Pokazywanie postów oznaczonych etykietą J.K. Rowling. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą J.K. Rowling. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 31 grudnia 2013

"Wołanie kukułki" - Robert Galbraith

Tytuł oryginału: "The Cuckoo's Calling".
Tłumacz: Anna Gralak.
Wydawnictwo: Dolnośląskie, 2013.
Liczba stron: 456.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami.
Rozpoczęcie lektury: 06.12.2013.
Zakończenie lektury: 11.12.2013.
Moja ocena: 7/10.

Robert Galbraith to pseudonim słynnej J.K. Rowling, ale... o tym wszyscy już wiedzą. Jak to się stało? Ano znalazła się jakaś papla z kręgu autorki czy też sprytny dziennikarz, który musiał zniszczyć tę przykrywkę. A szkoda. Jak stwierdziła sama pisarka, pisanie pod innym nazwiskiem było dla niej wyjątkowym przeżyciem, z całą pewnością nacechowanym pozytywami, bo przecież "Wołanie kukułki" zostało dobrze przyjęte zarówno przez krytyków, jak i czytelników. Ale nie ma co się oszukiwać - gdyby prawda dotycząca autorstwa tego kryminału nie wyszła na jaw (przynajmniej nie tak szybko), nie zyskałby on większego rozgłosu. Jednak stało się i powieść w mgnieniu oka znalazła się na pierwszych miejscach list najlepiej sprzedających się pozycji literackich. Od miesiąca robi furorę także w Polsce. Zdecydowana większość jej czytelników zdążyła już stwierdzić, że Rowling jest utalentowaną pisarką, gdyż potrafi odnaleźć się nie tylko w fantastyce, którą reprezentuje jedną z najbardziej popularnych na całym świecie serii, serią o Harrym Potterze. Podobnego zdania jestem również i ja. Gdybym nie znała prawdziwej tożsamości Galbraitha, w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że należy ona do twórczyni magicznego świata Hogwartu - "Wołanie kukułki" zostało bowiem napisane zupełnie innym stylem, językiem, nie wspominając już o zachowanym w książce surowym, acz spokojnym klimacie zimowego Londynu, który jest w stanie podbić serca wielu odbiorców, zwłaszcza tych zakochanych w Anglii czy też angielskiej literaturze.

Z prologu wynika jasno i wyraźnie - młoda supermodelka, Lula Landry, popełnia samobójstwo, skacząc z balkonu własnego apartamentu. Trzy miesiące później samobójstwo dziewczyny nie wydaje się już takie oczywiste, jak na początku. A wszystko to za sprawą brata zmarłej, Johna Bristowa, który upiera się, że Lula została zamordowana - zepchnięta z balkonu - i prosi prywatnego detektywa, by ten przeprowadził dochodzenie i odkrył rzekomą prawdę. Owo śledztwo przypada Cormoranowi Strike'owi, którego biuro detektywistyczne znajduje się niemalże na granicy upadku. Dzięki niezwykle hojnemu klientowi ma teraz okazję, by odbić się od dna i odzyskać reputację. W świat celebrytów, którzy nie cofną się przed niczym, aby zyskać trochę sławy, pomaga mu wkroczyć nowa, tymczasowo zatrudniona sekretarka, Robin Ellacott.

Para głównych bohaterów jest parą wyjątkową, wręcz niespotykaną i to na niej czytelnik skupia większość swojej uwagi. Już sam moment spotkania Cormorana i Robin utwierdza go w przekonaniu, że ich perypetie nie będą nudne. I da się ich oboje choć jako tako polubić. Strike ma trzydzieści pięć lat, cechuje go nieciekawy wygląd zewnętrzny, etykietka weterana wojennego i proteza nogi. Z początku wydaje się trochę gburowaty, nieodpowiedzialny, rozdrażniony (właśnie rozstał się z wieloletnią partnerką, Charlotte) i mało towarzyski. Niewiele o nim wiadomo. Dopiero później, w czasie prowadzenia przesłuchań i innych rozmów, które mogą być przydatne w rozwiązaniu sprawy Luli, wychodzą na jaw mniej lub bardziej ważne fakty z jego życia, także dzieciństwa i młodości, wówczas mężczyzna staje się w oczach odbiorcy bardziej ludzki i jakby łagodniejszy. Zbawienny wpływ ma na niego również Robin, świeżo zaręczona dwudziestopięciolatka, która najpierw sceptycznie podchodzi do pracy w biurze Cormorana, ale nieco później zaczyna jej się ona coraz bardziej podobać. Dziewczyna jest jednak mniej wyrazista od swego szefa, a już na pewno mniej skomplikowana. Ma zazdrosnego narzeczonego, Matthew, i... to by było na tyle, jeśli chodzi o główne informacje na temat jej prywatnego życia. Trochę szkoda. Niemniej jednak podobały mi się relacje pomiędzy dziewczyną a Strike'em, gdyż do samego końca powieści ewaluowały i zagadką było, do jakiego etapu znajomości dobrną.

Po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron "Wołania kukułki" dopadło mnie lekkie zaniepokojenie powiązane z pytaniem "A co, jeśli Rowling nie sprostała wyzwaniu i jej najnowszy kryminał będzie mało interesujący?". Bo przez pewien czas akcja prawie że stała w miejscu. I, jakby tego było mało, styl pisania autorki wydał mi się nudnawy i beznamiętny. Nie mogłam do niego przywyknąć. Brakowało mi napięcia, szczypty dobrego humoru... Na szczęście z każdą kolejną stroną cała historia nabierała kolorów i coraz trudniej było mi się od niej oderwać. Język pisarki jest ładny, może rzeczywiście mało żywy czy żwawy, jeśli można go tak określić, ale przystępny. W utworze nie brakuje licznych opisów londyńskich zakamarków, obłudnego światka aktorów, modeli, modelek i paparazzich oraz relacji z poczynań poszczególnych postaci - pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, iż te ostatnie liczebnie przeważają nad dialogami.

Nie brakuje w nim też bohaterów drugoplanowych (jest ich dość dużo), z którymi Strike nieustannie się konfrontuje, prowadząc rozmowy dotyczące Luli Landry i jej śmierci, ale nie tylko, i z których praktycznie każda pasuje do profilu mordercy - o ile modelka rzeczywiście nie popełniła samobójstwa i takowy istnieje. Tempo akcji jest w dużej mierze stabilne i niespieszne, śledztwo Cormorana - pomijając kilka jego wybryków - owiane aurą spokoju i skupia się wokół wprawdzie niemałego, ale określonego kręgu społeczności, głównie rodzinnej i celebryckiej, przez co utwór Rowling przypomina brytyjskie kryminały sprzed lat, w których zazwyczaj samo sendo kryminalnej zagadki jest ważniejsze od rozlewu krwi, który we współczesnych kryminałach - czy to amerykańskich, czy skandynawskich - jest nieodłącznym elementem fabuły. Owa inność "Wołania kukułki" jak najbardziej przypadła mi do gustu. Lektura tej powieści była dla mnie miłą odskocznią od wspomnianych wyżej "krwawych" thrillerów, a ponadto lekką rozrywką, pod koniec której napięcie uchodziło ze mnie bardzo wolno, a gdy już się go wyzbyłam, cieszyłam się zarówno z przyjemnego zakończenia, jak i własnego odkrycia, iż Rowling zamierza napisać więcej książek o Cormoranie i Robin i wydać je pod znanym już pseudonimem.

Do samego wydania "Wołania kukułki" nie mam zastrzeżeń poza jedną rzeczą - bardzo raziły mnie pojawiające się w tekście spolszczenia niektórych słów, na przykład mejle, pendrajw, skłot, autsajderka - chyba po raz pierwszy spotkałam się z tego typu "perełkami" tłumaczenia. Utwór jest dość obszerny, w dodatku czcionka gęsta, więc naprawdę jest co czytać, ale jeśli czytelnik zgra się z bohaterami i londyńskim klimatem, nie odczuje tej objętości, bo popłynie z prądem, pełen ciekawości i zaintrygowania powyższymi. Na koniec muszę jeszcze dodać, że spodobała mi się okładka - przepiękna kolorystycznie, a zarazem mroczna - rewelacja! Z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnej części traktującej o przygodach Strike'a i jego asystentki. Kto wie, może przy najbliższej okazji J.K. Rowling weźmie pod lupę osobę Robin i stworzy z jej udziałem wartą poznania historię? Zobaczymy. A tymczasem zachęcam do lektury "Wołania kukułki".

Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję grupie wydawniczej Publicat / wydawnictwu Dolnośląskiemu.
Recenzja napisana dla portalu IRKA.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...