Liczba stron: 316.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Rozpoczęcie lektury: 20.08.2014.
Zakończenie lektury: 29.08.2014.
Moja ocena: 4/10.
Martyna Ochnik jest z wykształcenia biologiem. Miłośniczka zwierząt, lubi malować, a także pisać. Zadebiutowała w 2008 roku powieścią "Pan Wichrów i Powiewów". Za opowiadanie "Malinowy sok" otrzymała główne wyróżnienie w konkursie twórców musicalu "Nie ma Solidarności bez miłości". W 2011 roku wydała kolejną książkę, "Oszołomy", a dwa lata później - "Pewnego dnia, w grudniu", utwór, o którym będzie mowa w niniejszej opinii.
Sięgnęłam po niego, bo zaintrygował mnie opis. Prawdę pisząc, połasiłam się na zawarte w nim jedno słowo, mianowicie "śledztwo". Z racji tego, iż wprowadziło mnie ono w błąd, gdyż książce daleko do kryminału, a ponadto mnie ona zawiodła, stwierdziłam, iż w przyszłości lektury dla siebie będę dobierać staranniej i rzadziej pod wpływem emocji. "Pewnego dnia, w grudniu" to powieść obyczajowa o przemijaniu, przypadkach i nie-przypadkach, jakie niejednokrotnie goszczą w życiu każdego człowieka, o niepewności i niewiedzy wynikającej z niemożności przewidzenia tego, co przyniesie nam dzień jutrzejszy. To powieść raczej smutna, może i skłaniająca do refleksji, ale też - w moim odczuciu - nieco depresyjna.
I zagadkowa, bowiem jej fabuła krąży głównie wokół postaci Apolonii, dziewczyny doświadczonej przez los, dziwnej i niepokojącej. Jej losy - od narodzin, po których matka popełnia samobójstwo, przez dorastanie i obcowanie ze śmiercią dotykającą kolejnych członków jej rodziny oraz zwariowaną przyjaciółką, aż po doświadczenie pewnego rodzaju wolności - opisuje niewydana jeszcze książka Barbary, której rękopis, jakby na równi z czytelnikiem, czyta redaktor Górzyński, przyjaciel kobiety. Historią dziewczyny Barbara zainteresowała się po przypadkowym - a jakże! - spotkaniu z jej ciotką. Z opowieści tej drugiej wynikło, że z Polą stało się coś niedobrego, a że Barbara byłą niegdyś dziennikarką śledczą, postanowiła przeprowadzić małe dochodzenie i dowiedzieć się prawdy o Apolonii.
Całość owiana jest wielką tajemnicą. Czytelnik przygląda się życiu dziewczynki, a później nastolatki ze zmarszczonym czołem, snując rozważania na temat tego, co też mogło się jej przytrafić w dorosłym życiu, że zaintrygowało to pewną kobietę, która zdecydowała się nawet napisać o tym książkę. Akcja toczy się dwutorowo, dość leniwie - Ochnik posiada dar opowiadania, w dodatku robi to ładnym językiem, ale bardzo często niepotrzebnie skupia się na obszernych, pełnych barwnych epitetów opisach miejsc, mieszkań czy budynków - i jednocześnie szybko, bo poszczególne lata z życia Poli mijają w mgnieniu oka, akcentowane najistotniejszymi epizodami, wydarzeniami, takimi jak śmierć babci bohaterki, zamiłowanie do pisania, drugi ślub ojca, przyjaźń z Dorotą, pierwszy seks czy pierwsza praca. Postać Apolonii, choć niezwykle oryginalna, osobliwa, króluje nad innymi bohaterami (w tym Barbarą, której rozliczenie z przeszłością sugerowane przez opis z okładki wydało mi się wymuszone i mało wyraziste), których sylwetki zostały przez autorkę nakreślone mgliście. Wątek obyczajowy z Polą w roli głównej zrobił więc na mnie pozytywne wrażenie. Wszelkie zmiany, z jakimi boryka się dziewczyna, towarzyszące jej na co dzień niepewność, tęsknota za wolnością i swobodą oraz rutyna, której zbyt duża ilość może doprowadzić do zaburzeń ludzkiego życia, nieładu, z którego nic dobrego nie wyniknie, sprawiły, że od czasu do czasu popadałam w coś w rodzaju zadumy. Ale jednak nie wszystko co dobre, dobrze się kończy. Po mniej więcej połowie powieści robi się mało przyjemnie, chaotycznie i nudno. Z powodu wprowadzenia przez Ochnik nowych, niespodziewanych wątków odniosłam wrażenie, że w zawoalowany sposób pisarka przeniosła mnie do wnętrza jakiegoś poradnika dotyczącego medytacji i kontroli umysłu. Z różnych zakamarków treści zaczęły się wyłaniać zjawiska paranormalne, losy Apolonii zawędrowały w naprawdę nieciekawym kierunku, w wyniku czego prawie natychmiast opadł ze mnie dotychczasowy entuzjazm, a jego miejsce zajęły znużenie i niemożność doczekania się zakończenia utworu, w którym pokładałam nadzieje na uratowanie całej tej historii i uczynienie jej sensownej, zaskakującej i kompletnej.
Niestety czekał mnie kolejny zawód - finał książki, który niczego nie wyjaśnił, wręcz przeciwnie - pozostawił mnie z jeszcze większą liczbą pytań, na które nie uzyskałam odpowiedzi, i niesmakiem. Zakończenie powieści "Pewnego dnia, w grudniu" jest po prostu otwarte. Absolutnie się takiego nie spodziewałam, więc wyobraź sobie moje rozczarowanie, zwłaszcza że nie znoszę tego typu zabiegów w literaturze. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Martyny Ochnik i myślę, że ostatnie.
Może w wolnym czasie sięgnę
OdpowiedzUsuńJa pewnie nie przeczytam, głównie ze względu na otwarte zakończenie, które zapewne by mnie strasznie wkurzyło.
OdpowiedzUsuńO nie, nie, to z pewnością nie dla mnie. Do naszych autorów podchodzę ostrożnie, a po Twojej recenzji wiem, że i mnie by się nie podobało.
OdpowiedzUsuńSzanuję swoje czoło bez zmarszczek, więc podziękuję :) Świetna recenzja, swoją drogą.
OdpowiedzUsuńNiestety ale to książka nie dla mnie, i nie lubię otwartych zakończeń, denerwują mnie.
OdpowiedzUsuń