Liczba stron: 252.
Oprawa: miękka.
Rozpoczęcie lektury: 03.02.2014.
Zakończenie lektury: 12.02.2014.
Moja ocena: 3/10.
"Mrówki w płonącym ognisku" to książka, która albo się czytelnikowi spodoba, albo nie. Jest nietypowa. Przede wszystkim dlatego, że nie uświadczy się w niej fabuły, lecz pozbawione chronologii strzępki wspomnień z dzieciństwa i młodości Teresy Oleś-Owczarkowej, która to miała dawniej okazję pomieszkiwać we wsi Blanowice, dziś będącej dzielnicą śląskiego Zawiercia. Oddając się wspomnieniom, autorka przywołuje na karty swego utworu mnóstwo mieszkańców owej wsi, w tym najważniejszą dla niej mieszkankę - jej Babcię, przytacza urywki codziennego życia blanowian zarówno przed, w trakcie, jak i po wojnie, a także porównuje je do tego z czasów obecnych.
Zapowiadało się naprawdę dobrze. Miło było zagłębić się w opisach prostej, acz urzekającej na swój sposób wsi otulonej cudami natury, cofnąć się do czasów - wcale nie tak odległych wprawdzie - własnego dzieciństwa, poddać się żalowi uświadamiającemu, iż nigdy nie było i nie będzie mi dane takiego środowiska zobaczyć. Kiedyś życie na wsi nie było bardzo skomplikowane - ludzie po prostu żyli z dnia na dzień, ciesząc się z błahostek, jakich mieli okazję doświadczyć, a ich problemy nie odznaczały się taką wagą, jak te dzisiejsze. Wszystko miało swój porządek, wszyscy pełnili określone role i zadania, choć rozrywkom i niecnym czynom także się oddawali. Pisarka budzi z uśpionej pamięci dziecięce zabawy (niewiarygodne, ale część z nich przetrwała po dziś dzień!), piosenki, potańcówki młodych mieszkańców, zaloty, wesela i inne ciekawe bądź nawet mrożące krew w żyłach opowiastki (kradzieże, gwałty, bijatyki, samobójstwa), perypetie zasłyszane od kogoś, przez nią samą lub widziane jej oczami.
Niektóre z tych wspomnień zostały rozpisane na dwie, trzy strony, inne z kolei zmieściły się w kilku zdaniach i wydają się niepotrzebne. Cała książka liczy sobie zaledwie ponad dwieście pięćdziesiąt stron, ale nie czyta się jej szybko, łatwo i przyjemnie. Przynajmniej nie przez cały czas. Oleś-Owczarkowa w sposób chaotyczny ukazuje wycinki z życia swojego i innych blanowian, operując na przemian czasem teraźniejszym i przeszłym, nie zachowując kolejności przytaczanych zdarzeń i przeplatając je własnymi przemyśleniami na temat przeszłości, historii, wojny czy religii. Całość okraszona została licznymi barwnymi epitetami, metaforami, a ponadto gwarą, która wymaga porządnego skupienia się na lekturze.
Każdy ma prawo do wyrażania własnego zdania i kierowania się takimi, a nie innymi poglądami, zatem nie będę tutaj kwestionować rozważań autorki odnośnie niektórych tematów, ale swoje spostrzeżenie wyrazić muszę. Mianowicie - wydaje mi się, że powołując do życia "Mrówki w płonącym ognisku", Oleś-Owczarkowa porwała się z motyką na słońce. Jej porównania dawnej wsi ze wsią czy ogólnie ludzkim bytem w teraźniejszości wypadają bardzo blado i są słabo uargumentowane. Pomijając fakt, iż pisarka odwołuje się do tego, co oczywiste, czyli wszechobecnego postępu i obrazów codzienności dnia dzisiejszego, w swych przemyśleniach cofa się nawet do cywilizacji sprzed tysiąca lat, zapomnianych kultur, ubolewając nad tym, że na zawsze pozostaną one zapomniane i nieodkryte. Mniej więcej w połowie utworu przeobraża się w filozofa i pozostaje nim przez dłuższy czas, zadając między innymi mnóstwo pytań retorycznych bądź takich, na które sama sobie odpowiada "nie wiem". Bywały chwile, w których odpływałam myślami bardzo daleko i treść książki w ogóle do mnie nie docierała, niestety. Wprawdzie znalazło się w niej miejsce na sentymenty, tęsknotę za tym, co było kiedyś, ale pisarka przeczy im własnym uwielbieniem współczesności i rozwoju techniki. "Ja, podobnie jak wszyscy, kocham wiedzę, ale jeszcze bardziej lubię wygodę, jaką daje cywilizacja. Niechętnie liczę koszty. Odwracam oczy od strat i nie pytam: gdzie jesteś, Maryjo?"*. Jest sporo niezdecydowania i niepewności w tym, co autorka napisała. Wielokrotnie nie mogłam opędzić się od rodzącego się w mojej głowie pytania "dlaczego w ogóle to zrobiła?".
"Nie jestem pewna, czy dziewczynka jest mną, a ja nią. Już nie pamiętam jej myśli i uczuć. Podczas przypadkowych rozmów zebrałam o niej opowieści od tych blanowian, którzy młodnieli, opowiadając o jej i moich przygodach. I o tym, co im podobno wówczas opowiadałam lub wyśpiewywałam. Słuchałam i jeszcze czasami słucham tych wspominków, ale nic nadzwyczajnego w tym nie widzę"**. I ja nic nadzwyczajnego nie widzę w "Mrówkach w płonącym ognisku". Gdyby nie okładkowy opis i wyjaśnienia tytułu utworu, raczej nie domyśliłabym się tego, co Teresa Oleś-Owczarkowa chciała ukazać. Zanadto skupiła się na wspomnieniach, zatraciła się w nich i swoim nieodżałowaniu związanym z przeszłością i nią samą, tym, kim była i kim się stała, uczestnicząc w takich, a nie innych wydarzeniach. To czasami pogodna, ale w zdecydowanej większości ponura lektura. Na mnie nie zrobiła pozytywnego wrażenia, szkoda.
*s.119
**s.164
Za egzemplarz recenzencki uprzejmie dziękuję wydawnictwu M.
Recenzja napisana dla portalu IRKA.
Jak widzę kolejna recenzja tej książki, która nie przypada do gustu czytelnikowi. Wolę obejść się cierpkim smakiem niż spróbować męczyć się z lekturą, która ni to cieszy ni to bawi a na dodatek pochłania większość czasu na "ciężkie" czytanie. Mrówki mnie nie przekonały :(
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie jest to ksiazka dla mnie. To juz kolejna recenzja, która mnie w tym utwierdza.
OdpowiedzUsuńPomimo tej opinii chętnie przeczytałabym opis życia na wsi. Tak jak pisałaś kiedyś ono było proste i szczęśliwe. Chętnie wracam do swojego dzieciństwa u babci :D
OdpowiedzUsuńOpis przyciągnął mnie jak magnes- życie na wsi, trochę nostalgii, ale po przeczytaniu dalszej części recenzji doszłam do wniosku, że na razie sobie Mrówki w płonącym ognisku odpuszczę.
OdpowiedzUsuńCzytałam już gdzieś recenzję tej książki, chyba bardziej pochlebną. Ale mnie osobiście ten kogut na okładce w ogóle nie przekonuje....Opis życia na wsi też. No i Twoja recenzja utwierdziła mnie w przekonaniu że dam sobie spokój z ta książką
OdpowiedzUsuń