci udanej kompozycji fotografii, kolorystyki oraz czcionki.

Po zapoznaniu się z opisem z okładki książki od razu "cieplej" zrobiło mi się na sercu, gdy mój wzrok zarejestrował słowo "detektywi". Pomyślałam sobie, że w tym przypadku akcja, dzięki poszukiwaniom i zagadkom dotyczących tajemniczych zbrodni, przynudzać nie powinna. I choć krążyła także wokół dziwnych, niewytłumaczalnych zjawisk, to rzeczywiście nie nudziłam się w czasie lektury "Złego miejsca".

Książka ta rozpoczyna się przedstawieniem postaci Franka Pollarda, który w niewyjaśnionych okolicznościach ląduje nagle w nieznanym sobie miejscu i... niczego,poza swoim imieniem i nazwiskiem, nie pamięta. Jakimś sposobem jednak czuje i wie, że musi uciekać przed kimś (a może czymś) obdarzonym niezwykłą, niszczycielską mocą. Problem w tym, że każda drzemka czy próba snu kończy się dla Franka tym samym, czyli brakiem pamięci. Wygląda jednak na to, że mężczyzna w czasie snu nie próżnuje, gdyż po przebudzeniu ma przy sobie albo worek pieniędzy, albo cenne kamienie, albo jeszcze inne przedmioty. Z tym nietypowym problemem Frank zwraca się do małej firmy detektywistycznej, której właścicielami są Bobby i Julie Dakota. Małżeństwo, mimo początkowych oporów, decyduje się na zbadanie sprawy nowego klienta i szybko dochodzi do wniosku, że Frank Pollard posiada zdolność teleportacji. Wkrótce wychodzi też na jaw jego związek z tajemniczym mordercą, Jamesem-Cukierkiem, działającym w kalifornijskich miasteczkach i zabijającym ludzi najczęściej poprzez... przegryzienie gardła i wyssanie krwi.

Historia brzmi jak najprawdziwszy horror. Krwawy horror. Krew na stronicach "Złego miejsca" leje się strumieniami i z początku nie było mi łatwo się do niej "przekonać". Człowiek wysysający krew z ludzkich krtani? Moje skojarzenie było jednoznaczne - wampir. A to jakoś niespecjalnie do mnie przemawiało. Z biegiem fabuły powieści okazuje się jednak, że z żadnymi wampirami do czynienia mieć nie będę, co przyjęłam z wielką ulgą. Nie żebym była przeciwniczką wampirzych postaci pojawiających się w filmach czy książkach - zwyczajnie wydały mi się one nieadekwatne do akcji toczącej się w powieści Koontza. Kiedy udało mi się w końcu pokonać pierwsze obrzydzenie związane ze zjawiskiem opisanym powyżej, już nic nie stanęło mi na przeszkodzie, by w napięciu prześledzić resztę utworu.

A wciągnął mnie bardzo. Nie tylko ze względu na głównych bohaterów - detektywów - i ich działania związane z Frankiem Pollardem, ale też dzięki innym aspektom, które pojawiły się w powieści. Pierwszym z nich jest postać Thomasa, brata Julie Dakoty. Thomas to dwudziestoletni chłopiec z zespołem Downa, umieszczony w specjalnym domu opieki. Koontz stworzył interesującą postać, posługującą się własnym językiem, nie zawsze zrozumiałym dla zdrowych umysłowo ludzi, i postrzeganiem świata. Ponadto Thomas posiada niezwykłą umiejętność, poprzez którą jego losy krzyżują się z losami okrutnego Cukierka. "Jednak w przekonaniu Thomasa Złe Miejsce nie było piekłem. Było śmiercią. Piekło było jakimś złym miejscem, ale śmierć była tym Złym Miejscem [...] Śmierć oznaczała, że wszystko się zatrzymywało, odchodziło, cały czas wyciekał, raz na zawsze, koniec [...] Mówiło się, że śmierć przychodzi po człowieka [...] ale jeśli przychodziła po kogoś, to musiała zabrać go do jakiegoś miejsca. I to właśnie było Złe Miejsce. Tam się trafiało, by nigdy już nie wrócić [...] Może niektórzy ludzie szli do nieba, niektórzy do piekła, ale nie można było stamtąd wrócić, więc jedno i drugie było częścią Złego Miejsca, takie dwa różne pokoje"*.

Drugą postacią, która dobitniej zwróciła moją uwagę, jest Felina Karaghiosis, żona Clinta, jednego z pracowników firmy detektywistycznej Dakotów. Felina nie słyszy od urodzenia, mimo to radzi sobie w życiu lepiej niż niejeden słyszący człowiek. Spodobał mi się sposób, w jaki Koontz przedstawił małżeństwo Feliny i Clinta - oparte na prawdziwej miłości i pozbawione wszelkich niedogodności. Mimo iż ci ludzie to bohaterowie drugoplanowi, zapadli mi w pamięć. Autor przywołuje w powieści wielu bohaterów, a każdy z nich odznacza się ciekawą i godną uwagi historią na swój temat. Nawet jeśli są to postaci będące po tej "złej" stronie, stronie ciemnej mocy.

"Złe miejsce" to opowieść nie tylko o zabijaniu, walce ze złem i parapsychicznymi zdolnościami, co nasuwa się na myśl zaraz po jej przeczytaniu. To także historia o miłości, postrzeganej różnie, w zależności od tego, jakimi wartościami kieruje się w swym życiu dany bohater; to historia o spełnianiu się marzeń, postrzeganiu życia i śmierci, o próbach zrozumienia drugiego człowieka, niesieniu mu pomocy, o ludzkich niedoskonałościach i słabościach. To powieść pełna okrucieństw i przede wszystkim smutku, choć kilka zabawnych dialogów również można w niej znaleźć.

Myślę, że napięcie i moje zainteresowanie fabułą książki osiągają apogeum mniej więcej w jej środku. Wraz z wyjaśnianiem tajemniczych zjawisk dotyczących Franka Pollarda przez dwójkę detektywów zrobiło się minimalnie mniej ciekawie, aczkolwiek napięcie towarzyszące lekturze opuszczało mnie bardzo rzadko. Samo zakończenie nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia, ale usatysfakcjonowało mnie to, iż większość wątków została doprowadzona do końca lub odpowiednio wyjaśniona. Jestem też bardzo zadowolona, że "Złe miejsce" okazało się lepszym (moim zdaniem, rzecz jasna) utworem aniżeli "Smocze łzy". Nie żałuję ani chwili spędzonej na lekturze tego horroru. Następnym razem już nie będę porównywać opisów książek i nastawiać się na to czy tamto, bo wygląda na to, że Dean Koontz jeszcze nie raz może mnie zaskoczyć.

*s.163

6 komentarzy:

  1. Aż się sama sobie dziwię, ale chyba przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet mi się podoba! Poza tym okładka jak dla mnie jest obłędna, więc pewnie w ramach "relaksu: przeczytam:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Koontza czyta się naprawdę dobrze. Muszę poznać i tą jego książkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna recenzja! Aż ma się ochotę przeczytać tę książkę!
    Życzę Ci szczęścia i spełnienia marzeń w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nazwisko autora oczywiście obiło mi się o uszy, jednak nie miałam przyjemności jeszcze nic przeczytać. Oby wkrótce się udało ;) Spełnienia marzeń w Nowym Roku! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobała mi się ale nie powaliła mnie na kolana ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...