Liczba stron: 300.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 25.10.2013.
Zakończenie lektury: 29.10.2013.
Moja ocena: 6/10.
Śmierć profesora Janusza Brzozowskiego przywołuje do umysłów powiązanych w nim niegdyś osób wspomnienia z przeszłości, niestety niekoniecznie tylko te pozytywne. Robert, właściciel firmy budowlanej, na nowo przeżywa swoją pierwszą, niespełnioną miłość do młodszej, nieżyjącej już córki profesora, Ewy. Starsza córka, Olga, nie potrafi zapomnieć o dzieciństwie i młodości przeżytych pod despotycznymi skrzydłami pijącego, bezwzględnego i niewdzięcznego ojca, poprzez którego musiała wcześnie opuścić dom rodzinny i zająć się tym, co uwielbia do tej pory, czyli sztuką. Niespodziewany spadek po Brzozowskim zasiewa w głowie Olgi ziarna przerażenia, bólu i smutku, ale też nadziei na coś lepszego - w życiu kobiety pojawia się bowiem tajemnicza Lena. Kim ona jest? Co łączy lub połączy akurat tę trójkę ludzi? Odpowiedzi na te oraz wiele innych pytań kryją się w debiutanckiej powieści Niny Stanisławskiej, w tym tytułowym domu krytym gontem, czyli opuszczonym dworku w Ignatówkach.
Książka ta zawiera w sobie wiele przyciągających uwagę elementów, które czynią ją intrygującą (sekrety odbiegającej od ideału rodziny Brzozowskich), wzruszającą (Olga i jej niemożność ucieczki od przytłaczającej przeszłości) i przyjemną (wątek miłosny i ogólny pomysł na fabułę) lekturą. Miłośników opowieści i sag rodzinnych na pewno ona zainteresuje. Czytelnik od początku ma do czynienia z różnego rodzaju tajemnicami i zagadkami do rozwiązania oraz stopniowo poznaje losy poszczególnych bohaterów, także tych już nieżyjących.
Najciekawszą postacią wydaje się Ewa. Jej niedługie życie było pasmem nieoczekiwanych zdarzeń, których następstwa przetrwały wiele kolejnych lat i teraz zmagają się z nimi Olga oraz Robert. Im bardziej zbliżałam się do końca książki, tym usilniej utwierdzałam się w przekonaniu, iż równie interesującą bohaterką jest siostra Ewy. Pięćdziesięciodwuletnia (jej wygląd i energiczne zachowanie w ogóle nie pasowały mi do jej wieku - miałam wrażenie, że czytam o trzydziestolatce) Olga na co dzień maluje obrazy i prowadzi galerię sztuki. Gdy umiera jej znienawidzony ojciec, biedna nie może się pozbierać, ale nie z powodu jego śmierci, tylko lawiny wspomnień, jaką ona wywołuje. Kobieta walczy sama ze sobą, bo z jednej strony żywi wielką urazę do nieżyjącego członka jej rodziny, przez którego cała familia się rozpadła, a z drugiej - próbuje wykrzesać z siebie choć odrobinę współczucia i szansy na wybaczenie profesorowi. To właśnie porządkowanie na nowo życia przez Olgę było głównym czynnikiem wywołującym niejednokrotne pojawianie się łez w moich oczach. Ale taki porządny upust długo wstrzymywanym w sobie emocjom dałam, gdy dotarłam do sceny związanej z obrazem pewnego starca - to był piękny, oczyszczający moment. Rewelacja po prostu.
To może już dość o Oldze, warto przecież wspomnieć o innych elementach "Domu krytego gontem". Po pierwsze, Lena. Niby tajemnicza osoba, ale bardzo szybko można się domyślić, kim jest i dlaczego pojawia się w tej powieści. Stanisławska w ciekawy i przystępny sposób połączyła losy Leny, Olgi, a także Roberta, choć od czasu do czasu udawało mi się przewidzieć ich następne kroki i poczynania. Nie spodziewałam się natomiast pokierowania wątku miłosnego, o którym wspomniałam wcześniej, w negatywną stronę - wszelkie wybuchy złości postaci były moim zdaniem bezpodstawne i po prostu niepotrzebne. Taką, a nawet o wiele bardziej dramatyczną otoczką pisarka mogła otulić historię rodziny Brzozowskich.
Bo, prawdę pisząc, liczyłam na nieco więcej szokujących zdarzeń i odkrywanych prawd. Chciałam szerzej poznać przeszłość profesora Brzozowskiego, jego żony, córek, sąsiadów, a także głębiej zanurzyć się w ich osobowościach i psychikach. Autorka zamknęła swą opowieść w zaledwie trzystu stronach, ale biorąc pod uwagę jej potencjał, sądzę, że byłaby w stanie równie dobrze napisać obszerniejszą i bardziej wnikliwą książkę. Więcej ojca-tyrana, więcej Olgi, więcej Roberta sprzed kilku, kilkunastu lat, a mniej nadpobudliwego psa Leny, który pojawia się niemal na co piątej stronie utworu i który irytował mnie niemiłosiernie - to by było to!
Pomijając fakt, iż "Dom kryty gontem" jest zbyt krótką lekturą, jest naprawdę przyzwoitym i niezwykle udanym debiutem literackim. Od dłuższego czasu marzy mi się napisanie książki o tematyce rodzinnej i gdyby udało mi się kiedyś stworzyć takową na poziomie utworu Niny Stanisławskiej, byłabym bardzo zadowolona. To historia o miłości - rodzicielskiej, siostrzanej, spełnionej, niespełnionej i nieokiełznanej - poszukiwaniu szczęścia i nadziei na lepsze jutro pośród złych wspomnień, które nie chcą się zamazać, i, co bardzo istotne, o wybaczaniu, które w najlepszym wypadku może uspokoić sumienie, pozwolić na odzyskanie równowagi psychicznej i spojrzenie na otaczającą rzeczywistość pod innym kątem. Emocji w powieści nie brakuje - czytelnik musi zmagać się z bólem i tęsknotą głównych bohaterów, z własnym oburzeniem, niedowierzaniem i wzruszeniem, a na dodatek ma okazję cieszyć się szczęściem Olgi, Leny i Roberta, gdy tylko mają oni okazję go doświadczać. To warta uwagi lektura, od której (pomimo wymienionych przeze mnie paru niedociągnięć) nie można się oderwać. Polecam.
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.
Recenzja napisana dla portalu IRKA.
W sumie brzmi dość ciekawie. Pierwszy raz usłyszałam o tym debiucie, wypadałoby mu się bliżej przyjrzeć. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że uważasz i z warto ja przeczytać, gdyż też ja mam.
OdpowiedzUsuńZdaje się, że widziałam już tę gdzieś książkę, kupić nie kupię, ale być może wypożyczę :)
OdpowiedzUsuń